Nie oceniając Wielkiej Oceny Świątecznej Pomocy Jerzego Owsiaka i jej przepływów finansowych między spółkami twórcy orkiestry warto pochylić się nad innymi działaniami charytatywnymi, które pomagają w stopniu znacznie większym i zdecydowanie bardziej przejrzyście. Wśród nich prym wiodą stowarzyszenia i fundacje katolickie, niechętnie pokazywane przez tzw. media głównego nurtu. A szkoda, bo to działalność charytatywna skropiona nutą romantyzmu!
Wielki konwent Rycerskiego i Szpitalnego Zakonu św. Łazarza Jerozolimskiego odbył się w Warszawie niezauważony. Na spotkanie tego jednego z najstarszych katolickich zakonów zjechali książęta i arystokraci z całego starego kontynentu. Niezauważeni przez media dzielili pieniądze wielkości budżetów afrykańskich krajów. Wszystkie trafią do potrzebujących. Bo zakon ma dwa cele – pierwszy to pomagać, drugi to wzmacniać przesłanie kościoła katolickiego.
Francja nie jest przygotowana na upadek V Republiki. Gdyby jednak tak się stało stronnictwa królewskie są gotowe do obsadzenia francuskiego tronu – prawdę mówiąc od dawna uważają, że Francja powinna być katolicka i mieć króla. Najlepiej w prostej linii potomka francuskich królów, Wnuka Francji właśnie. Wnuk Francji to jak najbardziej formalny tytuł mojego rozmówcy. Jeden z wielu.
Skromność królewicza
Przy niewielkim stoliku w kawiarni jednego z warszawskich hoteli siedzę z Karolem-Filipem Marią Luisem Bourbonem Orleańskim, Wielkim Mistrzem Emeritusem Rycerskiego i Szpitalnego Zakonu św. Łazarza Jerozolimskiego, księciem Andegawenii, najstarszym synem Michała Orleańskiego, hrabiego d’Évreux i wnukiem Henryka Orleańskiego, hrabiego Paryża, uznawanego przez stronnictwo orleańskie za króla Francji i Nawarry Henryka VI, oraz z Janem hrabią Dobrzenským z Dobrzenicz, Wielkim Mistrzem Rycerskiego i Szpitalnego Zakonu św. Łazarza Jerozolimskiego obediencji orleańskiej.
Karolowi-Filipowi Orleańskiemu przysługuje predykat „jego królewskiej wysokości”, więc mam dylemat jak się zwracać do mojego rozmówcy.
– Wystarczy książę – odpowiada skromnie, kiedy dzielę się z nim wątpliwościami.
Wielki Mistrz, autor oraz Książę
Moi towarzysze spotkali się ze mną w nienagannie skrojonych garniturach, przy czym książę ma naszyty na piersi herb rodowy. Swoje czarne, ciężkie peleryny z godłem zakonu – to zielone ośmioramienne krzyże na srebrzystej tarczy w kształcie gwiazdy opisane mottem Atavis et Armis (jak wyjaśnia książę oznacza to „poprzez przykład naszych przodków i tradycję oręża”) – naszytym po lewej stronie odwiesili na sąsiednie krzesła. Będą je ubierać dopiero na specjalną mszę świętą, która odbędzie się za kilka godzin w warszawskiej katedrze. Zresztą wówczas nie wystąpią w garniturach, ale w specjalnych mundurach z zielonymi lamówkami, grubymi zielonymi szarfami, a każdy będzie miał zawieszony na szyi ciężki złoty krzyż, oraz nie mniej złote ordery – gwiazdy i krzyże lazaryckie – oraz, obowiązkowo, nieskazitelnie białe rękawiczki.
Kilkanaście metrów dalej kłębi się tłum rycerzy lazarytów – wszyscy w pelerynach, jeden z nich opiera dłonie na rękojeści ciężkiego, obusiecznego, średniowiecznego miecza. Przyjechali tu z całego świata – w końcu wielki konwent tego zakonu nie zdarza się za często. Nawet nie co roku.
