Wtorkowa, naprędce zorganizowana konferencja prasowa Radosława Sikorskiego, szefa polskiej dyplomacji, miała na celu przykryć gigantyczną porażkę polskiej dyplomacji, a w szczególności Donalda Tuska, który został wykluczony ze spotkania w Berlinie w sprawie wojny na Ukrainie i sytuacji na Bliskim Wschodzie. Jeszcze rok temu w dyskusjach na temat Ukrainy Polska była jednym z najważniejszych graczy, stojąc na pozycji, którą w równym stopniu zawdzięczała politykom, co społeczeństwu. Ten kapitał został bezpowrotnie stracony. Na kolejne błędy w dyplomacji już niespecjalnie możemy sobie pozwolić.
W prowadzonej przez Rosję wojnie na Ukrainie chodzi nie tylko o pokój w Europie i bezpieczeństwo krajów, których niepodległość stoi Moskwie ością w gardle. I choć to Polska, a za nią kraje bałtyckie i Finlandia, stoją na topliście krajów, których niepodległość Kreml chciałby wymazać, a w najlepszym wypadku mocno ograniczyć, Warszawy w dyskusjach na temat wojny już od dawna nie słychać. Przedstawiciele Polski nie są zapraszani nie tylko na strategiczne spotkania – takie, jak niedawne w Berlinie, na którym nieobecność Donalda Tuska raziła wszystkich poza samym nieobecnym, ministrem Radosławem Sikorskim i polskimi mediami głównego nurtu. Prezydenci USA Joe Biden i Francji Emmanuel Macron, kanclerz Niemiec Olaf Scholz i brytyjski premier Keir Starmer nie chcieli widzieć między sobą z pewnością ambitnego, ale jednak nie radzącego sobie w wielkiej polityce polskiego premiera, nawet pomimo tego, że to właśnie Polska przyjęła na siebie największą liczbę ukraińskich uchodźców dając im nie tylko dach nad głową, ale – z czasem – możliwości zarobkowe i wspierając zasiłkami. Nie tylko to – to właśnie Polska jest wymieniana jako pierwszy cel ataku Rosji na wypadek wojny przeciwko NATO.
Spotkanie poza znaczeniem. Przynajmniej dla premiera
Radosław Sikorski próbował bronić swojego pryncypała mówiąc, że „to było spotkanie zorganizowane na chybcika w zastępstwie tego spotkania, na którym miał być prezydent Andrzej Duda w Ramstein. Nie przykładałbym do tego aż tak dużej wagi”. Naprawdę?
Teraz widać, dlaczego i jaka choroba trawi polską dyplomację. Zdaniem szefa MSZ do spotkania z przywódcami USA, Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec nie trzeba przywiązywać dużej wagi…
Nawiasem mówiąc Donald Tusk nie spotkał się z prezydentem Bidenem w innym formacie, niż w obecności prezydenta Andrzeja Dudy – Kancelaria Premiera i MSZ pewnie do dzisiaj nie wiedzą dlaczego nawet na rocznicowym meetingu z okazji przyjęcia Polski do NATO Biden nie chciał rozmawiać z Tuskiem w cztery oczy, ani nawet pozować z nim do zdjęcia. Odpowiedź jest prosta – dla prezydenta USA polski premier nie jest odpowiedniej rangi do spotkań na szczycie. Uścisk dłoni z Bidenem Tusk zawdzięcza wyłącznie Andrzejowi Dudzie, bo amerykańska dyplomacja przestrzega zasady, że głowy państw spotkają się wyłącznie z równymi sobie rangą.
W przypadku niedawnego szczytu w Berlinie – przypomnijmy, nieważnego z perspektywy polskiej dyplomacji – przeciwko obecności Donalda Tuska oponował i zablokował ją kanclerz Olaf Scholz, co odarło ze złudzeń wszystkich, którzy uwierzyli, że Donald Tusk może być „rozdającym karty w europejskiej polityce”. Nie może – i nigdy nie był. Jest odbierany jako polityk drugiej, a czasem trzeciej kategorii, choć bezspornie skuteczny w realizacji brukselskich planów wobec Polski i całego regionu. Planów, które sięgają również kwestii migracyjnych.
Dyskusja o migracji to mit
Tu trzeba ujawnić kolejny mit, którym polska tzw. dyplomacja i rządowa machina propagandowa próbowała nakarmić Polaków. Donald Tusk zagroził publicznie łamaniem praw człowieka poprzez zawieszenie w Polsce prawa do azylu. Nie da się zawiesić tego prawa – szybko zauważyły to nawet organizacje z samego obozu Koalicji 13 grudnia – tak, jak nie da się zawiesić prawa do życia, czy wolności osobistej, bo to prawa podstawowe. Tusk, już na szczycie w Brukseli, zrobił krok do tyłu tłumacząc, że chodziło mu o czasowe i terytorialne „zawieszenie”, jednak sam komunikat Komisji Europejskiej mówił już wyłącznie o tym, że polski premier złożył deklarację nie przyjmowania przez Polskę wniosków azylowych od imigrantów. Nie było tu żadnego spektakularnego sukcesu lidera PO w sprawie migracji, jak próbowały to sprzedawać media głównego nurtu. Stanęło na tym, że możemy nie przyjmować wniosków o azyl, ale… nie możemy nie przyjmować imigrantów. Realizacja ambicji premiera skończy się na tym, że będziemy jedynym krajem, do którego imigranci będą wjeżdżać nie zostawiając dających się sprawdzić danych osobowych i informacji o tym, skąd się wzięli i dlaczego do nas przyjeżdżają (co jest warunkiem wniosku o azyl). Konieczność udzielania im pomocy zgodnie z prawem międzynarodowym jest tu dorozumiana – przecież nie odrzucaliśmy ich wniosku (wszak Polska go nie przyjmowała). Być może jest to sukces, jednak z pewnością nie jest to sukces polski.
