Jednych zszokował, innych rozśmieszył, ale jeszcze innym dał mocno do myślenia. Jarosław Kaczyński ogłaszając w Kijowie swój pomysł na wprowadzenie na nękane wojną tereny naszego wschodniego sąsiada międzynarodowych sił rozjemczych zaskoczył nawet prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego. Dlaczego zaproponował coś, co w zgodnej opinii wielu analityków nie ma promila szans na powodzenie? Ano właśnie…
Nie siedzę w głowie wicepremiera i lidera Prawa i Sprawiedliwości. Ale daleki byłbym od dołączania do chóru krytyków, alarmujących, że Kaczyński stracił polityczny zmysł. Nie stracił. Ale o tym za chwilę.
Ogłoszony w Kijowie pomysł na międzynarodową misję pod auspicjami ONZ lub NATO na terenach okupowanych przez Rosjan spotkał się z umiarkowanym sceptycyzmem zarówno w stolicach europejskich jak i w Białym Domu. Do przewidzenia było, że im dalej od granicy z Ukrainą, tym niechęć do mieszania się „w nieswoje sprawy” większa. Dodatkowo wstrzemięźliwość potęguje fakt, że Rosja posiada w swoim arsenale broń nuklearną. Wojskowi w Kwaterze Głównej w Brukseli już widza, że Rosja nie liczy się z nikim i z niczym, stosując na Ukrainie chociażby zakazane konwencjami pociski fosforowe. Muszą zatem zakładać, że w „czarnym scenariuszu” przyparty do ściany Putin może zdecydować się na użycie „atomowego guzika”, a to nie pomaga w podjęciu decyzji o wprowadzeniu na Ukrainę zachodnich wojsk. Co więc chciał osiągnąć Kaczyński?
Z każdym dniem przybywa głosów i opinii, że Zachód, a zwłaszcza Europa, zbyt łagodnie obchodzi się rosyjskim okupantem. Jako przykład wystarczy przywołać pląsy wokół strefy zakazu lotów na Ukrainie. Co bardziej wstrzemięźliwe państwa zachodnie argumentują, że to – z jednej strony – mogłoby rozjuszyć Putina, a z drugiej wciągnąć państwa NATO w konflikt z Rosją, w przypadku naruszenia strefy przez rosyjskie samoloty. Zgoda, ale … dlaczego nikt nie mówi, że strefę zakazu lotów Rosjanie utworzyli nad ukraińskim Donbasem. Mało tego! Ostatnio nawet ją rozszerzyli. Więc jak to jest? Rosjanie mogą na Ukrainie wszystko, a Zachód musi stąpać po cichutku, żeby nie rozbudzić rosyjskiego niedźwiedzia? Takich „niesymetrycznych” przykładów można podawać więcej, że już nie wspomnę o kompromitującej Niemcy sprawie ukrywania rzeczywistych możliwości przekazania sprzętu wojskowego na Ukrainę.
Słowa Jarosława Kaczyńskiego w Kijowie nie pozostały bez echa, wywołały poruszenie. I moim zdaniem taki był ich rzeczywisty cel. Lider Prawa i Sprawiedliwości mówiąc o potrzebie wprowadzenia wojsk międzynarodowych, doskonale sobie zdawał sprawę, że pomysł jest niewykonalny. Ale wiedział też, że mocno zbiurokratyzowany zachód potrzebuje silnego bodźca, żeby trzeźwo spojrzeć na rosyjskie okrucieństwa, mające miejsce tuż, przy jego wschodniej granicy. Potrzebował swoistego wstrząsu, nawet jeśli będzie to wstrząs na granicy absurdu. Poniekąd przyznał to zresztą w radiowym wywiadzie, mówiąc, że „wśród wielu państw zachodnioeuropejskich zapanowało przekonanie, że Ukraina bardzo szybko przegra i trzeba się z tym pogodzić. Słusznie też przewidział, że „jeżeli zostanie zrealizowany plan upokarzającej klęski Ukrainy, to będzie to klęska Zachodu. Klęska, przy której ucieczka z Afganistanu będzie drobną sprawą.” Kaczyński dobrze wie, że do tego nie można dopuścić, bo cena, którą przyjdzie za to zapłacić, będzie ogromna. Na tym polega polityczny zmysł i wyczucie sytuacji, których zdaje się brakować innym politykom o „wielkich, europejskich” nazwiskach.
To już nie jest tylko wojna między Rosją a Ukrainą. To jest walka między Rosją a całym cywilizowanym Zachodem. I w tym kontekście trzeba patrzeć na wezwanie, które padło w Kijowie.
Andrzej Bilewicz