Od czwartku mamy nadal prezydenta. Totalnej opozycji, mimo rozmaitych sztuczek i wygibasów słowno-prawno-politycznych nie udało się sparaliżować Polski i zamiast „Prawdziwej Prezydent” mamy „Mojego Prezydenta” – Prezydenta Polskich Spraw. Była kandydatka, Małgorzata Kidawa-Błońska zaraz po swoim „zrezygnowaniu” przyznała: „gdyby wybory odbyły się w maju, Andrzej Duda byłby już prezydentem”. Niczym „Bolek” Wałęsa ogłosiła, że to ona „wywaliła” wybory majowe [1], fundując Polakom niepotrzebne, rozżarzone do czerwoności emocje. Ale też i rozrywkę.
Z tą Małgośką to była czysta komedia. Gdy miała 29%, to puszyła się jak paw jakby była „kandydatem”. Chociaż procenty spikowały z szybkością spadającej gwiazdy do poziomu dziesięciokrotnie niższego, to jako „kandydatka”, nie mając „trenu” (tylko samce pawia mają pyszny ogon), prawdę mówiąc, nic nie straciła. Właściwie, to po ludzku było mi jej żal. Ale! Spadła z firmamentu i, jak słusznie uważał Mark Twain, zamiast „trzymać usta zamknięte i pozwolić, by ludzie myśleli, że jesteś głupi, niż je otworzyć i rozwiać wszelkie wątpliwości”, daje asumpt do kolejnych żartów.
Dlaczego poległa? Można byłoby powiedzieć ogólnie: „natura tak chciała”. Ta słynna, niezwykła konstatacja na temat przekopu Mierzei Wiślanej („gdyby natura chciała, żeby tam był przekop, to by był”) nielitościwie obnaża żałosną inteligencję wicemarszałk(i)(ini)a Sejmu. Mentalność iście Rocha Kowalskiego: „Wuj to wuj!”. Obsesyjnie, do końca uważała, „że jeżeli z tych dwudziestu kilku procent ma te kilka procent, to znaczy, że nawet wyborcy PiS chcą na nią zagłosować”. Dlatego „czuła wsparcie kolegów i koleżanek z … PiS-u”? To, w zgodzie z „prawem Murphy’ego”, musiało się skończyć tak jak się skończyło.
Małgorzata Kidawa-Błońska ilością wpadek przewyższyła Bronisława Komorowskiego. Było coraz gorzej i gorzej … dla niej. Dla odbiorców lepiej, bo była zabawa. Wystartowała z pytaniem: „Gdzie jest program?” No, w głowie kandydatki PO/KO nie mógł się pomieścić. Taki obszerny był? Lapsusy językowe mogą zdarzyć się każdemu, ale program, z którego czerpać będą uczniowie i „nauczycielowie”; w którym będzie stała na straży „konstytuści” („ważniejsza od życia człowieka”) i wolności „obywatala”, bo „Jarosławowi Kaczyńskiemu zależy tylko na Polsce”, to tylko frontmenka, sorry, frontwomenka PO/KO mogła wymyślić. Wiedzą, w tym ogólnoeuropejską, też nie błyszczała. Mówiła o 75 zamiast 80 rocznicy zbrodni katyńskiej. Myślała, że „Polacy wybrali pana Dudę na 4 lata”. Chciała, by zamiast Ministra Edukacji Narodowej to Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego zajął się ustaleniem terminu matur. Komisję Wenecką, organ doradczy Rady Europy zaliczyła do „ciała unijnego”. Jak ona chciała pokazywać się na brukselskich salonach? Z rozbrajającą szczerością przyznała, że z ekonomii nie jest dobra. Występy w „Kidawa TV” też nie zrobiły z niej celebryt(ki)y.
W końcu stwierdziła, że tych wyborów, gdy brakuje „inspiratorów” do leczenia, w tym „termonie” nie da się przeprowadzić i postanowiła wybory zbojkotować. Nie, nie! Kandydatury nie wycofała, tylko zapowiedziała, że zagłosować to nawet na samą siebie nie pójdzie. Sama skołowana, skołowała też potencjalnych swoich wyborców. Gdy sondaże sięgnęły dna, „postanowiła” ustąpić pola „fighterowi Trzaskowskiemu, który zmiecie Dudę”. Sama, niezdarnie pozując na ugodową, co to „chciała budować wspólnotę” i „chciała łączyć”, serdecznie witała się w Pucku z grupą prymitywów, którzy wykrzykiwali na Prezydenta RP: „Duda ty ch…”. Mając za suflera szefa Platformy, dla zmylenia nazywającej się Obywatelską, Borysa Budkę, który błyskotliwością sam też „nie grzeszył” („wybory byłyby niezgodne z danymi epidemiologicznymi” – to tak jak pomylić kąt prosty z temperaturą wrzenia wody – i jedno i drugie w stopniach), do katastrofy musiało dojść.
Swoje „zasługi” w przesunięciu terminu wyborów podkreślała wielokrotnie: „Doprowadziłam do tego, że w maju te wybory nie mogły się odbyć”; „I gdyby nie mój mocny głos i mówienie o bojkocie, te wybory w maju pewnie by się odbyły”; „To co założyłam, żeby zmobilizować ludzi i doprowadzić do tego, by wyborów w maju nie było – udało mi się”. W końcu ogłosiła tryumfalnie: „Wywaliłam wybory majowe!”. Startowała do wyborów tylko po to, by je „wywalić”?
No to mamy winowajcę. Kidawa-Błońska, zanim ktokolwiek ją oskarżył, sama przyznała się do „wywalenia” wyborów. Te 70 mln powinna zwrócić z własnej kieszeni. Trzaskowski, który zbił na tym kapitał … polityczny mógłby się dorzucić. Powinien partycypować również „cały sztab, który wiedział o tej decyzji, wiedział przewodniczący Budka, wiedział sekretarz generalny Marcin Kierwiński, bo było łączenie zoomowe[?] i wszyscy o tym wiedzieli”. A jak dołączy do tej ferajny „Senat i samorządowcy, którzy spowodowali, że mieli szansę na wolne i demokratyczne wybory”, to ze spłatą kosztów obsługi niedoszłych wyborów powinni sobie poradzić. W PO/KO wszyscy tak mają. I pomyśleć, że tacy mieliby nami rządzić?!
A poza tym „szubienice” należy zburzyć!
Antoni Górski