Oddaliśmy Ukrainę
Polska dyplomacja przestaje się liczyć nie tylko w Unii Europejskiej, ale również na odcinku wschodnim. Ukraina wciąż pozostaje państwem, w którym fizycznie nie ma polskiego ambasadora – nie jedynym zresztą. Jarosław Guzy, ambasador RP w Kijowie jest dyplomatą…. na wygnaniu. Niby wciąż jest ambasadorem – nie został odwołany przez Prezydenta RP – ale nie mieszka tam, ani nie urzęduje, bo rząd mu nie płaci. Faktycznie więc nie mamy przedstawiciela w kraju, na którego powojennej odbudowie wzbogaci się niejedna gospodarka. Być może rząd Donalda Tuska ma komfort nie martwienia się o przyszłość, jednak polscy przedsiębiorcy, z którymi rozmawiałem na kilku międzynarodowych konferencjach poświęconych odbudowie Ukrainy, takiego komfortu nie mają. Nie mają również wiary w to, że ich państwo stanie za nimi w przypadku sporu, czy konieczności przedstawienia gwarancji – oddajemy pole konkurentom ze Wschodu i z Zachodniej Europy.
Brak ambasadorów w kilku krajach to kolejny powód, dla którego polskich dyplomatów i polityków nie zaprasza się na międzynarodowe spotkania. Jesteśmy traktowani zupełnie niepoważnie – czemu trudno się dziwić czytając publiczne wypowiedzi szefa polskiego MSZ. W świecie międzynarodowej dyplomacji, jeśli nie wiadomo z kim z danego kraju rozmawiać, to się tego kraju nie bierze pod uwagę.
Polski rząd wysyła jeszcze jeden zły sygnał. Oto pod koniec sierpnia głos w międzynarodowych sprawach zabrał wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz, grożąc Ukrainie wetem w sprawie jej przyjęcia do Unii Europejskiej, jeżeli Kijów nie upamiętni ofiar Rzezi Wołyńskiej.
Kwestia tej zbrodni wymaga wyjaśnienia i uznania jej przez Ukraińców za zbrodnię przeciwko ludzkości – faktycznie była taką zbrodnią. Jednak na szantaż rzucony przez szefa MON – nie MSZ, co trzeba podkreślić – świat zareagował ze przecierając oczy. Może Radosław Sikorski zapomniał powiedzieć Kosiniak-Kamyszowi, że w obecnej sytuacji sprawy takich zbrodni trzeba wyjaśniać w rozmowach bilateralnych, światu przedstawiając jedynie wspólnie przygotowany komunikat. Co więcej, moment wybrany przez Tygryska (żona mówi na Kosiniak-Kamysza „Tygrysek” – chwalił się tym) był mało szczęśliwy. Dlaczego? Ukraina została zaatakowana przez Rosję pod pretekstem zniszczenia faszyzmu i likwidacji zbrodniarzy, którzy popełniali i są gotowi popełniać zbrodnie przeciwko ludzkości. Publicznie podniesiona na arenie międzynarodowej Rzeź Wołyńska przez członka polskiego rządu natychmiast doczekała się reakcji rosyjskich mediów – komunikat był prosty: „nawet Polska przyznaje, że Ukraińcy to zbrodniarze, więc musimy dalej prowadzić operację specjalną przeciwko Ukrainie. Musimy też szykować się do wojny z NATO bo jeden z krajów członkowskich przyznał, ze na Ukrainie jest faszyzm. NATO oczywiście nie broni faszyzmu ale szykuje się do rychłego zaatakowania Rosji. Możemy i musimy temu przeciwdziałać”.
Zbrodnię Wołyńską trzeba wyjaśnić i domagać się od Ukrainy co najmniej uznania jej. Jednak to chyba nie jest rola szefa Ministerstwa Obrony Narodowej – jego kompetencje zapisane są w ustawie i raczej nie wychodzą poza okopy, czołgi i samoloty.
Kto robi dywersję?
Właśnie po serii takich wpadek pojawia się konferencja Sikorskiego w sprawie zamknięcia Konsulatu Federacji Rosyjskiej w Poznaniu. Być może przykrywa ona przekaz trafiając z kancelarii Tuska do Polaków, jednak to właśnie decyzji o zamknięciu konsulatu nie należy nadawać zbyt dużej rangi. Radosław Sikorski przyznał publicznie, ze prokuratura przedstawiła „mocne dowody” na to, że w Polsce doszło do próby dywersji, za którą stał obcy wywiad. I, że był to wywiad rosyjski. Tyle, że… to nic nowego – za dywersję opłacaną przez rosyjskie służby w polskich więzieniach siedzi już kilku zdrajców, a konsulaty w całej Europie były zamykane już od początku ubiegłego roku.
Tylko do grudnia 2023 Niemcy zamknęli cztery z nich, podobnie robiły kraje skandynawskie, na co Moskwa odpowiadała symetrycznie – zamykając skandynawskie konsulaty w Federacji Rosyjskiej, Oto niedawno placówki opuszczali dyplomaci ze Szwecji, a później z Finlandii. Świat dyplomacji dziwił się tylko, że na nic nierobienie tak długo pozwala sobie polskie MSZ.
Paweł Pietkun
Regional Director
U.S. Institute od Diplomacy and Human Right