Maria Swianiewicz i Celestyn Stanisław Nagięć poznali się w Węgorzewie latem 1955 roku. Oboje byli zesłańcami na obcej im, choć pięknej, ziemi mazurskiej. Otrzymali nakazy pracy w Państwowym Gospodarstwie Rybackim.
Celestyn Nagięć, żołnierz Armii Krajowej, żołnierz podziemnej organizacji Liga Walki z Bolszewizmem, po ośmiu latach opuścił komunistyczne więzienia z dokumentem „obowiązany zameldować się w biurze Milicji w Węgorzewie nie później jak dnia 11 stycznia 1955 r.”. Miał zakaz powrotu do rodzinnego domu w Krakowie, bo matkę i siostrę za karę komuniści eksmitowali z Krakowa na Mazury.
Maria Swianiewicz była w owym czasie wyróżniającą się absolwentką Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego na Wydziale Rybactwa w Warszawie. Pomimo iż osoby z dużo gorszymi wynikami w nauce otrzymywały propozycje pracy naukowej na uczelni, to dla niej nie było tam miejsca.
Oboje pochodzili z Kresów – ona północno – wschodnich, z Wilna, jej ojciec, Stanisław Swianiewicz, był przed wojną profesorem Uniwersytetu Stefana Batorego, nazywany świadkiem Katynia, po wyjściu z łagrów sowieckich trafił z armią gen. Władysława Andersa do Anglii. Maria nie mogła przez długie lata przyznawać się, że jej ojcem jest Stanisław Swianiewicz, walczący o to, byśmy mogli poznać prawdę o zbrodni bolszewików na polskich oficerach w Katyniu. Ukradkiem słuchała audycji w Radiu Wolna Europa z udziałem ojca, który mówił o Katyniu.
Dzieciństwo na Podolu
Celestyn Nagięć urodził się w roku 1921 we wsi Nowosiółka w powiecie Podhajce. Matka, Elżbieta z Monasterskich, należała do osiadłej od stuleci rodziny polskiej na Podolu; ojciec, Wawrzyniec, pochodził ze wsi Grabia położonej nieopodal Krakowa w powiecie Wieliczka. W czasie I wojny światowej ojciec Celestyna służył w legionach, w VIII Pułku Ułanów. We wspomnieniach Celestyn Nagięć pisał o szczęśliwym dzieciństwie spędzonym na Podolu. Jednak po roku 1939 kraina ta spłynęła polską krwią za sprawą sąsiadów Ukraińców i obłędnej ideologii.
„Wychowałem się w niewielkiej osadzie, Skinderówce – pisał we Wspomnieniach od dzieciństwa i młodości po wiek dojrzały Celestyn Nagięć – właśnie wśród takich pól, z gospodarstwami obrzeżonymi różnymi drzewami, także owocowymi, których korony upalnym latem dają chłodny cień, a zimą chronią od śnieżnych zadymek. Jednocześnie z polską mową rodziców i dziadków poznałem język ruski (ukraiński), w sąsiedztwie bowiem były również ukraińskie gospodarstwa, a w owym czasie wczesnych lat dwudziestych, moja rodzina utrzymywała z Ukraińcami dobre stosunki. Młodszy brat mojej Matki, Władysław, był zresztą ożeniony z dziewczyną z rodziny mieszanej, polsko – ukraińskiej, matka tej wujenki była Ukrainką”.
