W czasach kiedy dorastałem, dla wyjaśnienia istoty „realnego socjalizmu” w krótkich słowach, opowiadano taki dowcip.
Czy się różni „demokracja” od „demokracji socjalistycznej”?
Tym czym „krzesło” od „krzesła elektrycznego”.
Nie sądziłem że dożyję czasów, w których wystarczy tylko wstawić w odpowiednie miejsce „demokrację liberalną”.
Nie chce mi się mnożyć przykładów wszechogarniającego kłamstwa, ale kiedy słyszę że lider EPL, partii której najpotężniejszy członek (czyli kanclerz z CDU) właśnie czyni nadludzkie wysiłki, aby – mimo obowiązujących sankcji nałożonych przez UE – „odświeżać” stosunki z Rosją, a jednocześnie atakuje liderów europejskich partii konserwatywnych, że są „agentami Kremla”, to mamy krystaliczny przykład owego „krzesła elektrycznego”.
Innymi słowy, dla Tuska Orban, Le Pen, Salvini czy Kaczyński to rosyjska agentura (bo ktoś tam kiedyś założył jakąś koszulkę), a zwalcza Rosję Merkel budując Nordstream (i napełniając Rosjanom kabzę pieniędzmi na rozwalającą zachód robotę), do spółki z Macronem, który przebiera swoimi krótkimi nóżkami, aby zrobić choć po części taki deal jak Niemcy z Putinem.
Czy może w tym kontekście całkowitego zakłamania dziwić to, że goście udowadniający że ze związków homoseksualnych mają więcej dzieci niż ze związków normalnych, machają nam przed nosem „tęczową” flagą, przy czym ta ich „tęcza” jest przecież tak samo zakłamana w stosunku do prawdziwej.
Prawda zaś jest taka, że wyrzucany z hukiem z Brukseli Tusk – aby zrobić miejsce dla bezrobotnej do września Merkel – z równą delikatnością jak sam został potraktowany, potraktował jedyną we władzach swojej partii kobietę, do tego tak mu ślepo oddaną. Rzecz jasna w imię szacunku dla kobiet.
Grzegorz Górski