Kilka dni temu pracownicy olsztyńskiego samorządu wyszli na ulicę Olsztyna, aby po raz kolejny wyrazić swój sprzeciw wobec katastrofalnych warunków pracy i płacy, jakie funduje im pierwszy urzędnik miasta – Grzymowicz.
Już sam fakt, że szef administracji samorządowej jest od kilku lat w ostrym sporze ze swoimi pracownikami, sam w sobie jest czymś niespotykanym. Urzędnicy nie lubią protestować, wychodzić na ulice, spektakularnie przeciwstawiać się swojemu pracodawcy. Grzymowicz i wspierająca go koalicja Platformy i Małkowskiego po raz kolejny pokazują, że nie chcą i nie potrafią układać swoich relacji z otoczeniem. Codziennie pokazują, że Olsztyniacy to dla nich tylko źródło problemów: ciągle czegoś chcą i natarczywie domagają się, aby Prezydent zauważył, że istnieją, a na dodatek mają swoje potrzeby.
Pracownicy samorządu chcą być godziwie opłacani. Nie ma z czego dać podwyżek, miasto jest biedne, musicie to zrozumieć – odpowiada władza. Kierowcy chcą bez korków jeździć do równych ulicach. Przesiądźcie się na rowery, tramwaje i hulajnogi – odpowiada władza. Przedsiębiorcy chcą rozwijać swoje firmy, płacić podatki, zatrudniać pracowników. Jak chcecie, to się rozwijajcie, co wy od nas chcecie? Sportowcy chcą osiągać wyniki i budować prestiż Olsztyna. Skoro tak się upieracie, to sobie trenujcie, to wasza sprawa. Ludzie uciekają z miasta, wyprowadzają się poza Olsztyn. Wolna droga, to przecież naturalny proces, nie ma się czym przejmować. Inwestorzy zewnętrzni chcą inwestować. A po co wy tutaj, ze swoimi mamy dość problemów.
Olsztyn stał się symbolem degeneracji w zarządzaniu samorządem. Lokalna sitwa traktuje politykę (tak, tak jesteście politykami lokalnymi, a nie żadnymi samorządowcami) jako sposób na dostatnie życie, według swoich standardów. Jaki ma ta władza plan na miasto: Panie, ja, mam załatwić swoje, a reszta niech idzie na szczaw i mirabelki.
Olsztyn jest bogatym miastem, ale fatalnie zarządzanym. Bogatym, bo według obiektywnych danych jego dochody podatkowe na jednego mieszkańca (znakomity wskaźnik pokazujący potencjał finansowy miasta), lokują miasto w środku stawki polskich miast wojewódzkich. Mniej podatków na jednego mieszkańca zbierają Lublin, Białystok, Toruń, Bydgoszcz, Szczecin… Grzymowicz, Małkowski i ich kamaryla stale powtarzają za swoim finansowym idolem „piniendzy nie ma i nie będzie”.
Tylko po odsunięciu ich od władzy pieniądze w Olsztynie znajdą się i na podwyżki dla urzędników i na drogi i na sport i wiele innych rzeczy. Tak jak znalazły się miliardy, kiedy udało się odsunąć od władzy protektorów Grzymowicza i Małkowskiego.
Jerzy Szmit