W roku 1928 rodzice Celestyna osiedlili się w Krakowie. Dotkliwym ciosem dla rodziny była śmierć ojca w roku 1932. Mimo przeciwieństw losu, skromnego portfela matki, która miała kłopoty z utrzymaniem trojga dzieci, Celestyn w roku 1939 zdobył małą maturę. Wkrótce mundur gimnazjalisty zamienił na mundur wojskowy. Jego gimnazjalny hufiec Przysposobienia Wojskowego w kampanii wrześniowej został rozbrojony przez Sowietów w pobliżu Łucka. Szeregowców Sowieci puścili łaskawie do domu. Do roku 1941 przebywał we wsi Nowosiółka, gdzie był świadkiem potwornych zbrodni ukraińskich nacjonalistów. Ukraińcy nie oszczędzili rodziny Monasterskich – zamordowali dwóch braci matki – Michała i wspomnianego już Władysława. Oprócz nich zamordowali jeszcze siedem osób z rodziny. Bandy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), jej zbrojne bojówki stały się bezkarne szczególnie po wejściu na Podole w czerwcu 1941 roku wojsk niemieckich – zbrodnie nasiliły się. Celestyn musiał ukrywać się przed banderowcami, ukraińskimi „kozakami”, w polach, w zbożu, u znajomych w stodołach.

W pełną przygód drogę wyruszył 10 września 1941 roku – najpierw do Lwowa, a później przekroczył granicę Generalnej Guberni i znalazł się w Krakowie. Tutaj dostał pracę na kolei – początkowo jako niewykwalifikowany ładowacz, a po pewnym czasie awansował na stanowisko pomocnika maszynisty – jeździł na trasie Kraków – Przemyśl – Lwów – Kołomyja. W krótkim czasie zdobył zaufanie kolejarzy, którzy należeli do konspiracji. W dniu szczególnym dla historii Polski, w święto uchwalenia Konstytucji 3 maja, 1943 roku, złożył przysięgę żołnierza Armii Krajowej. Otrzymał pseudonim „Sas” i przydział do plutonu saperskiego.
W Batalionie „Skała”
Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, z Samodzielnym Batalionem Partyzanckim „Skała”, pod dowództwem majora Jana Pańczakiewicza „Skały”, dotychczasowym szefem krakowskiego Kedywu, wyruszył 3 września 1944 roku na pomoc walczącej stolicy. Batalion liczył 450 ludzi. Sprzęt, zaopatrzenie zostało zapakowane na 9 wozów. Po drodze doszło do potyczek z Niemcami. Pod Złotym Potokiem, nieopodal Częstochowy, „Skałowcy” stoczyli zaciętą bitwę z silnym ugrupowaniem niemieckim liczącym 4 500 żołnierzy, dwie sotnie konnych Kozaków. Według danych wywiadu miejscowej placówki AK w bitwie zginęło 68 Niemców, ok. 120 zostało rannych. Straty żołnierzy AK – 12 zabitych, 7 rannych. Z przygotowywanej przez Niemców większej obławy, w znacznie większej sile, udało się wyrwać „Skałowcom”. Byli zbyt słabo uzbrojeni, by stawić czoła Niemcom. Powrócili w rejon Krakowa, do Prądnika Kierzkowskiego. W okresie Zaduszek batalion stacjonował w Winiarach. Tutaj, przy blaskach pochodni, zorganizowano uroczysty apel poległych żołnierzy „Skały”, którzy zginęli pod Tymbarkiem, Sadkami i Złotym Potokiem. W listopadzie 1944 roku „Sas” po ukończonym kursie podchorążych otrzymał stopień kaprala i objął dowodzenie drużyną.
Na okres jesieni i zimy 1944 roku rozlokowano oddział po wsiach, majątkach podkrakowskich. Przeprowadzane były akcje w celu zdobycia żywności, na niemieckie magazyny ubrań, butów. W styczniu 1945 roku oddział został rozwiązany.
Powrót do normalnego, cywilnego życia dla wielu chłopców był niezwykle trudny, wręcz niemożliwy. Dzielni żołnierze zostali zepchnięci na margines życia przez bolszewików.
