Trzymajmy się faktów, bo to już kiedyś było. A współcześnie, różne kraje stosują różne strategie, a ceny (CPI) rosną i rosną.
Na początek zafundujmy sobie powtórkę z historii. Zwykły człowiek, uczciwie pracujący na życie, tego nie kojarzy i trudno oczekiwać, że porzuci pracę i będzie zgłębiał tajniki historii. Ale mamy całe stada profesorów, doktorów i innych ekspertów, którzy winni te fakty znać i wyciągać wnioski. Ale co, jak taki niby ekspert jest tzw. profesorem, doktorem itd.? Wystarczy, chociażby ogólnikowo, przywołać lata 20. i 30. XX wieku, gdzie przy wysokiej, powojennej inflacji, zamrożono ówczesne płace. Błyskawicznie, całe społeczeństwa, w skali świata, zubożały.
Ludzie, bez pieniędzy, nie poszli na zakupy. Przedsiębiorcy, w rezultacie tegoż, nie mieli komu sprzedawać produktów, co spowodowało załamanie gospodarek i budżetów państw. Zdesperowane masy społeczne w połowie krajów uprzemysłowionych, zwróciły się do Hitlera i Mussoliniego. W drugiej połowie krajów zwróciły się do Keynesa, który twierdził, że ciągłe ubożenie społeczeństwa, to przepis na długotrwały krach i recesję. To już było, a nauka historii służy temu, aby wciąż nie powtarzać tych samych błędów (powiedzmy to tzw. Balcerowiczowi).
Może ktoś pamięta, że Brazylia, Argentyna itd., swego czasu były bogatsze od USA? Cóż takiego się wówczas wydarzyło? Każdy (prawie) pamięta, że H. Ford skonstruował samochód Ford. Co niektórzy wiedzą, że jest on wynalazcą i popularyzatorem taśmy produkcyjnej. Mało kto pamięta, że on zauważył on, iż robotnik w fabryce jest pracownikiem, a poza bramą fabryki jest konsumentem. Jeśli ten pracownik marnie zarobi, to jest żadnym konsumentem i zaczął swym pracownikom uczciwie płacić. Za to spotkał go powszechny ostracyzm ówczesnych ekspertów, ówczesnych „Balcerowiczów” itp., publiczna nagonka w mediach, żadnych kredytów w bankach. Dlatego samochody głównie, w początkowym okresie, kupowali pracownicy Forda. Pomimo ostracyzmu, firma się rozwijała, a wszyscy krytycy musieli przyznać, że jednak pracownik może być klientem, a uczciwe płace mają sens i wielu przedsiębiorców do tego się zastosowało. To m.in. dlatego USA stały się potęgą, jaką znamy.
Pozostawmy historię i stańmy tu i teraz. Dobrym przykładem są Czechy, gdzie ichni prezes Banku Centralnego zaczął szybko podnosić stopy procentowe do 7%. Do tego realne płace spadły o ok. 10% w ciągu roku. A inflacja utrzymuje się ponad 15% i tylko dlatego, że mają, o ile dobrze pamiętam, ok. 20% energii elektrycznej z atomu. Bez atomu inflacja byłaby wyższa niż w Polsce. Dopiero udział energii z atomu ponad 60%, jak we Francji, ma łagodzący wpływ na ceny, chociaż ceny i tak rosną. Niemcy mają atom i wiatraki, a ceny rosną, jak w Czechach, a nawet ździebko szybciej. Nowy prezes, od miesiąca, ichniego banku widzi, że podwyżki stóp procentowych nie działają, więc chce ograniczyć realne płace o kolejne 10%, w kolejnych latach (w 2022r. Spadły już realnie o 10%).
