Olsztyński ratusz donosi, że „w Olsztynie powstaje jedna z najnowocześniejszych ekociepłowni w Europie”. Piotr Grzymowicz, prezydent miasta miał nawet wziąć udział w uroczystym budowaniu kamienia węgielnego pod jej budowę. Zapomniał powiedzieć mieszkańcom, że tak pięknie nazwana inwestycja to po prostu spalarnia śmieci. Spalarnia, pod którą za rok będą protestować ramię w ramię z ekologami. Aspekt finansowy całości to kolejna sprawa, z której Grzymowicz powinien się wytłumaczyć. Dlaczego?
Technologia spalania odpadów, choć szeroko stosowana, od dekad wzbudza kontrowersje połączone z protestami organizacji ekologicznych oraz mieszkańców terenów graniczących ze spalarniami. Choć przez wiele lat ośrodki naukowe szukały sposobów na jak najlepsze i jak najmniej szkodliwe spalania odpadów – szczególnie przemysłowych – taka technologia nie powstała i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższej dekadzie miało się to zmienić. I to bez względu na piękne słowa firm budujących takie obiekty oraz zarządzających nimi. Spalanie zawsze prowadzi do zanieczyszczenia powietrza – zanieczyszczenia tym groźniejszego, że w grę wchodzą nie tylko proste gazy cieplarniane, ale całkiem groźne substancje z dioksynami na czele, które rujnują życie ludzi, prowadząc do przewlekłych chorób a nierzadko kalectwa.
Wkład musi być duży
Spalarnie, choć na pierwszy rzut oka, wydają się doskonałym rozwiązaniem problemu odpadów, tak naprawę są przekleństwem, którego nie można się pozbyć nawet po zamknięciu takiej spalarni – a duża część podobnych inwestycji w granicach europejskich miast tak właśnie się kończyła.
Spalarnie są inwestycjami zawsze oprotestowywanymi przez organizacje ekologiczne, które zaskarżają podobne decyzje nie na etapie ich rozpoczynania, ale już w zaawansowanym stadium budowy. Zdarza się, że inwestor płaci ekologom ogromne pieniądze – jednak zaraz później pojawia się kolejna – inna – organizacja ekologiczna, która… zaskarża inwestycję i wygrywa.
Wojna z ekologami to ogromny koszt – przede wszystkim koszt obsługi prawnej i zabezpieczania terenów inwestycyjnych przed wszelkiego rodzaju akcjami sabotażowymi. Firmy zajmujące się spalarniami doskonale o tym wiedzą – i zwykle informują o tym swoich partnerów biznesowych oraz klientów.
Nie tylko to – spalarnie mają również swoje wymagania, co do ilości spalanych odpadów. Cykl spalarni jest zachowany wyłącznie wówczas, jeżeli dostarcza się do niej wystarczająco dużo odpadów – jeżeli jest za mało, po prostu nie działa. To zresztą problem, z którym od lat borykają się Duńczycy, którzy w latach 90 ub. wieku zachwycili się bezpiecznymi, rzekomo, technologiami.
Dzisiaj Dania w ciągu dekady planuje ograniczenie o 30 proc. ilość spalarni śmieci, zamykając 7 z 23 działających instalacji (docelowo jednak z kraju mają zniknąć wszystkie). Jako powód duńskie władze podają, że instalacje spalają więcej odpadów niż Dania sama produkuje i odpady muszą być importowane z Niemiec i Wielkiej Brytanii w ilości ok. 1 mln ton rocznie.
Jest jeszcze jeden aspekt, który Grzymowicz dyskretnie przemilczał. Żaden europejski region turystyczny nie zdecydował się na spalarnię, ponieważ jej obecność tak skutecznie odstrasza turystów, że dla regionu oznaczać może gospodarcze samobójstwo. Jak na razie to właśnie turystyka jest dla Olsztyna i mieszkańców głównym źródłem przychodów – z braku przemysłu, który wyprowadzał się z miasta również za kadencji obecnego prezydenta.
Olsztyn jest w końcu stolicą regionu jak najbardziej turystycznego. Regionu, który – choć od trzech dekad próbowały się tu zainstalować spalarnie – nie pozwolił na to, żeby się pojawiły.
Złotousty prezydent, złotousty inwestor
Oczywiście z ust prezydenta miasta ani razu nie padło słowo spalarnia. To „doskonała inwestycja”, „jedna z najnowocześniejszych ekociepłowni w Europie”, czy – w końcu – „ Instalacji Termicznego Przekształcania Odpadów”, a to najbardziej oficjalna nazwa inwestycji, która zaszkodzi miastu, jak żadna poprzednia. To stary sposób na sprzedawanie kota w worku.
Olsztyński magistrat chce współuczestniczyć w inwestycji na zasadach partnerstwa publiczno-prywatnego, czyli mówiąc wprost wydać na nią pieniądze mieszkańców miasta.
Jaki interes miał w tym Piotr Grzymowicz? Bo jakiś musiał mieć – właśnie on. Wiedza o spalarniach i skutkach gospodarczych, jakie przyniosły samorządom, nie jest wiedzą tajemną. Można ją sprawdzić w mediach, można znaleźć w internecie. Można też dowiedzieć się o niej od organizacji ekologicznych, które już w latach 90. uprzedzały ówczesnych radnych, że będą protestować, jeżeli w Olsztynie miałaby się pojawić spalarnia.
Wmurowanie kamienia węgielnego nie tylko rzuca podejrzenie na prezydenta. Pokazuje również, że nic nie zrobił z duszącym miasto problemem kończącego się składowiska odpadów w podolsztyńskich Łęgajnach, z którego tak długo korzystano.
Jakie gwarancje?
Pozostaje jeszcze jedno pytanie. Zakładając, że spalarnia rzeczywiście nad Łyną powstanie, jaką mamy gwarancję, że będzie działać prawidłowo? Że w ogóle będzie działać?
Wszak z taką pompą sprowadzone do Olsztyna tureckie tramwaje i z taką pompą uroczyście wypuszczone miasto dzisiaj zaczynają się psuć. Jeden już zablokował tory…
Paweł Pietkun