Dorota Franaszek z domu Girtler ps. „Stasia”, łączniczka krakowskiego Kedywu oraz Samodzielnego Batalionu Partyzanckiego „Skała”, uczestniczka wielu akcji bojowych, odznaczona m.in. Krzyżem Walecznych, piękna i odważna dziewczyna, tak wspominała po latach czas po rozwiązaniu Batalionu: „Gorycz końca wojny potęgował fakt wrogiej postawy Związku Radzieckiego wobec racji polskich i siłą narzucanie wolnemu narodowi nowego jarzma niewoli. Z okrutną konsekwencją wczorajszym bohaterom systematycznie i cynicznie odmawiano uznania dla ich heroicznego wysiłku, męstwa i ofiarnego poświęcenia wartości, które stanowiły ich credo życiowe. Kłamliwie i tendencyjnie interpretowano motywy działania, obrzucano obelgami ludzi najszlachetniejszych, plugawiono wszelkie ideały, o które walczyli i za które ginęli. Odmawiano naturalnego prawa do zwykłej ludzkiej godności. Rozpoczęto polowanie z nagonką na żołnierzy Armii Krajowej, nazywając ich perfidnie wrogami Polski Ludowej, a Armię Krajową określano ‘zapluty karzeł reakcji’. Aresztowania, zsyłki do Rosji, karykaturalne procesy, poniżenia, ukrywanie się, zwolnienia z pracy, obławy, oto rzeczywistość powojenna, najboleśniejsze odkrycie młodych akowców. (…)

Kpt. Mieczysław Cieślik ‘Koral’ już 18 stycznia 1945 roku został aresztowany i bez sądu wywieziony w głąb Rosji. Na wieczną zmarzlinę skazani zostali Zbigniew Czyżewicz ‘Miś’, Bolesław Dyrda ‘Mruk’, Jacenty Batko ‘Dobruś’ i inni. Aresztowano mjr. Jana Pańczakiewicza ‘Skałę’, Ryszarda Nuszkiewicza ‘Powolnego’, Henryka Januszkiewicza ‘Spokojnego’, Jerzego Gąkiewicza ‘Kolibra’, Zdzisława Meresa ‘Orlika’, Kazimierza Chromniaka „Leśnika, Stefana Włodka ‘Kota’, Edwarda Czarneckiego „Murzyna II”, Tadeusza Krzywdziaka „Zapalczywego”, Jana Sikorę „Barycza” wykończono już w miejscu na placu Inwalidów. Na Rynku Krakowskim łapano Jerzego Bastera „Galę”, krzycząc „łapaj Gestapowca”, postrzelony dostał się w ręce oprawców. W tej sytuacji młodzi musieli szukać ocalenia w lesie, organizując się w tajnej organizacji. (…) Ustawiczna inwigilacja, szykanowanie, obowiązkowe meldowanie się władzom bezpieczeństwa, powszechnie stosowane zwolnienia z pracy, utrudnienia w działalności zawodowej stawiało nas w pozycji obywatela kategorii „d”. To deprymowało i tak już wyniszczoną i w różnorakim stopniu okaleczałą młodzież. Zjawisko to było tak powszechne, że przestało budzić lęk”.
„Skałowcy” w LWP
Celestyn zakończył edukację w roku 1939 na zdaniu małej matury. Po rozformowaniu oddziału „Skała” zatęsknił za nauką, szkołą. Pod koniec lutego 1945 roku rozpoczął naukę w Liceum św. Jacka przy ulicy Siennej w Krakowie. W tym samym budynku mieściło się też ukończone przez niego w roku 1939 gimnazjum. Wielu nauczycieli było mu znanych. Po zawierusze wojennej powracali do szkoły koledzy Celestyna. Nie wszystkim było dane przeżyć okupację niemiecką.