Kiedy wchodziłem do hotelu, zaskoczony, spotkałem kilku znajomych. Jeden z nich, bez peleryny, to Andrzej Malinowski, komendant główny Polskiego Korpusu Pokoju, któremu zawdzięczam zaproszenie do stolika z Wnukiem Francji i Wielkim Mistrzem. Jego z zakonem wiążą wspólne cele – w końcu to, podobnie jak Polski Korpus Pokoju, organizacja charytatywna. Dzięki niemu poznaję członków Komandorii Polskiej Zakonu, hrabiów, których przodkowie wyjechali z Polski po II wojnie światowej uciekając przed komunistami. Trzeba bowiem wiedzieć, że do zakonu nie można wstąpić z ulicy. Istnieją tu dwie główne kategorie przyjęć – „z prawa” oraz „z łaski mistrzowskiej”. Kawalerowie przyjmowani w kategorii „z prawa” muszą udowodnić pochodzenie szlacheckie po mieczu od minimum czterech pokoleń wstecz. Przysługuje im dodatkowa litera „-J” w akronimach rang zakonnych umieszczanym po nazwisku (GCLJ-J). W zakonie istnieje też kategoria członków „Towarzystwa Zasługi” i „Towarzystwa Donatów”, osób, od których nie są wymagane śluby zakonne, a w ten sposób są nagradzani za swe działania w charytatywnych pracach zakonu. Istnieje także kategoria „Braci i sióstr Lazarytów”, czyli osób wiary niechrześcijańskiej.
Trędowaci rycerze
Rycerski i Szpitalniczy Zakon świętego Łazarza z Jerozolimy, czyli Ordo Militaris et Hospitalis Sancti Lazari Ierosolymitani, jest jedną z najstarszych chrześcijańskich instytucji szpitalnych, w skład której wchodzą duchowni przeorzy i kapelani oraz kawalerowie i damy, będący świeckimi członkami, oddanymi życiu w zgodzie z zasadami katolickiej wiary i miłosierdzia wobec innych.
Insygnia zakonne mogą być noszone do mundurów w większości krajów chrześcijańskich świata. W Polsce mogą być noszone do mundurów po uzyskaniu indywidualnej zgody Ministerstwa Obrony Narodowej.
Według czternastowiecznej legendy początków Zakonu należy doszukiwać się w bractwie powstałym już w r. 72 n. e. Miało ono na celu obronę przed poganami prześladowanych za wiarę chrześcijan. Niektórzy historycy za fundatora i duchowego ojca Zakonu uważają świętego Bazylego, który w IV w. na rzymskim wschodzie rozpoczął na szeroką skalę prewencję i szerzenie ochrony zdrowia. Wtedy to zaczęły powstawać – nowoczesne jak na tamte czasy – szpitale dla ofiar trądu. Dokumenty historyczne za początki zakonu wskazują jednak I wyprawę krzyżową. Swoją nazwę zakon wziął od biblijnego Łazarza, patrona trędowatych, i jemu dedykował większość swych szpitali i kościołów. Bo i z początku był to zakon wyłącznie szpitalny. Z czasem konieczna stała się ochrona hospicjów przed niewiernymi i rabusiami, dlatego została utworzona milicja złożona z trędowatych rycerzy-pacjentów, u których choroba nie była jeszcze zbyt zaawansowana. Później zbrojne ramię zakonu oprócz trędowatych tworzyli również zdrowi rycerze.
Miecz, który widzę u jednego z rycerzy, dzisiaj, w XXI, wieku pełni funkcję wyłącznie ozdobną. Zakon od stuleci nie zajmuje się wojaczką, a jedynie pomocą humanitarną, medyczną i społeczną. Swoją działalność prowadzi w ponad 100 krajach świata. Pomagał również Polakom – na przełomie lat 80. i 90. lazaryci udzielili pomocy charytatywnej Polsce na ogólną sumę ponad 20 milionów dolarów.
W czasie zimy 1991/92 zakon przekazał pomoc humanitarną dla głodujących w Rosji na sumę 125 mln dolarów. Wśród rycerzy i dam lazaryckich można znaleźć nazwiska wielu znanych Polaków. To m.in. Władysław Bartoszewski, ks. Józef Gorzelany, budowniczy Arki Pana, pierwszego kościoła w Nowej Hucie, Zofia Kossak-Szczucka i dr Jan Deszcz – twórca pierwszego polskiego hospicjum w Nowej Hucie pod wezwaniem Św. Łazarza.
