Socha w Radiu Olsztyn
Socha to dziennikarz piszący. Całe życie żył z pisania. Kiedy jednak został wyrzucony z kolejnej redakcji i nikt w Polsce nie chciał mu już płacić za pisanie, musiał powrócić do Olsztyna. Okazało się, że w Olsztynie dla redaktora Sochy również pracy nie ma. Dzięki sentymentowi do prawicowej legendy, którą się posługiwał i protekcji starych przyjaciół Socha został przyjęty do Radia Olsztyn. Było to za pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Radio nie okazało się jego żywiołem. Do pracy na antenie zupełnie się nie nadawał. Ani informacji zrobić nie potrafił, ani publicystyki, wywiady to była katastrofa. Merytoryczna komisja przyznająca w Warszawie uprawnienia do pracy w roli radiowca wydała mu całkowity zakaz pracy przy mikrofonie. Po prostu do tego się nie nadaje. Nowoczesny sprzęt potrafił tylko zepsuć. Ostatecznie trafił na zaplecze, do archiwum. Ostentacyjnie wyrażał swoje niezadowolenie i frustrację, ale już tylko irytował otoczenie. Tym bardziej, że dla wszystkich było wiadomo, że czas pracy opłacany przez Radio wykorzystywał na pisanie do Debaty i Deb@ty.
Z tym szczegółem wiąże się jeszcze jedna historia. Sochę do Radia Olsztyn przyjął w czasie pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości ówczesny Prezes Sobański. Po dojściu do władzy PO-PSL, Sobański został odwołany, a nowy Prezes zażądał, aby Socha przestał pisać do Debaty i Deb@ty. Wtedy Socha zasłonił się zgodą jaką dostał od Sobańskiego. Dla nowych władz Radia Olsztyn nie było to dobrym argumentem i dalej podtrzymywały ultimatum. Albo w Radio Olsztyn albo w Debacie. Co się wtedy stało? Działacze olsztyńskiego PiS-u wspólnie z innymi środowiskami stanęli w proteście pod Radiem Olsztyn w obronie Sochy.
Socha wybronił się, choć o utrzymaniu posady z pewnością zadecydowało wsparcie Staroń i Góreckiego, wówczas prominentnych działaczy Platformy Obywatelskiej. I tak, na dobrej pensyjce, doczekał powrotu do władzy Prawa i Sprawiedliwości, a do Radia Olsztyn – Sobańskiego. Do Debaty i Deb@ty jak pisał, tak pisze do tej pory. Teraz już jako emeryt.
Socha w sądzie
Przy takim sposobie pisania, przy takim warsztacie dziennikarskim, nic dziwnego, że Socha wielokrotnie stawał przed sądem. Siedzenie na ławie oskarżonych to bardzo ważny element mitu Sochy. Mitu bezkompromisowego bojownika o prawdę, gotowego do najwyższych poświęceń w imię wzniosłych wartości. Kiedy pracował w wielkich redakcjach Rzeczpospolitej, Super Expressu, czy wiodących na swoich terenach regionalnych dziennikach, miał do pomocy znakomicie opłacanych prawników, którzy go chronili. Czytali kontrowersyjne teksty, pokazywali, gdzie trzeba przestawić przecinek, gdzie zmienić słowo na bardziej oględne, a czego lepiej nie pisać, bo dowodów na stawiane tezy nie ma żadnych.
W tej szkole nauczył się jak manipulować tekstem, aby uniknąć odpowiedzialności za pisanie wierutnych kłamstw i bzdur. Małe niedopowiedzenie, zdanie w trybie przypuszczającym, zdanie twierdzące opatrzone na końcu znakiem zapytania, powołanie się na anonimowego informatora, którego tożsamości nie może przedstawić, cytowanie informacji opublikowanych wcześniej przez innych tego samego pokroju redaktorów (ostatnio chętnie w tym zakresie współpracuje z Wyborczą).
W obecnym stanie prawa i orzecznictwa sądowego odpowiednio cwani i przyuczeni dziennikarze są poza odpowiedzialnością. Chyba, że popełnia gruby błąd – na przykład w sposób oczywisty skłamią w kluczowej dla tekstu sprawie. Duże redakcje są przygotowane również na płacenie kar za swoich redaktorów. Mają to wliczone w koszty działalności.
Mimo tych wszystkich zabezpieczeń Socha wielokrotnie stawał przed obliczem Temidy. Tam już gieroja nie zgrywa. Robi się malutki, pokorny, pokrzywdzony i elastyczny. Jednak w otoczeniu gra rolę prześladowanego cierpiętnika. A kiedy przychodzi do rozstrzygnięcia można zawrzeć ugodę, zwalić winę na żonę (tak było, kiedy sądził się Arent), albo jak głosi legenda krążąca w dziennikarskim światku, ostatecznie można wyciągnąć zaświadczenie o leczeniu psychiatrycznym.
MY, ONI – posłuchajcie nas wreszcie
Kilka miesięcy temu na rocznicę czterdziestolecia Solidarności ukazały się w Debacie okolicznościowe teksty. Socha i Bachmura, zamieścili również swoje wypowiedzi w których lamentowali, narzekali, załamywali ręce nad współczesną Polska. Bachmura po raz n-ty opisał nasz Kraj jako pole walki, gdzie ONI – oligarchiczne partyjniactwo gnębią pragnące wolności społeczeństwo – MY.
Socha rozwijał tę myśl i wskazał na konieczność głębokiego zreformowania najważniejszych obszarów życia państwowego. Szczególny nacisk należy położyć na szkody powstałe w ostatnich latach, odkąd władzę w Polsce sprawuje Prawo i Sprawiedliwość. Przekonywał, że najgorsze jest to, że rządzący w Polsce (politycy PiS) nie chcą słuchać mądrych ludzi, którzy mają gotowe i bajecznie proste recepty naprawy sytuacji. Jednym z autorytetów Sochy był, pracujący dzisiaj dla ponadnarodowych korporacji, syn premiera z czasów PRL – Rakowski. W cytowanej przez Sochę wypowiedzi, biznesmen narzekał nad narodowymi wadami Polaków, które przeszkadzają takim jak on, robić interesy nad Wisłą.
Dla podkreślenia wagi swoich wywodów Socha ostrzegał, że będzie długo zastanawiał się, na którą partię zagłosuje w najbliższych wyborach. Wybierze tę, która obieca, że będzie realizowała to, co on sobie życzy. A jeżeli większość wyborców nie podzieli oczekiwań Sochy albo co gorsza ich nie zauważy i wybierze inaczej? Co począć z tak brutalne i spektakularnie odrzuconą mądrością? Jak dalej żyć z takim ciężarem?
Bachmura już dawno ten problem rozwiązał na swój sposób. W ramach protestu przeciw oligarchicznemu partyjniactwu i niezdekomunizowanemu dziedzictwu bolszewickiej mentalności w wyborach nie uczestniczy, ale o polityce pogadać lubi. Jako oczywiste nasuwa się jednak pytanie – po co tracić czas na gościa, który twardo twierdzi, że nic go nie przekona? Może to jest przyczyna powodująca, że wśród ludzi posiadających wpływ na politykę nie ma chętnych do debatowania z wami?
Na teksty Bachmury i Sochy, Szmit odpowiedział w „Opiniach Olsztyn” wskazując na ich merytoryczne słabości. Bachmura obiecał w Deb@cie, że podejmą dyskusję. Reakcji jednak nie ma do tej pory. Czego zabrakło? Czasu, chęci, talentu, argumentów?
Jerzy Szmit