Celestyn nie zagrzał jednak długo miejsca w szkolnej ławce – w połowie kwietnia 1945 roku otrzymał z Rejonowej Komendy Uzupełnień powołanie do odbycia służby wojskowej. „Perspektywa powołania do służby w ludowym wojsku, dowodzonym przez bolszewików rosyjskich i polskich komunistów – wspominał Celestyn Nagięć – bynajmniej mi się nie uśmiechała i nie pociągała. Byłem przecież kapralem podchorążym Armii Krajowej, stanowiącej integralną część Polskich Sił Zbrojnych (…). W ostatnich dniach lutego 1945 r. znaliśmy już treść ostatniego rozkazu ostatniego Dowódcy Armii Krajowej gen. bryg. ‘Niedźwiadka’”. Sytuacja była dramatyczna: wzmagający się terror komunistyczny, rozwiązana Armia Krajowa, wezwanie do komunistycznego wojska. Celestyn bił się z myślami, czy zamiast pójść do wojska nie lepiej zdezerterować i pójść do któregoś z podziemnych oddziałów walczących na Podhalu lub na Żywiecczyźnie. Ostatecznie jednak po rozmowie z kolegami „Skałowcami”, którzy też otrzymali karty powołania z RKU, udał się do wojska.
Trafił do 7. Pułku Zapasowego Piechoty w Lublińcu, mieście leżącym na Górnym Śląsku nieopodal granicy z Niemcami. Większość poborowych stanowili chłopcy z lasu. Tutaj Celestyn zadzierzgnął silniejszą więź koleżeńską ze Staszkiem Ptakiem, „krakowskim andrusem z Salwatora”, jak go nazywał we „Wspomnieniach”. Staszek, kapral podchorąży, był żołnierzem jednego z partyzanckich oddziałów operujących na Podbeskidziu. W czerwcu 1945 roku trójka „Skałowców”, w tym Celestyn, zostali skierowani do Szkoły Oficerskiej Piechoty nr 2 w Lublinie.
W październiku 1945 roku Celestyn Nagięć został zwolniony ze służby wojskowej ze względu na stan zdrowia – wadę serca. Namówiony przez kolegę Józka Kossowskiego rozstał się z liceum humanistycznym i zaczął naukę w Państwowym Liceum Rybackim przy ulicy Meiselsa na Stradomiu. Szybko wciągnął Celestyna świat wody i ryb.
„Nauka szła pełną parą – wspominał po latach – tym bardziej, że byłem nią istotnie zainteresowany. Trzeba jednak przyznać, że prawie wszyscy koledzy traktowali ją poważnie. Grały tu względy ambicji albo i zwyczajnej przyzwoitości. Przykro bowiem byłoby zaawansowanemu wiekiem uczniowi źle wypaść (…)”.
To było powstanie antysowieckie
W lutym 1946 roku poznany w wojsku Stanisław Ptak „Kruk”, kapral podchorąży AK, podobnie jak Celestyn zdemobilizowany z LWP, w owym czasie student I roku prawa UJ, zaproponował Celestynowi przystąpienie do podziemnej organizacji Liga Walki z Bolszewizmem (LWzB). W ramach Ligi miało według „Kruka” działać niezależnie od siebie kilka grup dywersyjnych partyzantki miejskiej na terenie Krakowa i okolic. Dzisiaj wiemy o istnieniu trzech oddziałów: Stanisława Marony „Wilka”, oddziału „Błyskawica” Mariana Pogana „Rzeżuchy” i Stanisława Ptaka „Kruka”, do której wstąpił Celestyn Nagięć. Liga Walki z Bolszewizmem związana była z Narodową Organizacją Wojskową.
Celestyn w nowej organizacji przyjął pseudonim „Koropiec” – jest to nazwa rzeki płynącej przez Podole, nad którą leży rodzinna wieś Nowosiółka. „W Lidze Walki z Bolszewizmem wszystkich łączyło – zdaniem Celestyna – poczucie potrzeby wzięcia udziału w trwającym w Polsce antysowieckim powstaniu, w walce – jak Polska długa i szeroka – przeciwko narzuconej władzy i wprowadzanemu przez nią u nas komunistycznemu ustrojowi”. Grupa „Kruka”, do której należał „Koropiec”, liczyła 10 osób. Bodaj tylko jedyny, jej najmłodszy członek, nie wąchał jeszcze prochu. Chłopcy pochodzili z różnych środowisk społecznych Krakowa – inteligenckich i robotniczych; byli też chłopcy z wiosek z powiatu chrzanowskiego. Kilku miało maturę, dwóch studiowało na UJ.