– Miecz to element tradycji – wyjaśnia Karol-Filip Orleański. – On dzisiaj oznacza nasz szacunek dla etosu rycerskiego i zasad, które przestrzegamy oraz naszą wolę niesienia pomocy. I my taką pomoc niesiemy, przede wszystkim chrześcijanom różnych wyznań, choć przecież jesteśmy zakonem na wskroś katolickim. Przy czym nie koncentrujemy się wyłącznie na pomocy materialnej, mimo że to często ona bywa najważniejsza. Niesiemy również pomoc duchową.
Portret Jana Dobrzenskiego wykonany podczas jego pobytu w Polsce przez J.Pijarowskiego
Aktywni nie tylko finansowo
– Jesteśmy zakonem katolickim i niesiemy naukę Kościoła – to Wielki Mistrz, hr. Jan Dobrzenský. – W krajach, w których obecny jest kościół współpracujemy z diecezjami. Ale naszej pomocy nie skupiamy wyłącznie na chrześcijanach. Pomagamy wszystkim, bez względu na kolor skóry, religię, rasę czy pochodzenie. Prowadzimy wiele projektów w Azji, z czego najważniejszym jest indonezyjski: pomocy ludziom chorym i ciężko chorym. Jesteśmy bardzo aktywni w Afryce… Jednak nie myśl, że lazaryci wyręczają rządy krajów biednych! Pojawiamy się tam, gdzie to konieczne i działamy w zakresie, w jakim jesteśmy potrzebni, aby ratować ludzie istnienia, społeczności, a czasem narody. Rządów nie wyręczamy, muszą sobie radzić z umiejętnym zarządzaniem, z budżetem, potrzebami swoich obywateli.
– Mam tylko wątpliwości, czy w XXI wieku jest miejsce na zakony rycerskie, peleryny, rycerski etos… – wyznaję moim rozmówcom. – Wyglądacie fajnie, naprawdę imponująco. Macie dużo pieniędzy więc możecie bawić się w pomoc charytatywną. Nawiasem mówiąc nie jest sztuką pomagać, jak się ma pieniądze. Sztuką jest pomagać, kiedy się jest mało zamożnym i można dawać bliźnim tylko pracę swoich rąk.
– Zmierzasz do tego, że nie angażujemy się w pomoc osobiście? – dopytuje Karol-Filip pokazując mi swoje dłonie. – Zapewniam cię, że się angażujemy. Kopałem, razem w innymi wolontariuszami, studnie w Afryce. Odpowiadając na twoje wątpliwości, czy w XXI wieku jest miejsce na etos rycerski… świat podlega ciągłym zmianom, ale my także się zmieniamy. Korzystamy z najnowszych technologii, adaptujemy się do warunków. Podobnie jak kościół katolicki, o którym często można usłyszeć, że jego znaczenie słabnie, że jest coraz słabszy. Tak nie jest. Na świecie wciąż jest miejsce i dla zakonów, i dla kościoła. Po prostu podlegamy zmianom, tak, jak wszystko. Zachowując tradycje, unowocześniamy się i wychodzimy naprzeciw potrzebom naszych bliźnich.
– Mimo wszystko dbacie o to, aby zachować elitarność, zakon sprawia wrażenie niedostępnego. Ile trzeba wpłacić, żeby zostać członkiem zakonu? Ile kosztuje ten bilet na spotkanie, na którym można wystąpić w pelerynie, z mieczem i pogadać z książętami? – pytam.
– To nie jest kwestia pieniędzy, ale tego co możesz zrobić dla innych – słyszę w odpowiedzi. – We Francji jest piekarnia, z której 50 bagietek dziennie trafia do bezdomnych, biednych, krótko mówiąc dobrych. Tyle wystarczyło, żeby jej właściciel stał się jednym z nas.
Rycerski i Szpitalny Zakon św. Łazarza Jerozolimskiego ma kilka tysięcy członków. Podobnie jak w wiekach średnich jego zadaniem jest również obrona wiary. Zakon jest jednym z kilkunastu związanych z kościołem katolickim.
Paweł Pietkun