Agresja Rosji na Ukrainę była tłumaczona przez putinowską propagandę m.in. „odradzaniem się nazizmu w Ukrainie” i koniecznością jej „zdenazyfikowania”. Przy okazji, od marca co kilkanaście dni, któryś z polityków rosyjskich lub „dziennikarzy” mówi także, że Polska „jest następna w kolejce do denazyfikacji”. Słowo „denazyfikacja” zostało zatem przywrócone do życia po kilkudziesięciu latach nieobecności w obiegu politycznym i publicystycznym. Spróbujmy przybliżyć sens i dzisiejsze znaczenie tego terminu.
„Denazyfikacja” – wbrew intuicji – nie oznacza zmiany nazwy. Słowo pochodzi z języka angielskiego „denazification”, a także z francuskiego „dénazification” i rosyjskiego „денацификация”, a odnosi się do nazizmu i zostało wymyślone przez polityków (zachodnio-)alianckich na okoliczność walki z hitlerowskimi Niemcami w drugiej fazie II wojny światowej. Sowieci w tym czasie walczyli z „niemieckim faszyzmem”. Zresztą w Polsce też nikt nie używał słowa „naziści” – wystarczy obejrzeć serial „Czterech pancernych”; tam walczy się z „hitlerowcami”, „szkopami”, „szwabami”, ale nie z „nazistami”…
Denazyfikacja oficjalnie została zapowiedziana na konferencji jałtańskiej (luty 1945 r.), a konkretne postanowienia podjęto na konferencji poczdamskiej (lipiec-sierpień 1945 r.). Realizowana była przez wojskowe władze okupacyjne czterech mocarstw (USA, ZSRR, Wielkiej Brytanii i Francji) w poległych im strefach okupacyjnych Niemiec na mocy ustaw oraz rozporządzeń Sojuszniczej Rady Kontroli Niemiec. W węższym znaczeniu „denazyfikacja” była rozumiana jako usunięcie nazistów ze sprawowanych przez nich urzędów, oskarżenie osób podejrzewanych o członkostwo w aparacie nazistowskim oraz ich ukaranie. W szerszym znaczeniu termin ten obejmuje również prawne zakazy dla organizacji, symboli i pism narodowosocjalistycznych. Obejmuje on m.in. zmianę nazw ulic, którym nadano imię narodowych socjalistów.
Konferencja poczdamska przyjęła zasadę 4D, tzn. denazyfikację (w powyższym sensie), demilitaryzację, demokratyzację oraz decentralizację pokonanych Niemiec. W amerykańskiej strefie okupacyjnej podejrzany osobnik musiał wypełnić ankietę personalną składającą się ze 131 pytań, na podstawie której były przydzielane odpowiednie kategorie (kat. 1 – główni odpowiedzialni, kat. 5 – uwolnieni od zarzutów). We francuskiej strefie w zasadzie przyjęto model amerykański, jednakże tutaj pojawił się problem kolaborantów z „państwa Vichy”, więc „oczyszczanie z nazistów” było raczej symboliczne. Brytyjczycy zrezygnowali z ankiet personalnych i sprawę denazyfikacji osób przekazano w ręce sędziów niemieckich. Denazyfikacja w strefie sowieckiej przekształciła się w komunizację. Podejrzane osoby aresztowano i umieszczano w dawnych hitlerowskich (od teraz sowieckich) obozach koncentracyjnych. Resztę społeczeństwa zastraszono i rozpoczęto wprowadzanie nowego stalinowskiego porządku społeczno-politycznego. Ten typ denazyfikacji stosuje dzisiaj Putin wobec podbijanej Ukrainy. Przecież nie ma tam żadnych „nazistów”. „Sierp i młot” ma panować na jak największym terytorium.
Niemcy do czterech „D” dosyć szybko dołożyli piąty wyraz – „demontaż”. Co odnosiło się do wywożenia całych fabryk do Związku Sowieckiego…
Denazyfikacja została zakończona w strefie radzieckiej w 1948, w amerykańskiej w 1949, w brytyjskiej i francuskiej w 1950 r. 7 września 1949 r. powstała Republika Federalna Niemiec, zaś 7 października 1949 Niemiecka Republika Demokratyczna (oraz Berlin Zachodni). Czas „zimnej wojny” i rywalizacja militarna między Zachodem i Wschodem przyspieszyła decyzję o zakończeniu denazyfikacji.
