W ubiegłym roku obchodziliśmy w Polsce 40. rocznicę protestów sierpniowych, z których narodziła się „Solidarność”. W Piszu również upamiętniliśmy tamto wydarzenie. Zebraliśmy się pod Pomnikiem Wolności, uczestniczyliśmy w mszy św. w kościele św. Jana Chrzciciela. Przecież każda kolejna sierpniowa rocznica jest dla nas ważna, bo symbolizuje wyłom w komunistycznym gorsecie zniewalającym Polskę. To było wyrwanie pierwszej cegły z symbolicznego muru. Rozpoczął się wtedy długi marsz ku niepodległości i demokracji. W całej ówczesnej Środkowej Europie. Marsz, który komunistyczna dyktatura usiłowała zatrzymać 13 grudnia 1981r.
Dziś obchodzimy 40. rocznicę wprowadzenia prowadzenia stanu wojennego w Polsce. Okolicznościowe publikacje, konferencje naukowe, spotkania i wieczornice – o ile pozwalają na takowe epidemiczne ograniczenia – ale również msze święte i kwiaty składane pod pomnikami. Włączamy się w ogólnopolską kampanię społeczną IPN pod hasłem „Zapal światło wolności”, aby w tym wymiarze indywidualnym zaznaczyć, znaczenie tej rocznicy. Na różne sposoby próbujemy przypomnieć tamte wydarzenia i upamiętnić ich ofiary. Bo ten piękny, wolnościowy ruch „Solidarności” właśnie 13 grudnia 1981r. został brutalnie zduszony przez reżim komunistyczny kierowany przez Wojciecha Jaruzelskiego. Kiedyś Jaruzelski stwierdził, że „socjalizmu będzie bronił jak niepodległości”. Wyprowadzając czołgi na ulice polskich miast w imię sowieckich interesów, dowiódł gotowości do deptania polskich aspiracji niepodległościowych. Pokrętnie rozumianą, lewicową ideologię „socjalizmu” uznał za ważniejszą niż suwerenność narodu, demokracja, prawa człowieka.
Warto też spojrzeć na lokalny wymiar stanu wojennego. Jak ten czas wyglądał na prowincji. Jak ta noc z 12 na 13 grudnia wyglądała w mazurskim miasteczku? W Piszu? Co zapamiętali mieszkańcy?
Komuś utkwił w pamięci poranny telefon i znajomy głos: „W Polsce jest wojna!” Później telefony przestały działać… Brak programu w Telewizji aż do chwili, gdy zaczęto nadawać przemówienie Jaruzelskiego. Siermiężne słowa wypowiadane przez ludzi w wojskowych mundurach… „Na twarzach wpatrzonych w ekran łzy i poczucie bezsilności” Puste miasto zasypane śniegiem skrzącym się od mrozu. Czasem gdzieś na warcie żołnierz. I ogarniająca ludzi niepewność…
Funkcjonariusze SB i MO wtargnęli do niektórych lokali związkowych, dokonali rewizji i opieczętowania. Działacz „Solidarności” Wiesław Wicik będzie pamiętał do końca życia:
„jeszcze zanim rozpoczął się stan wojenny, mieliśmy sygnały, że coś może się wydarzyć. Któregoś dnia przyszedł do naszego zakładu fax w tej sprawie, o którym powiadomiła mnie sekretarka. Nawet zrobiliśmy w piskiej Sklejce zebranie członków Solidarności, nic jednak nie udało się uradzić. W nocy 13 grudnia obudziliśmy się z żoną. Za oknem milicyjne auta ustawione w pobliżu naszego bloku. Wymknąłem się i zapukałem do znajomych działaczy Solidarności. Nikt nie otworzył. Strach paraliżował wszystkich…”
Jeden z działaczy na wieść o stanie wojennym ukrył wszystkie dokumenty. Wyciągnął „trefne” papiery dopiero po 30 latach! Inny spalił w piecu posiadane egzemplarze legalnie wychodzącego „Tygodnika Solidarność”, które wcześniej z takim pietyzmem zbierał jako pierwsze w tej części Europy wolne słowo…
I kolejne aresztowania. M.in. Edward Laszuk, Bronisław Raszczyk – Ławski, Andrzej Rytel, Ludwik Warciński, Jan Kozikowski, Henryk Kozikowski, Kazimierz Grusznis, Wiesław Pietraszewski. Pietraszewski zapamiętał:
„15 stycznia zjawił się u mnie w domu (…) milicjant z (…) piskiej drogówki. Przyszedł w białej czapce i powiedział, żebym z nim poszedł na komendę milicji. Poszedłem, bo myślałem, że to jakaś sprawa związana z moją pracą – wtedy pracowałem na sprzęcie, który przemieszczał się po drogach publicznych. Od razu trafiłem do celi i zaczęło się śledztwo. Czego ode mnie chcieli? Chcieli broni! Próbowali mi wmówić, że komuś groziłem , że przygotowywałem jakąś rewoltę! Dochodziło do tego, że w nocy moje dzieci zabrano z mieszkania, przyprowadzono na komendę MO i pokazywano im mnie w celi, mówiąc: <<Zobaczcie, wasz ojciec nie chce się przyznać! Jak tylko się przyzna, to zaraz z wami do domu będzie mógł wrócić>>”
Zatrzymanych mężczyzn najpierw wywożono do Suwałk, a potem do ośrodków internowania. Mimo celnego uderzenia w struktury związkowe, stosunkowo szybko pojawiły się sygnały o oporze. W Piszu działacze partyjni skarżyli się, że pomimo patrolowania ulic, można się natknąć na rozlepiane plakaty i napisy opozycyjne. Częściowo niezidentyfikowani działacze „Solidarności” na własną rękę – i pewnie dlatego bez wpadki – od czasu do czasu rozlepiali te hasła przez cały rok 1982.
