Tomasz Kurs, Redaktor Naczelny olsztyńskiego wydania „Gazety Wyborczej”, to postać, która w krajobrazie Warmii i Mazur nie potrzebuje długiej prezentacji. Jego pióro jest celne, a jego wpływ na lokalną debatę publiczną niepodważalny. Jednak od lat w regionalnym dziennikarstwie narasta pytanie: Czy Redaktor Kurs jest jeszcze bezstronnym strażnikiem wartości, czy już zaangażowanym aktywistą politycznym?
Analiza jego stylu, sięgająca daleko poza bieżące kontrowersje, prowadzi wielu obserwatorów do wniosku, że działalność Kursa to w istocie dziennikarstwo z wyboru strony, które porzuciło bezstronność na rzecz realizacji konkretnej misji.
Asymetria krytyki: Ciężka ręka i łagodny uśmiech
Krytycy Pana Redaktora wskazują na asymetrię, to słowo jest tu kluczowe w traktowaniu regionalnych sił politycznych.
Przez lata, kiedy Prawo i Sprawiedliwość dominowało w strukturach państwowych, ich każdy ruch w regionie, każda obsada stanowiska, każda kontrowersja wokół dotacji, wszystko było poddawane nieustannemu, zmasowanemu osądowi. Działacze PiS musieli mierzyć się z tonem oskarżycielskim, a ich błędy często urastały do rangi systemowej patologii. Był to model prokuratury medialnej.
Jednak, jak zauważają ci sami krytycy, ten sam rygor i ta sama moralna surowość magicznie ustępują miejsca łagodniejszemu tonowi, gdy mowa o lokalnych strukturach związanych z ich ideologicznymi sojusznikami, Koalicją Obywatelską czy PSL. W tym przypadku chętniej pisze się o inwestycjach, o planach rewitalizacji i o konieczności reform. Tam, gdzie PiS jest piętnowany za personalia, inna władza jest zachęcana do działania. Ta stała, dwubiegunowa narracja to dla wielu ostateczny dowód, że pióro Redaktora Kursa nie jest już bezstronnym lustrem, lecz politycznym narzędziem.
Gdzie kończy się dziennikarstwo? Przy liście do zwolnienia
Najbardziej kontrowersyjnym posunięciem, które na dobre przeniosło Redaktora Kursa z pola obserwatora do czynnego uczestnika, były jego publikacje po wyborach 2023 roku.
Kiedy nowa koalicja przejęła stery, Redaktor Kurs zaczął systematycznie publikować materiały, które szczegółowo ujawniały nazwiska osób zatrudnionych na stanowiskach publicznych i powiązanych z PiS. W gorącej atmosferze politycznych rozliczeń te artykuły zostały przez krytyków i szeroką opinię publiczną odczytane jako nic innego, jak jawne wskazywanie personalne i wywieranie presji na nowych włodarzy, aby dokonali przyspieszonej zmiany kadr.
W tym miejscu wielu dziennikarzy i komentatorów pyta: Czy to jeszcze jest dziennikarstwo? Czy celem było poinformowanie opinii publicznej, czy aktywne dostarczanie listy osób do usunięcia z urzędów? W mniemaniu krytyków, takie działanie przekroczyło granicę etyczną, zamieniając Redaktora w politycznego rekrutera lub, używając mocniejszego zwrotu, w inicjatora czystek kadrowych.
Puenta: Waga i cena wyboru
Więc kim jest Redaktor Tomasz Kurs w krajobrazie regionalnych mediów?
Nie jest bezstronnym strażnikiem, który rzuca wyzwanie każdej władzy z taką samą siłą. Nie jest obiektywnym arbitrem debaty.
Jest sprawnym i utalentowanym politykiem, który do swojej walki używa narzędzia o mocy większej niż jakakolwiek ulotka, używa gazety. Jego publicystyka jest tak zacięta, tak konsekwentnie jednostronna, że w opinii krytyków, zamienił redakcję w partyjny ośrodek analiz i ataków.
To jest jego wybór. Ale ten wybór ma swoją cenę. Kiedy dziennikarz tak mocno angażuje się po jednej stronie, siłą rzeczy musi się liczyć z tym, że jego stronniczość niszczy nie tylko wizerunek jego oponentów, ale przede wszystkim niszczy zaufanie do samego zawodu. A utrata zaufania, Panie Redaktorze, to najdroższa strata, jaką może ponieść dziennikarz.
Adam Iner




