Dobrze pamiętam tę lekcję. Jak dziś. W jasnej, pełnej okien klasie, w której milczeli pochyleni nad ławkami uczniowie, czułem na sobie ciężkie spojrzenie nauczycielki, niewysokiej, oschłej pani, która próbowała wbić w nasze głowy zawiłe reguły gramatyczne, zasady ortografii i zmuszała do powiedzenia kilku słów na temat dopiero co przerobionych czytanek.
Trudno było skupić się na tych wiecznie przedłużających się lekcjach, nudnych i wyczerpujących tekstach, gdy za oknem świeciło mocno wiosenne słońce.
Cała ta wieczna szkolna gonitwa, ciężkie powtórki, dyktanda, wypracowania, wydawały się tak niepotrzebne i obojętne. Starałem się jak najmniejszym wysiłkiem przebrnąć przez to wszystko.
Wypracowania odpisywałem lub przygotowywałem, jak powiadał mój ojciec „na odwal się”. Na klasówkach starałem się siadać obok Józi, najlepszej uczennicy w klasie. Kiedy pani na początku lekcji informowała nas, że będzie pytać, szybko otwierałem zeszyt i naprędce kleciłem podstawy do odpowiedzi.
Teraz również pośpiesznie czytałem wiersz, którego omówienie i recytacja były w planie na dzisiaj.
Przerabialiśmy właśnie z literatury obcej poezję Majakowskiego. W programie był fragment jego poematu ,,Włodzimierz Ilijcz Lenin”.
Słowa nasze, nawet co ważniejsze słowo
ściera się w użyciu, jak ubiór, co sparciał.
Chcę, by zajaśniało na nowo
najdostojniejsze ze słów – partia.
Jednostka! Co komu po niej?!
Jednostki głosik cieńszy od pisku.
Do kogo dojdzie? – ledwie do żony!
I to, jeżeli pochyli się blisko.
Partia – to głosów jeden poryw –
zbity z bezliku cichych i cienkich,
pękają od nich wrogów zapory,
jak w huku armat w uszach bębenki.
Źle człowiekowi, kiedy sam jest.
Biada samemu, nic nie zwojuje –
byle dryblas w pól go przełamie,
i nawet słabsi, ale we dwoje.
A gdy się w partię zejdziemy w walce –
to padnij, wrogu, leż i pamiętaj.
Partia – to ręka milionopalca,
w jedną miażdżącą pięść zaciśnięta.
Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą,
sama – nie ruszy pięciocalowej kłody,
choćby i wielką była figurą,
cóż dopiero podnieść dom pięciopiętrowy.
Partia – to barki milionów ludzi
ciasno do siebie przypartych –
podźwigniem gmachy, do nieba podrzucim,
napiąwszy mięśnie i oddech w partii.
Partia – to stos pacierzowy klasy robotniczej.
Partia – to nieśmiertelność naszej sprawy.
Partia – to jedno, co mnie nie zdradzi.
Dziś jam subiektem, a jutro ścieram cesarstwa z mapy.
Mózg klasy, sprawa klasy, siła klasy, chluba klasy –
oto czym jest partia.
Partia i Lenin – bliźnięta-bracia –
kogo bardziej matka-historia ceni?
Mówimy – Lenin, a w domyśle -partia,
mówimy – partia, a w domyśle – Lenin. (…) [1]
Uczyliśmy się czytać ten wiersz na głos. Osoba zaś, która, najlepiej z nas zadeklamuje, miała wystąpić na uroczystej akademii. Pani tłumaczyła nam sens poematu na poprzedniej lekcji. Przy czytaniu zwracała uwagę na sposób deklamacji. Uczyła, w których zdaniach zdobyć się trzeba na groźną siłę, gdzie zmarszczyć brwi i dumnie akcentować, jakie słowa wypowiadać z entuzjazmem i pełnym wiary uśmiechem.
Któż nie chciałby wystąpić na akademii. Każdy. Tylko że najwięcej szans miały w klasie dwie osoby – Józy i Józia. Józia była najlepszą uczennicą w klasie.
Józy zaś był moim przyjacielem, z którego byłem dumny i to nie dlatego, że pięknie recytował. Przy nauce recytacji pomagał mu jego ojciec – aktor teatru miejskiego i dlatego zawsze na tle klasy wybijał się, jeśli chodziło o wiersze. Józia i Józy, wcale nie byli rodzeństwem. Po prostu mieli takie pseudonimy. Ona Jóźwińska, on natomiast nazywał się Józefowicz. Oczekiwałem, że na akademię będzie wybrane jedno z tych dwojga. Nie inaczej.
Pani zapytała najpierw Józię o interpretację dzieła i kazała jej przeczytać fragment.
Oczywiście koleżanka była świetnie przygotowana. Pięknie wyeksponowała istotę wiersza o zwycięskiej idei jedności mas, o jej sile i potędze. Mówiła o jego ważnym, ideologicznym przesłaniu. O tym, jak umysł artysty sprzęga się w jedność z masami. Jaką skuteczność może osiągnąć zjednoczone w walce o sprawę społeczeństwo. Udowodniła to przykładami. Opisywała osiągnięcia Związku Radzieckiego. Podróże w kosmos. Przestawione biegi rzek, kwitnące pustynie, wielkie miasta na dalekiej północy, gdzie oddech zmienia się w lód. Ogromne, buchające ogniem i dymem rafinerie i fabryki. Rurociągi, a także koleje ciągnące się tysiące kilometrów. Wszystko to potrafi osiągnąć zjednoczona klasa robotnicza.