W związku z brakiem kadr na podstawie artykułu 131 ustawy zasadniczej RFN 10 kwietnia 1951 Bundestag zdecydował niemal jednogłośnie o dopuszczeniu do służby urzędniczej w Republice Federalnej Niemiec wszystkich osób, których nie zakwalifikowano do 1 lub 2 kategorii winnych. Denazyfikacja przyniosła ograniczone rezultaty. Jej niekonsekwentne przeprowadzenie utrudniło przede wszystkim ściganie zbrodniarzy nazistowskich i umożliwiło wielu byłym hitlerowcom obejmowanie stanowisk w życiu publicznym Niemiec. W 2016 roku federalny minister sprawiedliwości Heiko Maas (SPD) mówił, że „Istniały ścisłe personalne związki pomiędzy nazistowskim wymiarem sprawiedliwości a ministerstwem sprawiedliwości młodej Republiki Federalnej Niemiec”. W opublikowanym wówczas raporcie stwierdzono, że 53 proc. osób na kierowniczych stanowiskach – od kierownika referatu wzwyż – należało do NSDAP, co piąty był członkiem SA, a 16 proc. pracowało przed 1945 rokiem w ministerstwie sprawiedliwości III Rzeszy. Do dzisiaj panuje przekonanie, że system prawny zadziałał, prokuratorzy i sędziowie „tylko” stosowali prawo. Ot, takie rozumienie „praworządności” i „państwa prawa”…
Denazyfikacja w pewien sposób została przeprowadzona także w Polsce Ludowej. W myśl postanowień poczdamskich rozpoczęto m.in. wywózkę Niemców z terenów dawnych Prus Wschodnich, utworzono nowy byt geograficzny „Warmię i Mazury”, miejscowa ludność została zmuszona do zmiany swoich imion i nazwisk na bardziej polskobrzmiące, poniemieckie dobra (fabryki, tory) były wywożone na Wschód itd.
Po upadku socjalizmu w Polsce – przez analogię do denazyfikacji – próbowano przeprowadzić dekomunizację. Nowa Polska starała się (niestety nieudolnie) zmieniać system polityczny, rozliczać dawnych komunistycznych polityków, esbeków, naukowców czy dziennikarzy. W pierwszych latach nowe władze samorządowe spontanicznie, pod wpływem opinii publicznej, przywracały przedwojenne nazwy ulic lub nadawały nazwy nowym bohaterom, usuwano także z przestrzeni publicznej pomniki gloryfikujące stary porządek. Niezdekomunizowane w tamtych czasach nazwy ulic czy patroni instytucji publicznych itp. zostały objęte ustawą z dn. 1 kwietnia 2016 r. o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej. Po wejściu w życie ustawy samorządy miały rok na wprowadzenie zmian. Mamy rok 2022, a w Olsztynie bez większych zmian…
W 2018 roku Naczelny Sąd Administracyjny oddalił skargę kasacyjną wojewody warmińsko-mazurskiego, który bronił swojej decyzji, zmieniającej patrona ulicy w centrum Olsztyna z Dąbrowszczaków na Erwina Kruka. Stanowisko IPN jest jasne i dostępne dla każdego [https://ipn.gov.pl/pl/upamietnianie/dekomunizacja/zmiany-nazw-ulic/nazwy-ulic/nazwy-do-zmiany/37004,ul-Dabrowszczakow.html]. Drugim wyrzutem sumienia jest pomnik projektu Ksawerego Dunikowskiego w centrum Olsztyna pierwotnie nazwany Pomnikiem Wdzięczności Armii Czerwonej, a obecnie – Pomnikiem Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej. Materiał użyty do budowy tego monumentu pochodził m.in. z resztek Mauzoleum Hindenburga pod Olsztynkiem, który został wysadzony przez wycofujący się w 1945 roku Wehrmacht, a ostatecznie rozebrany w 1949 r. Na pomniku wykuto typowe sceny z walk podczas II wojny światowej, czołg, sylwetkę żołnierza, a także sceny z socrealizmu: pracy na roli (woły, owce, traktory) i w przemyśle oraz sierp i młot. Całość składa się z dwóch pylonów, mających symbolizować niezamknięty łuk triumfalny.
Prezydent Olsztyna udaje demokratę i zrzuca odpowiedzialność za podjęcie decyzji w sprawie przyszłości pomnika na sondaż telefoniczny i rzekome opinie mieszkańców Olsztyna. Według słów Piotra Grzymowicza przekazanych na konferencji prasowej 11 maja, 46 proc. odpytanych osób chce pozostawienia pomnika w obecnym miejscu, a 43 proc. chce jego usunięcia.
„— Wyniki wskazują, że mieszkańcy są bardzo podzieleni w sprawie przyszłości tego pomnika — uważa prezydent Olsztyna, Piotr Grzymowicz. — To dla mnie niełatwa decyzja, szczególnie w sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się w kontekście rosyjskiej agresji na Ukrainę — dodaje.” Tak sprawę relacjonuje „Gazeta Olsztyńska” [https://gazetaolsztynska.pl/831021,Pomniki-Wdziecznosci-Armii-Czerwonej-zostaje-w-centrum-Olsztyna.html].
Paradoksalnie prezydent Grzymowicz ma rację. Jeżeli głosy rozkładają się prawie równo, to pomnik należy… zlikwidować! Dlaczego? Pomniki mają łączyć – nie dzielić. Społeczeństwo wystawia pomnik jako przejaw rzeczywistej wdzięczności, podziękowania, upamiętnienia ważnego wydarzenia albo postaci. Proponuję odwrócić pytanie na takie: „Czy jesteś za wystawieniem pomnika upamiętniającego żołnierza radzieckiego, który rabował i gwałcił ludność Prus Wschodnich, a narodowi polskiemu zabrał na 45 lat wolność i możliwość decydowania o swoim państwie?”. Jeżeli wynik głosowania będzie powyżej 90 proc., no chociaż 60 proc., to tak – niech taki pomnik powstanie; taka jest wola narodu. Oczywiście to pytanie nigdy nie zostanie zadane, podobnie jak nie spytano mieszkańców Olsztyna w 1954 roku, kiedy uroczyście go odsłaniano…
dr Tomasz Gajowniczek