Dawno, dawno temu, w królestwie nad Łyną, gdzie rondo goni rondo, żył sobie Szewczyk Bajkopisarz z uśmiechniętej koalicji ośmiu gwiazdek. Nie nosił pióra ani zwoju, tylko szkło błyszczące, w którym odbijało się miasto. Wsiadał do swojego rydwanu, toczył się ulicami i opowiadał ludowi do szkiełka cuda-niewidy. A lud słuchał, bo opowieść jest słodsza niż rachunek.
— Będzie nowy ratusz przy stadionie — obiecywał Szewczyk. — Nie z wieżą i salą herbową, lecz z wielkim Okienkiem Spraw, gdzie dowód, auto i podatki załatwisz od ręki. Dwieście kroków do tramwaju, dwieście do autobusu, a wokół trzysta miejsc na wozy. A lud słuchał, bo opowieść jest słodsza niż rachunek. Zwłaszcza w uśmiechniętej koalicji ośmiu gwiazdek, gdzie hasła świecą jaśniej niż gwiazdy, ale gasną szybciej niż świeca na wietrze.
Brzmiało to jak zaklęcie. Lecz była w tej bajce klauzula drobnym drukiem: najpierw musi powstać stadion. A stadion, jak wiadomo, nie rodzi się z opowieści. Potrzeba pergaminów (projektów), królewskich pieczęci (przetargów), kamieni milowych (harmonogramu) i skarbca z prawdziwymi monetami, a nie z obietnicą „poszukamy”. W wielkiej księdze finansów, zwanej WPF, zamglone ryciny szeptały coś o dwustu milionach na budowę i o haraczu dwudziestu milionów rocznie na dług — i to przez długie lata. A do roboty wyznaczono miejską Spółkę, co zowie się Hala i zna się na halach, lecz rachunek spłaca lud.
— Czyż to nie wspaniałe? — pytał Szewczyk. — Nowy ratusz, blisko torów i przystanków! A lud słuchał, bo opowieść jest słodsza niż rachunek. Zwłaszcza w uśmiechniętej koalicji ośmiu gwiazdek, gdzie hasła świecą jaśniej niż gwiazdy, ale gasną szybciej niż świeca na wietrze.
I tu odezwał się kamyk rozsądku, co mieszka pod każdym brukiem: nowy ratusz trzy, może cztery przystanki od starego — to bardziej przesuwanie mebli niż wielka przeprowadzka. W tygodniu do Okienka Spraw pójdą petenci, w weekend na stadion ruszą kibice. Węzeł drogowy westchnie raz, westchnie drugi. A „dwieście kroków do tramwaju” nie jest magiczną różdżką na korek.
W tym samym królestwie pracowali urzędnicy — cisi strażnicy codzienności. Ich sakiewki były lekkie jak liść. Trudno trzymać najlepszych, gdy zapłata jest skromna, a oczekiwań przybywa. A przecież Okienko Spraw działa nie dzięki ścianom, tylko dzięki ludziom, systemom i utrzymaniu: sprzątaniu, ochronie, prądowi, serwerom, archiwom. Na to wszystko też trzeba monet — co roku, nie w bajce, lecz w budżecie.

Była też w tym królestwie Dolina Ciszy, z krzyżami i świecami. Tam wyszło na jaw, że wzięto opłaty, których prawo nie znało: za „dochowanie”, za „kolejne dwadzieścia lat”. Sąd Wojewódzki przywrócił porządek i powiedział: tak nie wolno. I była to nauka większa niż niejedna rada mędrców — że najpierw musi być prawo, potem pobór, nie odwrotnie.
A pamięć ludu szeptała inne rozdziały. Hala o nazwie Urania wyrosła drożej, niż przewidziano. Tramwaje dobudowywano z aneksami i nerwami. Stadion widmowy pojawiał się i znikał jak kometa — raz jedna trybuna, raz boisko gdzie indziej, a prawdziwej łopaty ciągle brak. Smok Aneks pożerał terminy, a smok Waloryzacja skubał kosztorysy.
— Ale będzie pięknie! — nie ustawał Szewczyk. — Zrobimy jeszcze schrony pod trybunami. Bezpieczeństwo ponad wszystko! A lud słuchał, bo opowieść jest słodsza niż rachunek. Zwłaszcza w uśmiechniętej koalicji ośmiu gwiazdek, gdzie hasła świecą jaśniej niż gwiazdy, ale gasną szybciej niż świeca na wietrze.
Mędrcy Liczb kiwnęli głowami. Słusznie — rzekli — lecz schron to nie dekoracja. To kubatura, normy, wentylacja. Dyżury, serwis i rachunki płacone na lata. To w szewczykowej mowie pięknie brzmi. Lecz jeszcze piękniej działa, gdy jest policzone.
I tak snuła się bajka opowiadana ludowi do szkła błyszczącego, aż pewnego dnia lud rzekł: „Dość czarów z rydwanu. Pokaż pergaminy”. Poprosił o cztery: projekt, budżet z rezerwą, harmonogram i wszystkie tego ryciny. Poprosił też o proste odpowiedzi: skąd będą pieniądze, co wypadnie z planu, jeśli pojawi się „dwadzieścia co roku”, jak rozplącze się korki, co z płacami w ratuszu i co stanie się ze starymi gmachami w centrum.
Szewczyk Bajkopisarz zamilkł na chwilę. Bo oto bajka rozbiła się o prozę: o pieczęć, o termin, o podpis. A proza nie lubi drgań i nie mieści się w minutę.
I tu jest morał, prosty jak świt nad Łyną: miasta nie buduje się opowieścią. Buduje się je prawem, liczbą i pracą. Najpierw stadion na papierze, potem ratusz obok. Najpierw płace i porządek w urzędzie, potem nowe adresy. Najpierw wyprostowane paragrafy, potem kasy.
A jeśli znów zwycięży rolka zamiast roli, kadr zamiast kontraktu — bajka zostanie bajką. Ładną, rytmiczną i bezpiecznie krótką. Lecz królestwo nad Łyną potrzebuje już nie tylko pięknych słów.
I lud już nie słuchał, i wystawił rachunek uśmiechniętej koalicji ośmiu gwiazdek, gdzie hasła świecą jaśniej niż gwiazdy, ale gasną szybciej niż świeca na wietrze.
Marek Adam




