Pamiętacie wycie „Wyborczej” w Olsztynie — żądania zwolnień, rozliczeń i więzienia dla ludzi PiS? Dziś, gdy prokuratura po kolei ucina głośne wątki, bilans jest prosty: nagonka, zniszczone reputacje i… umorzenia. O tym jest ten tekst. I o słowach.
Najpierw była orkiestra oburzenia. Ośmiogwiazdkowa koalicja wkroczyła do Olsztyna w rytm bębnów — miało być katharsis, rozliczenia, zdejmowanie głów z urzędniczych karków. W sieci krążyły listy nazwisk do zwolnienia, a miejscowa publicystyka przekraczała granice. Narodziła się praktyka wskazywania palcem: tego wyrzucić, tamtemu odebrać stanowisko.
Ta polityka krzyku miała i ma swój lejtmotyw. Lokalna Gazeta Wyborcza — piórem tego samego, żądnego pisowskiej krwi redaktora Tomasza Kursa — ubolewa teraz, że nie będzie rozliczeń. Ale przecież były. Tyle że prawdziwe, a nie medialne. W prokuraturze, nie w Gazecie Wyborczej. I skończyły się konstatacją, która nie brzmi jak redakcyjny fajerwerk „wybiórczej”: umorzenie, odmowa wszczęcia, brak znamion czynu zabronionego.
Przykłady? Najgłośniej odbijała się sprawa rzekomego wycieku danych osobowych w Warmińsko‑Mazurskim Urzędzie Wojewódzkim. Nowe władze poszły na całość: dyscyplinarki, konferencje, potępienia. Tymczasem po miesiącach śledztwa prokuratura sprawę umorzyła, a sąd utrzymał tę decyzję. W tle pobrzmiewało jeszcze śledztwo w sprawie finansowania kampanii wojewody wywodzącego się z PiS — również zakończone wnioskiem, że złamania prawa nie było. Zarzuty wobec rzecznika wojewody także nie znalazły potwierdzenia w prawie.
Kiedy medialna salwa ucicha, widać ludzi. Piotr Junker, wieloletni dyrektor wydziału obsługi urzędu. — Prokuratura po dziewięciu miesiącach umorzyła sprawę jesienią, urząd złożył odwołanie, sąd je oddalił i decyzja się uprawomocniła — mówi ze zmęczeniem w głosie. Wspomina dzień, który wyrył mu się w pamięci. — W styczniu, w pracy, weszli policjanci z dyrektorką generalną i wicewojewodą. Przeszukali gabinet, potem dom. Zabrali komputer. Zwolniono mnie dyscyplinarnie tuż przed emeryturą, mimo ochrony przedemerytalnej — przypomina.
Wzorowy urzędnik, człowiek, który owszem, miał sympatie do PiS, ale nawet nie działał w nim aktywnie. Zawiesił swoje członkostwo jako urzędnik państwowy. Teraz jest już na emeryturze, ale chwile największego upokorzenia często wracają w jego wspomnieniach.
— Najgorsza była bezradność. O mnie decydowano bez mojego udziału. Zrobiono ze mnie przykład, bo pasowałem do narracji. Miesiące niepewności, sprawa dyscyplinarna — wylicza.— To przypominało rewolucję kulturalną w Chinach albo stalinowski terror. Haniebne praktyki — podsumowuje. Te słowa są ważne, bo obnażają mechanizm, w którym etykietka staje się dowodem, a nagłówek w Wyborczej — wyrokiem.
Klimat trafnie podsumowuje Jerzy Szmit, były parlamentarzysta i lider lokalnych struktur. Za rządów PiS wiceminister infrastruktury, który podczas nagonki organizował w Olsztynie manifestacje sprzeciwu, złożył też doniesienie do prokuratury, na szerzenie nienawiści przez Wyborczą, tworzącą swoiste listy proskrypcyjne. Doniesienie, przypomnijmy, łaskawie dla Wyborczej odrzucone przez śledczych.
— Wielki szum, wielkie ura‑bura, wielkie kapiszony. Publikowano listy tych, których należy jak najszybciej pozbawić pracy. Dziś ci sami dziennikarze ubolewają, że „nie będzie rozliczeń”. Wstyd — przypomina.
Wróćmy do roli mediów. Redakcje mają obowiązek patrzeć władzy na ręce — każdej władzy. Ale między kontrolą a nagonką biegnie granica równie wyraźna, co krucha. Gdy dziennikarz zaczyna tworzyć listy proskrypcyjne, gdy nazwiska ludzi z urzędów stają się mięsem dla plemienia nienawistników żądnych krwi, prasa przestaje być strażnikiem, a staje się pałkarzem. W Olsztynie tę granicę przekroczono. I nie tylko w Olsztynie. Wszyscy to widzimy. Nadal wystarczy każdego dnia poczytać doniesienia medialne z „frontu rozliczania PiS”.
Dla bohaterów tych spraw cisza nie znaczy ulgi. — Zostałem zwolniony jak zbędny mebel — mówi Piotr Junker. — Sprzęt prywatny wrócił po miesiącach, reputacja nie wróciła do dziś. Nikt nie przeprosił. To się odbija na rodzinie, na zdrowiu, na planach. I jeszcze słyszę ubolewanie, że „nie będzie rozliczeń”. Jak to nie było? Przecież one się odbyły. A tu w Olsztynie swoją wybitną rolę mieli w nich uwiarygadniający się przed PO urzędnicy z PSL — przypomina.
Rozgrzana nienawiścią do czerwoności ośmiogwiazdkowa koalicja, nie chciała brać jeńców. Jest jeszcze jedno. W tej haniebnej nagonce iście szekspirowską rolę odegrała przedstawiająca się jako konserwatywna redakcja internetowej @Debaty. Z „list do zwolnienia” z tekstu Wyborczej zdejmując paywallową zasłonę i przenosząc ją w otwartą przestrzeń internetu. Z pełnymi konsekwencjami dla wskazanych z nazwiska urzędników.
Marek Adam




