Donald Tusk ma prawo żałować wielu wizyt w Olsztynie. Albo go tu biją, albo łapią na kłamstwach. Miesiąc temu, kiedy przyjechał do swojego pupila, prezydenta Piotra Grzymowicza, w ratuszu napadli go związkowcy, którzy domagają się od Grzymowicza podwyżek. Teraz wychodzi, jakich bzdur nagadał na Campusie Przyszłości 2022.
Wśród olsztyńskich kibiców piłkarskich krąży opowieść o tym, że Donald Tusk przez lata unikał Olsztyna, po tym jak w latach 70-tych wybrał się wraz z liczną grupą sympatyków Lechii Gdańsk na eskapadę do grodu nad Łyną.
Stomilowcy byli wówczas źle nastawieni do biało-zielonych, więc jej kibiców przywitali co najmniej oschle i siła przekonywali do wyjazdu z Olsztyna. Do przepychanek doszło na uliczkach Zatorza /Stomil grał wtedy na stadionie Warmii/.
To wówczas Donald miał trafić w ogień walki i nieco ucierpiał. Po tym zdarzeniu wolał omijać Olsztyn przez wiele lat.
Teraz kibice obu drużyn są w dobrych relacjach. Wielu z nich łączy również niechęć do Donalda Tuska i tego co robił z Polską za swoich rządów.
Zresztą, kibicowski świat, nie zapomniał Tuskowi wojny, jaką wydał im przed Euro 2012. W tym czasie powstała śpiewka „Donald matole, twój rząd obalą kibole”.
Zeszłoroczna wpadka
Zła passa, która, jak głosi plotka, przykleiła się do Donalda lata temu to nie wszystko. Chłop ma najzwyczajniej pecha do Olsztyna. Rok temu, kiedy przyjechał tu, żeby inaugurować sabat totalnej opozycji, nazywany Campusem Polski Przyszłości 2021, kreował się na zbawcę totalniaków. Ci wierzyli, że wkroczy na białym koniu i odwróci los opozycji, dmąc w żagiel sondaży.
Owszem przyjechał. Owszem dostał brawa od opłaconych darmowym pobytem w pięknym olsztyńskim miasteczku akademickim młodych hunwejbinów lewactwa wszelkiej maści. Tyle że bzdury, których nagadał ciążą mu teraz, jak kamień młyński.
Wystarczy przypomnieć, jak Tusk rozpływał się nad niedolą koczujących na granicy Polski z Białorusią emigrantów. Wylewał krokodyle łzy nad brakiem serca i współczucia ze strony władzy, którą mocno trzyma w ręku PiS.
Domagał się wpuszczania bidulek cierpiących udręki na granicy zlokalizowanej na Przesmyku Suwalskim. Nie było takiej obelgi, której nie był gotów przykleić naszym pogranicznikom i żołnierzom strzegącym granicy.
Za nic miał argumentację, że to prowokacja Łukaszenki, że ten gra na destabilizację Polski, a choć los uchodźców jest ciężki, to obrona Polski przed putinowskim behemotem ważniejsza. Można sobie tylko wyobrazić, co działoby się, gdyby był u władzy. Jak Polska stałaby się zakładnikiem Łukaszenki w jego wspólnej z Rosją grze o zniszczenie Ukrainy.
Aż ciśnie się na usta stwierdzenie, że Donald wyszedł na pożytecznego idiotę w politycznej rozgrywce Łukaszenki… Ot, taki to i z niego mąż stanu…
Dopadli go związkowcy
Kolejna wizyta w Olsztynie, której Donald raczej nie wspomina dobrze, to spotkanie — dwa miesiące temu — w olsztyńskim ratuszu z prezydentem Piotrem Grzymowiczem. Donald, jak to Donald, znowu dał się złapać w cudze sidła. Grzymowicz wypłakał mu się w mankiet, że PiS pomija Olsztyn w dotacjach dla miasta, że go w Warszawie ministrowie nie lubią, że jest okazja, żeby upiec coś w piekarniku totalniackiej propagandy.
O tym, ze Tusk dał się złapać na jęki Grzymowicza świadczy jedynie o jego rozpaczliwym szukaniu czegokolwiek, co można sprzedać medialnie przeciw władzom PiS. Grzymowicz zapomniał go uprzedzić, że Warszawa nie sypie groszem, bo miasto każdą złotówkę topi w szalonej wizji zabetonowania każdej ulicy i budowie kolejnych linii tramwajowych.
Zapomniał go też uprzedzić, że głodzi niskimi pensjami urzędników, którzy pracują w ratuszu, a ci przy każdej okazji odwdzięczają się akcjami protestacyjnymi. Nawet trudno dziwić się wielkim oczom i złej minie Donalda Tuska, kiedy na schodach ratusza dopadli go rozwścieczeni związkowcy.
Zamiast miłej pogawędki o dobrym Grzymowiczu i złym PiS, Tusk musiał tłumaczyć się poniewieranym przez władze miasta pracownikom. Zamiast wspólnego narzekania na rząd trzeba było świecić oczami przed kamerami.
Ten Niemiec
W tym roku na Campusie znowu nie poszczęściło się Donaldowi w Olsztynie. Zagalopował się podczas swojej debaty z Trzaskowskim. Złożył deklaracje, z których przyjdzie mu się długo tłumaczyć. Co takiego powiedział?
Zapowiedział, że na listach PO nie ma miejsca dla nikogo, kto jest przeciw aborcji. Tym samym publicznie przyznał, że praktykujący katolik nie może należeć do tej partii. Grzmiał przy tym, że osobiście będzie pilnował doboru kandydatów do parlamentu. Tak, żeby nikt przeciwny aborcji nie prześlizgnął się do Sejmu.
I choć można powiedzieć, że dobrze się stało, że złożył taką deklarację, bo przynajmniej widać jaką partią jest naprawdę PO, to na tym nie koniec tegorocznych wpadek Tuska w Olsztynie.
Chłop zwyczajnie ma pecha. Podczas tej samej debaty z Trzaskowskim totalniacki lider chciał zabłysnąć kabareciarskimi umiejętnościami. Zaczął parodiować sposób, w jaki jest przedstawiany w telewizji publicznej.
— Dlaczego ten Niemiec Tusk niszczy Polskę — Donald, mówiąc to, pokładał się ze śmiechu.
Kilka godzin później, kiedy Jarosław Kaczyński ogłosił zakończenie prac nad podsumowaniem polskich strat wojennych i planach odzyskania od Niemiec reparacji wojennych w wysokości ponad 6 bilionów złotych Tusk znowu pojawił się w mediach.
— Nie chodzi o żadne reparacje — wycedził ze złością, która coraz częściej jest widoczna na jego przyoranej nienawiścią twarzy.
Marek Adam