Sprawa Helpera
Sposób opisywania przez Sochę sprawy Helpera pokazuje jak traktuje on rzeczywistość i fakty. Jak buduje swoje manipulacje. Napisał na ten temat kilkanaście obszernych tekstów. Oczywiście posługując się metodą kopiuj- wklej. Opowieść o tym przestępczym procederze była prowadzona tak, aby czytelnik nabrał głębokiego przekonania, że afera to efekt walki w lokalnym Prawie i Sprawiedliwości, a właściwie walki między Szmitem a Arent. Pisał to przy każdej okazji i oczywiście bez okazji. Szmit walczy z Arent, Arent walczy ze Szmitem. Powtarzane bez końca twierdzenie miało pozostać w świadomości czytelników jako jedyne co warto zapamiętać. W budowanej przez Sochę opowieści trudno doszukać się jakiejkolwiek sensu. Jeżeli bowiem najważniejsza była walka między posłanką a prezesem okręgu to można dojść do wniosku, że Tomasz K. i jego żona stali się ofiarami tej walki.
Ten sposób myślenia i argumentację kupił Tomasz K. i także powtarzał wielokrotnie: to była zemsta, walka wewnętrzna, naciski. Czyżby Socha podpowiadał byłemu posłowi? No, ale skąd wzięły się bardzo poważne zarzuty prokuratorskie postawione małżeństwu K? Czyżby Szmit był tak potężny, że podyktował je prokuraturze, na złość Arent? Czyżby Szmit swoimi działaniami i wpływami doprowadził do zakończenia wyłudzania dziesiątków milionów złotych publicznych pieniędzy? W takim razie należałoby to chyba zauważyć, a może nawet wynagrodzić, choćby dobrym słowem. A przede wszystkim należałoby zwrócić uwagę na działania wojewody, jego urzędników, służb skarbowych. Intencja Sochy była dokładnie przeciwna. Jeżeli przy opisywaniu afery Helpera Socha wzorem dr Goebelsa tysiąc razy powtórzy nazwisko Szmita – to na pewno coś do niego się przyklei. Przecież jest nieważne, że pomagał łapać złodziei. Ważne, że był zamieszany w kradzież. Dokładnie tak działała hitlerowska i komunistyczna propaganda. A przy okazji. Tomasz K. otrzymał kolejne zarzuty prokuratorskie, tym razem za składanie fałszywych oświadczeń i zeznań. Może to też jest robota Szmita w walce z Arent o przywództwo w olsztyńskim Prawie i Sprawiedliwości?
Trzy przypadki: Obarek, Winiarska, Maksymowicz
Obarek – znany w Olsztynie plastyk został oskarżony o plagiat. Socha chwycił temat w swoim stylu, napisał z palca kilkanaście tekstów. Już pierwszym jednoznacznie rozstrzygnął o winie profesora. W następnych materiałach już tylko to potwierdzał i rozwijał swoją technikę kopiuj – wklej. Czytelnik nie może mieć wątpliwości kto ma rację. Dlatego kilkakrotnie publikuje ten sam tekst zmieniając jedynie mniej czy bardziej istotne szczegóły. Żadna szanująca się redakcja nie dopuszcza do takich autoplagiatów. Traktuje je jako wyłudzanie wierszówki i zachowania niezgodne z etyką dziennikarska. Socha na takie szczegóły nie zważa! Wracając do Obarka. Ostatecznie od zarzutu popełnienia plagiatu został uwolniony, a wszystkie odebrane mu tytuły zostały przywrócone. Socha zareagował w charakterystyczny sobie sposób – po raz enty opowiedział swoją wersję historii, a na końcu dokonał kopernikańskiego odkrycia – stwierdził, że polska nauka jest chora. To ja Socha! Taki mądry jestem. Z czego wynika tak wielkie zaangażowanie Sochy w akcję eliminowania Obarka? Nietrudno zgadnąć. W ciężkich dla siebie czasach schronił się pod skrzydłami ówczesnego rektora UWM Góreckiego, a ten Obarka bardzo nie lubił, bo widział w nim konkurenta do stanowiska rektora.
Winiarska miała pecha, bo podpisała się pod ogólnopolskim protestem reprezentantek kobiet represjonowanych w stanie wojennym przeciwko Strajkowi Kobiet. Kilka dni była cisza i naraz Socha ruszył do akcji. Redaktor przeprowadził śledztwo wśród twardego rdzenia pierwszej olsztyńskiej Solidarności. Celem śledztwa było wykazanie, że Winiarska represjonowana nie była. Sochy nie obchodziło meritum, czyli o co w tym proteście chodziło. Zajmowało go wykazanie, że Winiarska nie miała prawa podpisywania się w tym towarzystwie. Ciekawe, że pozostałe sygnatariuszki nie zgłaszały zastrzeżeń co do obecności podpisu Winiarskiej pod protestem. Zabrakło też pytania do przedstawicieli tej prawdziwej pierwszej Solidarności, dlaczego jako stróże najwyższych wartości sami nie protestowali przeciwko Strajkowi Kobiet? Szczególnie przeciw używaniu przez tę nihilistyczna, lewacką bojówkę symboliki Solidarności. Ważne było jedynie to, żeby pognębić osobę, która podpisała protest. Trudno było jednak wykazać, że zrobiła to w złej wierze, albo dla jakichkolwiek korzyści (w tym czasie nie było wielu chętnych do walki ze Strajkiem Kobiet).
I w tym wypadku nietrudno odczytać intencje Sochy. Winiarskiej, związanej ze spółdzielnią Mieszkaniowa Pojezierze szczerze nie cierpi pupilka polityczna i protektorka Sochy – senator Staroń. Socha w pani senator widzi odnowicielkę polskiej polityki, więc trzeba zwalczać wszystko, co staje jej na drodze. Jak Odnowicielka spisała się w walce o stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich wszyscy pamiętamy.
Maksymowicz – kiedy dla Sochy, jego otoczenia i olsztyńskiego układu wydawał się alternatywą dla lokalnych struktur Prawo i Sprawiedliwości, był w Deb@cie wychwalany pod niebiosa. Wywiady, wypowiedzi, pochwały, pełny lans.
Z czasem neurochirurg, w swojej łódce, zaczął odpływać od PiS-owskiego brzegu. Stało się jasne, że partii rządzącej, może nawet mocno zaszkodzić, ale lokalnymi strukturami PiS nie zawładnie. Socha przestawia wajchę. Przypomina powszechnie znane i opisywane fakty o zaangażowaniu Maksymowicza w badania nad wykorzystaniem komórek macierzystych. W tym czasie do Ministerstwa Zdrowia wpływa informacja od osoby ze środowiska medycznego, doskonale zorientowanej w pracach prowadzonych przez Maksymowicza, o licznych zastrzeżeniach i wątpliwościach jakie się z nimi wiążą. Ministerstwo zapowiada kontrolę tych działań. W odpowiedzi Maksymowicz spektakularnie przechodzi do opozycji. Co robi Socha? Wyciąga fakty rzeczywiście obciążające doktora. Tyle, że wiedział o nich pół roku wcześniej, wówczas, gdy Maksymowicz jeszcze formalnie funkcjonował w Porozumieniu Gowina. Czyżby dlatego, że obciążające Maksymowicza fakty stały się bezwartościowe, bo nie mogły już służyć walce z PiS-em?
Ciąg dalszy nastąpi…
Jerzy Szmit