Lotnictwo to nie jest moja specjalność. Owszem, posiadam w moim zbiorze czapki polskich lotników, zarówno cywilną, jak i wojskową, czytałem Dywizjon 303, czy książki napisane przez polskich pilotów – Janusza Meissnera, Bohdana Arcta, czy Witolda Urbanowicza, ale w Call of Duty w misjach lotniczych radziłem sobie fatalnie.
Z tym większym podziwem patrzyłem w kinie na sceny walk lotniczych w TOP GUN MAVERICK. Fabuła stara jak świat – trzeba przygotować grupę ludzi do realizacji bardzo trudnego, wręcz samobójczego zadania, zrobić z nich zespół. Ale posługiwanie się schematem to nic złego, jeżeli robi się to dobrze, a tak jest w tym wypadku. I jeszcze jedno, coś co podobało mi się chyba najbardziej. W tym filmie nie ma postaci, które są z natury i całkowicie negatywne. Nawet jeżeli działają przeciw głównemu bohaterowi, to robią to dlatego, że chcą czegoś, co ma swoje uzasadnienie. Działają po to, aby uzyskać jak najlepszy efekt. Reżyser – Joseph Kosinski nie koncentruje na nikim złych emocji. To wielka wartość, a tym większa, że to w końcu kino popularne. Popularne, ale wartościowe. Dwa w jednym. A nawet trzy w jednym jak się dołoży do tego grę aktorów, zarówno pierwszo, jak i drugoplanowych. Tom Cruise jest znakomity, podobnie jak grono aktorów grających młodych pilotów. Ed Harris i Val Kilmer, chociaż występują w epizodach, stanowią niebagatelną wartość dodaną. I choć niewiele w filmie ról kobiecych to bez Jennifer Connely film byłby znacznie uboższy.
Uboższy o dojrzałą miłość, bo w końcu każdy, nawet pilot-oblatywacz na nią zasługuje – i każdy, nawet pilot-oblatywacz musi do niej dorosnąć.
* „Top Gun: Maverick”, prod. USA, reż. Joseph Kosinski, premiera: 27 maja 2022.
Jarosław Schabieński