Weekend przejdzie pod znakiem Kongresu Prawa i Sprawiedliwości. Kongresu, na którym będą wybrane nowe władze oraz być może zmieni się status partii. Totalna opozycja postanowiła wykorzystać moment i zorganizowała swój konwektykl. Konwektykl, który miał przyćmić blaskiem kongres konkurentów – ma się na nim pojawić Donald Tusk, przez wiele lat polityk polski, później brukselski z inklinacjami niemieckimi. Opozycja najwyraźniej czytała złe podręczniki do marketingu – a wystarczyło sięgnąć po nieśmiertelnego Philipa Kotlera.
Wrzucona mediom informacja o powrocie Donalda Tuska do polskiej polityki doprowadziła do paniki na pokładzie Platformy Obywatelskiej, gdzie fotel prezesa tej partii marzy się przynajmniej trzem innym politykom – Borysowi Budce, Rafałowi Trzaskowskiemu oraz Grzegorzowi Schetynie.
Chcieli ukraść show
Obiektywnie rzecz biorąc tracąca na znaczeniu partia opozycyjna chciała zrobić show konkurencyjne do wyborów władz i zmian w statucie rządzącej partii, która przeprowadziła w Polsce fundamentalne reformy dotyczące w praktyce każdego obywatela Rzeczpospolitej.
Fotel szefa PO nie błyszczy już tym samym blaskiem, co kiedyś. Dzisiaj to tracąca na znaczeniu – oraz na rozpoznawalności i poparciu – partia opozycyjna, która może miałaby się nieco lepiej, ale tego złego, co nie zrobili dla partii jej liderzy dokończyli samorządowcy, między innymi olsztyńscy.
Fotel szefa PO ma dzisiaj mniejsze znaczenie, niż podobny brytyjskich laburzystów, którzy od dekad znajdują się w opozycji i nawet nie marzą o tym, żeby ponownie rozgrywać w Izbie Gmin.
Fotel szefa PO jest wyblakłym meblem, na którym obecność Donalda Tuska może zmienić wiele w polskiej polityce. Przede wszystkim zaś postawić kropkę nad „i” w pewnej niedkończonej sprawie – rozliczenia wszystkich spraw i sprawek Platformy Obywatelskiej z czasów ich rządów w Polsce.
To rzecz nie tylko traktowania Polski jak prywatnego folwarku a spółek skarbu państwa, jak rodzinnych funduszy powierniczych. To także kwestia niezapomnianej odprawy polskich ambasadorów zarządzonej przez ministra rządu Tuska, Radosława Sikorskiego przed ministrem spraw zagranicznych Rosji Sergiejem Ławrowem. Niedługo później rosyjskie media gremialnie opisywał Donalda Tuska nazywając go „naszym człowiekiem w Warszawie”.
Polityka Rosji nie zmieniła się od tamtej pory ani na jotę. Atak na Ukrainę i eskalacja coraz większego zagrożenia w globalnym bezpieczeństwie jest efektem również polityki Donalda Tuska, nie tylko jako premiera Polski ale przede wszystkim, jako unijnego urzędnika, przez moment jednego z najważniejszych.
Scheda po Tusku… Zaraz, jaka scheda?
Przyjazd Tuska do Warszawy, nawet jeżeli nie odbywa się na białym koniu, co z butą jeszcze niedawno zapowiadali partyjni działacze PO (również olsztyńscy) miałby zupełnie inny wymiar, gdyby nie osobiste ambicje trzech obecnych liderów Platformy. Borys Budka, Grzegorz Schetyna i Rafał Trzaskowski mają więcej, niż chęć na przejęcie tego, co jeszcze niedawno określali, jako „schedę po Tusku”.
Scenariusz spotkania polityków pokazał, jak nisko są w stanie zagrać, żeby osiągnąć swój cel. W ubiegłym tygodniu miało dojść do spotkania najważniejszych ludzi Platformy Obywatelskiej – Budki, Tuska i Trzaskowskiego. Jego organizacją miał się zająć Budka, ale nie zaprosił na nie Trzaskowskiego.
W sobotę okaże się, jaki będzie efekt takiego zagrania.
Proplatformerskie media kreślą różne scenariusze, wśród których najczęściej pojawia się taki, że Tusk zostanie najstarszym wiceprzewodniącym PO, Borys Budka poda się do dymisji – co pozwoli Tuskowi zostać faktycznym liderem macierzystej partii, zaś Trzaskowskiemu da szansę na rzucenie rękawicy Donaldowi w wyborach na szefa partii zorganizowanych w przewidywalnej przyszłości.
Tylko, że… dzisiaj nikogo to nie obchodzi. Zapowiedź powrotu Tuska nie wywołała rewolucji, prawdę mówiąc nawet nie zmieniła spadających sondaży PO. A większość liczących się nad Wisłą politycznych dziennikarzy nie wybierze się na konwektykl Platformy, a na kongres PiS.
Upadek Platformy – również medialny, który coraz częściej pomijać milczeniem nawet „Gazecie Wyborczej” i stacji TVN – będzie miał wpływ na politykę robioną w polskich samorządach, w tym również w olsztyńskim.
Może dzięki temu zaplecze polityczne Piotra Grzymowicza pozwoli mu upaść i odejść w niepamięć, przywracając szanse rozwojowe Olsztyna i być może zrobić miejsce dla prawdziwego gospodarza, na którego Olsztyn od lat zasługuje, a nie może się doczekać.
Lewica już dawno zaorała się sama. Byli działacze PZPR są w polskiej (i olsztyńskiej) polityce już niemal zupełnie poza znaczeniem, zaś młody narybek lewicy za bardzo zajął się tym, kto z kim powinien sypiać i dlaczego tęczowa flaga musi powiewać wyżej, niż polska.
Co, pomimo gigantycznych kampanii społecznych w sprzyjających totalsom mediach, również przestaje ludzi interesować. Bo, w końcu, kogo obchodzi z kim sypia jego sąsiad, czy znajomy.
Kto sieje wiatr…
Polityczny weekend, pierwszy weekend wakacji, w dłuższej perspektywie będzie miał jednak znaczenie. Donald Tusk, który niedługo przestanie być unijnym urzędnikiem mówiącym dość dobrze po niemiecku i słabo – choć przecież wiele lat miał na to, żeby się dobrze nauczyć – po angielsku, straci immunitet i będzie się musiał liczyć z tym, że przed sądem odpowie za afery, które targały Polską za czasów, kiedy był premierem. Chyba, że po nieudanej sobotniej wolcie, zdecyduje się na emeryturę w Berlinie, lub Brukseli.
Paweł Pietkun