Pierwsze zebranie grupy dywersyjnej odbyło się w mieszkaniu rodziców, nauczycieli, Stanisława Szuro „Zamorskiego” (rocznik 1920), który po zdaniu matury przed wojną wziął udział w kampanii wrześniowej 1939 roku, należał do Związku Walki Zbrojnej i AK. W czasie okupacji niemieckiej został aresztowany i przesiedział w kilku obozach koncentracyjnych. Ostatnim jego obozem był Bergen – Belsen. Do domu w Krakowie wrócił w czerwcu 1945 roku, wkrótce po powrocie podjął studia historyczne na Wydziale Filozoficznym UJ.
Tylko nieliczne akcje wymagały udziału wszystkich członków grupy. Celestyn musiał jakoś godzić szkołę z konspiracją. Z ulubionym pistoletem, parabelką, nie rozstawał się. Mimo zmasowanej akcji propagandowej komuniści przegrali 30 czerwca 1946 roku referendum w Krakowie. Krakowianie ze zwarcia z bolszewikami wyszli z honorem.
„Miesiąc czerwiec (1946 r. – przyp.DJ) był u mnie bardzo gorący – wspominał Celestyn Nagięć – i to zarówno pod względem aktywności na poziomie szkolnym, jak i w nurcie konspiracyjnym. Te zaś działania w przeciągu całego lata były dość zróżnicowane, gdyż miały miejsce nie tylko w samym Krakowie, ale też i w jego okolicy. Zdarzały się niejednokrotnie tuż pod nosem ciężkozbrojnych ubowców, w śródmieściu i w samo południe, kiedy indziej wiązało się to z naszym niespodzianym nocnym wypadem, które stawiały na nogi znaczące siły KBW czeszących teren gdzieśmy się zapadli pod ziemię. Obserwowaliśmy ich wtedy z maleńkiego podmiejskiego chaszczu, w którym przycupnęliśmy pod krzaczkami na cały długi (bardzo długi) dzień, by nocą ruszyć z powrotem do Krakowa. Przy tej przygodzie przekonaliśmy się naocznie i namacalnie jakim poparciem wśród ludności wiejskiej i miasteczek cieszą się po staremu ‘chłopcy z lasu”, żołnierze antybolszewickiego podziemia. Otóż przez ten chaszcz biegła ścieżka, i chcąc nie chcąc musieliśmy zatrzymać u siebie kilku przypadkowych przechodniów, aby się nie rozniosła wiadomość o naszej tutaj obecności. Po odpowiednim rozpoznaniu, dwie osoby z pośród nich, wyposażone przez dowódcę w pieniądze, udały się do pobliskiego sklepu by zakupić dla nas chleb, wędlinę i coś do picia. Po dwóch godzinach wrócili z wiktuałami i wiadomościami. Wieści były dobre. Później jeszcze się okazało, że nikt z wówczas przez nas zatrzymanych nie puścił farby – kamień w wodę. Działania naszej grupy były tylko drobną cząstką całego zamieszania, bo grup takich w Krakowie było kilka. Zdarzały się też akcje bardzo efektowne i o wręcz historycznym wymiarze, jak na przykład jednej z sierpniowych niedzieli rozbicie słynnej kazamaty – więzienia św. Michała”.