„Po jakimś czasie, gdy ochłonęliśmy z emocji, zacząłem szukać kontaktów z Giżyckiem, ale bezskutecznie” – wspomina Wiesław Wicik. „Spotykaliśmy się tylko z kilkoma kolegami z Pisza. Udało mi się wydać jeszcze jeden numer naszego biuletynu zakładowego. Ale 14 czerwca 1982r. przyszli po mnie do zakładu. Zaprowadzili do domu i tu zaczęła się rewizja. Szukali autorów ulotek nawołujących do bojkotu Dziennika Telewizyjnego. Ja siedziałem w kucki na środku mieszkania, a funkcjonariusze wywracali dom do góry nogami. Prawdziwy kipisz. Córka wracała ze szkoły. Gdy zorientowała się kim są mężczyźni, wpadła w panikę i zaczęła uciekać. Złapali ją na schodach i nawet w skarpetkach zaczęli szukać… Kilka razy trafiałem na <<dołek>>. Późniejsze rewizje bywały już łagodniejsze”.
Pisz nie był w owym czasie jakimś szczególnym ośrodkiem walki, ale mimo to opór tlił się w różnych środowiskach. W maju 1982r. w ramach ogólnopolskiej akcji protestacyjnej część załóg Budopolu, Przedsiębiorstwa Budownictwa Rolniczego PeBeRol, WSS „Społem” wzięła udział w piętnastominutowym strajku. W Zakładzie Opieki Zdrowotnej uruchomiono syrenę alarmową. W czerwcu na mieście pojawiły się ulotki wzywające do protestów w czasie Dziennika Telewizyjnego. Władze usiłowały zlokalizować sprawców badając kształt czcionek wszystkich maszyn do pisania, używanych w mieście! Aresztowano kilkadziesiąt osób, w wielu mieszkaniach przeprowadzono rewizję… Stosunek do komunistycznej władzy manifestowała młodzież szkół średnich nosząc wpięte w swetry maleńkie oporniki…
Stan wojenny został zniesiony 22 lipca 1983r., ale jego konsekwencje wciąż trwały… Mówi się o około 100 ofiarach śmiertelnych ostatniej dekady peerelu. Część zginęła z rąk ludzi w mundurach, tak jak górnicy z kopalni „Wujek”, jak uczestnicy zajść w Lubinie, jak maturzysta Grzegorz Przemyk. Wielu stało się ofiarami „nieznanych sprawców” grasujących po Polsce nawet wtedy, gdy stan wojenny już dawno się skończył a osłabiona, pozbawiona społecznego poparcia władza szukała porozumienia z częścią opozycji. Wśród nich byli duchowni… ks. Sylwester Zych, ks. Stefan Niedzielak, ks. Stanisław Suchowolec – zabici w 1989r.! Metody działania oprawców poznaliśmy, gdy na jaw wyszła zbrodnia dokonana przez SB na ks. Jerzym Popiełuszce w październiku 1984r. A mimo to, trzydzieści lat po ogłoszonym upadku komunizmu w Polsce, tak wiele wokół tych spraw stawiamy znaków zapytania.
Skutki stanu wojennego to nie tylko ofiary śmiertelne. To gospodarczy i cywilizacyjny regres. To rozbicie dziesięciomilionowego związku „Solidarność”, aresztowania i internowania, to psychicznie poszarpani ludzie, wyrzucani z pracy za poglądy, zmuszani do wyjazdu z kraju, łamani przez tryby partyjno – esbeckiej machiny. Ilu dzielnych Polaków straciliśmy w tamtej dekadzie? Ile utraciliśmy nadziei i wiary we własne siły, którą tylko częściowo udało się odzyskać po 1989r.? Czy uda nam się zapalić to światło wolności także w nas samych?
Waldemar Brenda