Jak widzimy, pandemia, zerwane łańcuchy dostaw, a na dobitkę wojna, uderzają w gospodarki, a dostosowanie jest po stronie cen, właśnie, tak, jak po I Wojnie Światowej. Czy mamy popełnić przeszłe błędy, jak wówczas i do czego nawołują tzw. (samozwani) eksperci totalnych? Może przyjęcie EUR-o chroni przed inflacją? Litości przed takimi poglądami, gdzie kraje Bałtyckie, będące w strefie EUR-o, mają inflację, momentami wyższą niż w Polsce. Co tam Bałtyki, a Holandia? W czyim interesie jest wprowadzenie EUR-o w Polsce, skoro nie chroni ono przed inflacją? Oczywiście, jest ono w interesie Niemiec i tylko Niemiec. W okresie przejściowym, w tzw. mechanizmie ERM 2, kandydat musi bronić stabilności swej waluty, +/-15%, wyczerpując swoje rezerwy walutowe (w tej chwili w Polsce ok. 140 mld. EUR) i zaciągając olbrzymi dług na obronę kursu. Bardzo pobieżny rachunek wskazuje na jeden bilion PLN, a to na początek, bo utrata przemysłu, na rzecz Niemiec wskazuje na gigantyczny koszt, co roku.
Słowacy aż trzy razy dokonali aprecjacji Korony, więc po przyjęciu EUR-o, liczne tłumy odwiedzały sklepy w Polsce. A co da Niemcom EUR-o w Polsce? Bardzo proste, bo oprócz zagarnięcia rezerw walutowych przez ich banki, produkowanie czegokolwiek w Polsce będzie droższe, niż w Niemczech. Chodzi o wygnanie firm z Polski do Niemiec, a także głodnych pracowników za miskę, albo i pół miski ryżu, którzy ochoczo zaczną pracować na dobrobyt Niemców.
A teraz Himalaje szkodnictwa. Na 500+ idzie ponad 40 miliardów PLN rocznie, a wraz z innymi programami, razem ok. 60 mld rocznie. Totalni coraz rzadziej mówią, że zabiorą 500+ i inne programy. Ale po co zabierać, skoro można je obwarować takimi warunkami, że nikt z tych programów nie skorzysta. W gospodarce nie jest tak, że 1 zł = 1 zł. Ktoś, nie mając pieniędzy z programów socjalnych, nie wyda ich w sklepie. Pracownik produkujący te niekupione produkty stanie się zbędny, straci pracę i także nie pójdzie na zakupy, tak kolejni i … kolejni pracownicy.
Finalnie, co już policzono, takich zbędnych pracowników będzie 5. na każdego jednego, który straci, początkowo pracę. Te 60 mld. PLNx5, to na rynku konsumpcja spadnie o 300 mld. PLN rocznie. To są pieniądze netto, więc policzmy wg płac netto, niech to będzie 5000 PLN do ręki miesięcznie. Wyjdzie to równowartość 5000000 wynagrodzeń miesięcznie. Oczywiście, utrata sprzedaży ma związek z pensjami, ale niech finalnie wyjdzie tylko 1000000 nowych bezrobotnych, a to już armagedon. Policzmy też ubytek podatków w budżecie centralnym i samorządów, ale tylko z tytułu VAT, średnio ważony ok. 12,5% od 300 mld. PLN = 37,5 mld PLN rocznie. A są jeszcze PIT-y, CIT-y, akcyzy i konieczność utrzymania nowych bezrobotnych, dziura w ZUS-ie.
To nie koniec antypolskich pomysłów totalnych. Zacznie brakować pieniędzy, nie będzie czego rabować, wprowadzą podatek katastralny, o czym jestem przekonany i to w horrendalnej wysokości, ok. 10%. To tak, jakby co 10 lat kupować nowe mieszkanie/dom. Szeroko rozumiane środowiska Konfederacji i okolic, nazywają ten podatek pogłównym, aby nikt się nie zorientował. Wtedy, praktycznie cała Polska, stałaby się bezdomna.
Powtórzę jeszcze raz, nauka historii służy temu, aby ponownie nie powtarzać przeszłych błędów.
Piotr Solis