Celestyn miał okazję w czasie swojej nauki poznać Mazury. Tam uczniowie Liceum Rybackiego odbywali praktyki rybackie w Ośrodku Rybacko – Żeglarskim „Śniardwy” w Głodowie. Głodowo jest niewielką rybacką osadą położoną nad Śniardwami. W Mazurach zakochał się od pierwszego wejrzenia, miał sposobność poznać jeszcze wówczas rodowitych mieszkańców tej krainy. Od mazurskich rybaków uczył się tradycyjnego rzemiosła. Nie przypuszczał, że za ponad osiem lat, w jakże innych okolicznościach, przyjdzie mu znów zachwycać się mazurską przyrodą, a los zetknie go z ukochaną na całe życie osobą.
Wspomniany już Stanisław Szuro „Zamorski”, dzisiaj 98 letni, nadal pełen werwy mężczyzna, twierdzi, że czas kiedy studiował na UJ i działał w Lidze Walki z Bolszewizmem, to był jego najszczęśliwszy okres w życiu: „Z jednej strony uruchomiono uniwersytet, więc zacząłem studia. Udało się świetnie zdać egzamin z historii starożytnej, chociaż to był postrach – u prof. Piotrowicza. No i z drugiej strony chodziło się na akcje dywersyjne, wreszcie z bronią. (..) Pamiętam taką akcję w Skawinie. Należało opanować fabrykę, pobrać kasę i jeszcze inne rzeczy. Dostałem swoją funkcję. Wchodzę. Kazałem gościowi otworzyć drzwi. Otworzył mi jakiś starszy pan, a jak wszedłem z bronią w ręce to strasznie się przestraszył. ‘Niech się pan nie boi, panu nic nie grozi’. Uspokoił się. Idziemy; dyrektor na którego był wyrok, stoi przestraszony. Dostał trochę batów. W pewnej chwili mieliśmy uruchomić samochód i wyjechać. Okazało się, że samochodu nie da się uruchomić, a w pobliżu był jakiś napad i w związku z tym milicja poszła na obławę i nadziała się na nas. Zrobił się alarm, trzeba było wiać. Wycofaliśmy się i schroniliśmy w takim niedużym lasku. Po ciemku, w nocy, nikt dobrze nie znał terenu. Nagle do lasu przyszły chłopaczki, takie 15-letnie. Pytamy: co wy tu robicie? ‘Węgiel kradniemy’. ‘Wolno?’ ‘Wolno, bo on do Rosji jedzie’. „No to kradnijcie, ale na razie zaczekajcie z nami”. Baliśmy się ich puścić, żeby nie rozgadali. Bardzo chętnie zostali, tylko prosili, żeby im pokazać broń. Pokazaliśmy; mieliśmy tylko pistolety, parę granatów. Ale oglądali, byli szczęśliwi. Jak donieśli nam trochę jedzenia ze Skawiny, to się podzieliliśmy z nimi.

Nagle, po południu – obława; kompania KBW idzie w kierunku lasu. Wycofać się nie ma gdzie, ukryć… Oni mają długą broń, karabiny, pistolety maszynowe, a my tylko pistolety; żadnych szans w razie walki. W dodatku nas było raptem dziesięciu, a ich cała kompania, ponad setka ludzi. Więc dowódca wydał jedyny logiczny rozkaz: położyć się na skraju lasu, możliwe blisko ich dopuścić. Jak coś, to salwa z pistoletu, rzut granatem i skok w przód, żeby ich częściowo przynajmniej rozbroić. Wtedy jest – jak to się mówi – ćwierć ćwierci szansy, że to się może udać. Nie było innego wyjścia. Do tych chłopaków: uciekajcie. Nie, oni chcą bitwę widzieć. Powłazili gdzieś za drzewa, bo chcą bitwę widzieć. Już byli blisko, nagle padła komenda, kompania zwróciła się w bok i nie weszli do tego lasku. Jak się potem dowiedzieliśmy, dowódca chciał wejść, ale poszli w stronę większego kompleksu lasu. Myśmy odetchnęli, a chłopaczki byli zawiedzeni, bo nie widzieli bitwy. Ale mówią tak: ‘panowie, my już wiemy o co chodzi’. Tu jest taki rów, którym, idąc skulonym, można dojść do takiego właśnie kompleksu leśnego. My będziemy szli górą, a wy tym rowem’. I oni nas poprowadzili rzeczywiście. Normalnie wróciliśmy do Krakowa”. (Rozmowa z dziennikarką Nadią Senkowską).