– Artysta w tym wierszu jest głosem ludzi pracy. Ubiera w słowa czyn robotników, ich ogromną wolę zwycięskiej walki o lepsze jutro. Poemat ten budzi świadomość klasową, poczucie siły i wartości zjednoczonego proletariatu. Jednocześnie ostrzega przed samotnością i indywidualizacją. Autor używa niezwykle obrazowych i trafnych porównań, milionopalca pięść partii, stos pacierzowy klasy robotniczej. Uświadamia moc zwykłego, pogardzanego subiekta. Prostego człowieka, wykorzystywanego do świadczenia podłych usług dla burżuazji. Przedstawia nam wreszcie Lenina, czyli tego, który wyciąga milionopalcą robotniczą pięść przeciwko imperialistycznym siłom zła i przemocy.
Pani poprosiła koleżankę o recytację, a ona mówiła tak, że oderwała mnie od spraw za oknem. Wpatrywałem się w nią, jakbym jej nie poznawał. Nie myślałem, że głos może być taki mocny, że można tak, mówiąc, wręcz śpiewać. Pierwszy wtedy raz dostrzegłem, że Józia nie tylko dobrze się uczy, ale jest też bardzo ładna. Zarumieniła się, oczy jej błyszczały, oddychała szybko i płytko. Każde słowo brzmiało inaczej, każde zdanie układało się w inną melodię. Początkowo cicho, a później coraz głośniej i coraz mocniej. Stała wyprostowana jak struna, z brodą wysuniętą lekko do przodu. Oczy pałały jak czarne czeluście. Zapatrzyłem sie na jej usta. Jeśli gdzieś istniał środek świata, to na pewno w tej chwili wszystkie niewidzialne nici zbiegły się w jej oczach i ustach. Lśniły we włosach pierwsze wiosenne promienie słońca, światło na ścianach, odbite od okien i szklanych szafek drżało niczym w jakiejś ostatecznej agonii.
Umilkła, ale w mojej głowie wciąż niby echo grzmiało: STOS PACIERZOWY … stos pacierzowy… stos pacierzowy…
Pani podziękowała jej i wpisała piątkę. Nie zdążyłem się nawet zastanowić nad szansami Józego, gdy nauczycielka wyrwała mnie. Starałem się powtórzyć nieco innymi słowami to wszystko, co powiedziała wcześniej Józia. Deklamowałem też wiersz najlepiej, jak umiałem, ale pani wpisała mi jedynie cztery mniej.
Tak czy owak byłem zadowolony, gdyż naprawdę czytałem ten wiersz drugi raz w życiu.
Pani pytała następnych kolegów i koleżanki, stawiając im tróje i czwórki, ale nikomu wyżej. Wreszcie doszła do Józego.
Wstał powoli i długo nic nie mówił. Tak długo, że pani powtórzyła swoje pytanie o interpretację wiersza.
Józy nadal milczał. Milczał już tak długo, że czuło się tę dziwną ciszę jak watę w powietrzu. Milczał tak długo, że omal nie parsknąłem śmiechem. Wtedy wreszcie się odezwał.
Mówił powoli, a ja nie mogłem pojąć, co on klepie. Mówił, że nie wierzy w ten wiersz. Nie może go deklamować i uczyć się, bo autor przeczy sam sobie.
Zapadła jeszcze większa cisza, jakby wszyscy przestali naraz oddychać. Chyba ten Józy zwariował zupełnie, pomyślałem sobie.
– Bo najpierw jednostka niczym, jednostka zerem… – zaczął znowu. – A ja się pytam, co ta masa zrobiłaby bez Lenina. Może i dwieście lat musieliby czekać na drugiego takiego spryciarza i przywódcę. Z jednej strony robotnicy, masy… i co, to wszystko?! Nic więcej? A Lenin? Przecież nie był robotnikiem. To wykształcony człowiek, znał kilka języków, podróżował po wielu krajach. Nie siedział w kopalni i nie kuł węgla na przodku – Józy nabrał powietrza. – Nikt nie zmusi mnie, żebym uwierzył w taki bełkot. Majakowski kłamie. Dlatego może skończył tak, jak skończył. – Józy zamilkł, a nas dosłownie zamurowało.
Bo co ten Józy plecie? Pomieszania zmysłów dostał, czy szkoła mu się znudziła? Nie wiedziałem tylko dlaczego nasza pani nie powiedziała jeszcze ani słowa.
– Bo można logicznie wytłumaczyć to tak – Józy znowu zaczął – jeżeli będziemy konsekwentnie śledzić rozumowanie autora, jeżeli jednostka jest zerem, to Lenin jest również zerem. A jeśli Majakowski porównuje Lenina z partią, to…
– Dość! – przerwała wreszcie pani krótko i stanowczo.
Wszyscy milczeli, a nauczycielka pukała długopisem w ławkę, aż chyba się sama zdziwiła, że tak puka i puka, bo spojrzała jakoś dziwnie na swój długopis i przestała.
– Siadaj Józefowicz. Nie dam ci dwói. Przynajmniej nie ja. Masz trzy plus.
Tomasz Kardacz