Prezydent Szewczyk ogłosił, że „Szubienice” będą poddane dekonstrukcji. Brzmi dumnie? A to tylko zabawa w słówka. Pomnik hańby stoi, jak stał. Miasto nie wycofało nawet swojej skargi do NSA na nakaz jego usunięcia. Ot, taki relikt sowieckiej mentalności.
Radio Olsztyn podało, że prezydent Olsztyna Robert Szewczyk ogłosił „dekonstrukcję” pomnika wdzięczności Armii Radzieckiej. No pięknie. Dekonstrukcja. Nie rozbiórka, nie zburzenie, nie wywiezienie, nawet nie demontaż — tylko dekonstrukcja. Słowo, które brzmi mądrze, a oznacza tyle, co nic. Złapaliście różnicę? Bo ja nie. A może właśnie o to chodzi, żeby nikt nie zrozumiał.
A „Szubienice” stoją w najlepsze. I stać będą jeszcze długo, bo Szewczyk nie wycofał nawet skargi kasacyjnej w NSA od wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który przecież nakazał ich rozbiórkę. Tak, sąd powiedział jasno: rozebrać. A prezydent? Bawi się w słówka i udaje, że coś robi.
To nie pierwsza taka zabawa w Olsztynie. Pamiętacie Piotra Grzymowicza? Ten sam, który postanowił „odczarować” pomnik, skuwając sierp i młot. I ogłosił światu, że pomnik już nie popularyzuje totalitaryzmu. Ot, lifting na komunistycznym trupie.
Bo co z tego, że monument dalej wychwala Armię Radziecką? Ważne, że bez sierpa i młota. Teraz pytanie: jaki lifting wymyśli Szewczyk? Iluminację LED? Może wtedy pomnik będzie „nowoczesny”, a nie totalitarny. I po „dekonstrukcji”.
A przecież ustawa IPN mówi jasno: w przestrzeni publicznej nie ma miejsca na symbole komunizmu i faszyzmu. Kropka. Nie ma dopisków: „chyba że prezydent uzna inaczej”, ani: „chyba że to dzieło Dunikowskiego”. A to jest symbol wdzięczności Armii Radzieckiej.
Armii, która w 1945 roku przyniosła Warmii i Mazurom gwałty, rabunki i mordy. Armii, która w Olsztynie zamordowała siostry katarzynki, wymordowała pacjentów szpitala psychiatrycznego w Kortowie. Spaliła miasto nie w walce, ale już po jego „wyzwoleniu”.
I oto w centrum Olsztyna wciąż stoi pomnik wdzięczności właśnie dla tych żołnierzy. Ironia historii? Nie, to raczej policzek wymierzony mieszkańcom. Także beatyfikowanym zaledwie kilka tygodni temu zakonnicom — ofiarom czerwonego żołdactwa.
Szewczyk, zamiast odciąć się od tej hańby, gra w słowa. „Dekonstrukcja” brzmi efektownie, ale nie rozwiązuje niczego. To dokładnie ta sama gra pozorów, którą przez lata uprawiał jego poprzednik. Mówić, że się działa, a tak naprawdę nie zrobić nic. A może nawet gorzej — wprowadzać ludzi w błąd, że coś się dzieje.
Bo co właściwie ogłosił prezydent? Nawet nie samą enigmatyczną „dekonstrukcję”, ale że będzie konkurs architektoniczny na jej przeprowadzenie. No pięknie. Najpierw konkurs, potem koncepcja, potem zwycięzca, potem projekt, potem konsultacje, potem odwołania… i tak miną kolejne lata. A pomnik jak stał, tak stoi i tak będzie stał.
I jeszcze jedno. „Dekonstrukcja” to słowo wyciągnięte z filozofii. Kojarzy się z mądrymi dyskusjami o tekstach kultury, z analizą, w której nie ma jednej prawdy, bo wszystko można interpretować na tysiąc sposobów. I wygląda na to, że władze Olsztyna doskonale ten termin zrozumiały. Tyle że nie stosują go wobec pomnika, lecz wobec nas.
To my jesteśmy poddawani dekonstrukcji. To nasz odbiór, nasza pamięć, nasz sprzeciw ma być powoli rozkładany na kawałki, rozmiękczany i reinterpretowany. Chodzi o to, byśmy machnęli ręką, byśmy się przyzwyczaili, by „Szubienice” przestały nas oburzać. Bo kiedy obywatel przestaje pytać, władza może spać spokojnie.
Marek Adam