Wsypa
W końcu sierpnia 1946 roku Staszek Ptak „Kruk” spotkał swego kolegę, Jerzego Barańskiego „Freda”. Obaj byli w tym samym oddziale partyzanckim AK na Podbeskidziu. „Fred” wyjawił „Krukowi”, że szuka kontaktu z podziemiem, by walczyć z komunistami. Po kilku spotkaniach i rozmowach „Kruk” uznał, że „Fred” ma patriotyczne zamiary, że można mu zaufać. „Fred” wręcz palił się do działania. Dzięki udziałowi w kilku akcjach poznał wszystkich partyzantów z oddziału Ligi dowodzonego przez „Kruka”. Nie poznał jedynie Celestyna Nagięcia „Koropca”, który do końca października 1946 roku przebywał na praktyce szkolnej na Mazurach. „Fred” okazał się konfidentem UB. Jako ostatni został aresztowany „Koropiec” 27 listopada 1946 roku.
Śledztwo w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego przy placu Inwalidów zaczęło się od zerwania z szyi „Koropca” łańcuszka ze srebrnym ryngrafem Matki Boskiej Ostrobramskiej, który przyniosła mu łączniczka Ania od mamy do oddziału jesienią 1944 roku. Z WUBP po wstępnej „obróbce” przewieziono partyzantów z Ligi do więzienia śledczo – karnego przy ulicy Montelupich.
28 stycznia 1947 roku odbyła się pierwsza rozprawa przed Wojskowym Sądem Rejonowym „bandy rabunkowej NSZ”, jak określano Ligę w komunistycznych szmatławcach i radiu. Na ławie oskarżonych znalazło się 13 niezłomnych żołnierzy Ligi, w tym jedna dziewczyna, Zofia Drabik, narzeczona Ludwika Tatarucha. Dwaj oskarżeni – Jerzy Wacyk i Adam Meus, byli studentami Politechniki, Staszek Szuro był studentem II roku UJ. Rozprawie przewodniczył ppłk Julian Polan, właściwie Haraschin, zwany „czerwonym Julkiem”, stalinowski zbrodniarz sądowy, który wydał co najmniej 60 wyroków śmierci na polskich bohaterów. Oskarżał prokurator por. Henryk Ligęza. Julian Haraschin w czasie okupacji niemieckiej pracował w hitlerowskim Biurze Transportu Dyrekcji Monopoli w Krakowie, a Henryk Ligęza w tym samym czasie zajmował się ściąganiem podatków w getcie. Tacy „prawnicy” sądzili i oskarżali polskich bohaterów walczących o wolną Polskę. Stanisław Ptak, Celestyn Nagięć i Jerzy Wacyk byli kawalerami Krzyża Walecznych, Stanisław Szuro, jako długoletni więzień niemieckich obozów koncentracyjnych, był odznaczony Krzyżem Zasługi z Mieczami. Zarówno przed budynkiem WSR, jak i na sali sądowej zebrały się tłumy krakowian wspierających niezłomnych żołnierzy.
Proces trwał tydzień. Cały czas wspierały Celestyna przychodzące na salę rozpraw mama i siostry. Prokurator Ligęza w czasie swych mów oskarżycielskich żądał dla dziewięciu osób, w tym dla Celestyna, kary śmierci. 3 lutego 1947 roku odbyła się ostatnia rozprawa. Celestyn Nagięć „Koropiec” poprosił w razie skazania go na karę śmierci o wykonanie wyroku przez rozstrzelanie, tak jak to przysługuje żołnierzowi. Stanisław Szuro „Zamorski” powołując się na historię i międzynarodowe prawo zarzucił sędziom, że są oni przedstawicielami uzurpatorskiej i obcej Polsce władzy. Tak wspominał przebieg owej sądowej rozmowy: „Czy oskarżony występował przeciw rządowi?” – pytał sąd. „Nie występowałem, bo ja tego rządu, który tu jest, nie uznaję”. „A jaki pan uznaje?”. „Polski rząd emigracyjny w Londynie”. „Czy przyznaje się do akcji?”. „Do czynu się przyznaję, a do winy – nie”. „Dlaczego?”. „Bo to, co robiłem… w moim pojęciu nie popełniałem winy”. W podobnym duchu zeznawali wszyscy niezłomni żołnierze Ligi. Nie korzyli się przed bolszewikami w togach, nie zaprzeczali, że walczyli z narzuconą Polakom władzą komunistyczną. Uważali tę walkę za swój patriotyczny obowiązek.
3 lutego sąd ogłosił wyroki. Siedem osób, w tym Stanisław Ptak, Stanisław Szuro, otrzymało karę śmierci. Celestyn Nagięć został skazany na 15 lat więzienia. W niedługim czasie, na podstawie amnestii z 22 lutego 1947 r., wszystkim KS-owcom złagodzono karę na 15 lat więzienia, a Celestynowi Nagięciowi złagodzono karę do 10 lat więzienia. Pozostali żołnierze Ligi otrzymali kary od 6 lat więzienia i ośmiu miesięcy do 3 lat. Zofii Drabik darowano karę w całości.
Celestyn Nagięć odbywał karę więzienia przy ulicy Montelupich w Krakowie, w Rawiczu i w Potulicach. Komunistyczne więzienia opuścił w styczniu 1955 r. Do Krakowa nie mógł już powrócić, otrzymał nakaz zamieszkania w Węgorzewie. Komuniści nie omieszkali ukarać też rodziny niezłomnego żołnierza AK Batalionu „Skała” i Ligi Walki z Bolszewizmem – jego matkę i siostrę eksmitowali z Krakowa do Węgorzewa na Mazurach. W roku 1951 Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Krakowie wydało nakaz wysiedlenia wszystkich mieszkańców zamieszkałych w lokalach, w których główny lokator został osądzony za przestępstwa polityczne.
* * *
14 stycznia 1956 roku Maria Swianiewicz i Celestyn Nagięć zawarli związek małżeński. Węzłem małżeńskim połączył ich przyjaciel prof. Stanisława Swianiewicza, ks. bp Czesław Falkowski, ordynariusz Diecezji Łomżyńskiej. Oboje pracowali w olsztyńskiej Akademii Rolniczo – Technicznej i Uniwersytecie Warmińsko – Mazurskim, byli aktywnymi działaczami NSZZ „Solidarność” i Olszyńskiego Duszpasterstwa Akademickiego, wychowali troje dzieci. Profesor Maria Swianiewicz – Nagięć należy do grona najwybitniejszych polskich uczonych z zakresu ichtiologii. Celestyn Nagięć zmarł w roku 2002.
Dzielna łączniczka AK Dorota Franaszek „Stasia” napisała w swoich wspomnieniach o żołnierzach Batalionu „Skała”, że Celestyn Nagięć „dogonił swój czas”, mając zapewne na myśli, iż po wyjściu z więzienia zajął się pracą naukową, uzyskał doktorat. Czy w istocie można było dogonić czas w okresie peerelu?
Dariusz Jarosiński
Przy pisaniu tekstu korzystałem z publikacji;
1.Celestyn Stanisław Nagięć, Wspomnienia od dzieciństwa i młodości po wiek dojrzały, Warszawa 2012
2.Ryszard Nuszkiewicz, Uparci, Instytut Wydawniczy PAX, 1983