W Polsce AD 2021 jest bardzo prosty sposób na storpedowanie nawet najbardziej potrzebnej inwestycji. Przede wszystkim koniecznie jest wykorzystanie nazwiska Jarosława Kaczyńskiego – oczywiście w kontekście negatywnym. Po drugie twarzami protestu muszą być młode dziewczyny – wszystko jedno, czy ładne. Po trzecie inwestycja musi dać się mediom sprzedać jako sprzeczna z żywotnym interesem społeczeństwa, wszystko jedno – Konstytucji, praworządności, czy przyrody. Wszystkie te warunki spełnia krajowa S16, przeciwko której opozycja w samorządach wytoczyła najcięższe armaty, choć przecież droga ta właśnie im pozwoli najbardziej się rozwijać.
Choć działacze – również na szczeblach samorządowych – mniej więcej totalnej opozycji wielokrotnie udowodnili, że w wywoływaniu protestów i buntów społecznych, podobnie jak w wieloletnim rządzeniu krajem, są raczej partaczami tę jedną lekcję odrobili wzorowo. Nauczyli się grać na emocjach mieszkańców. Wszystko jedno, czy chodzi o globalne granie emocjami Polaków, czy lokalne – emocjami mieszkańców Warmii i Mazur.
Choć o drodze S16 dyskutowano już od lekko licząc dwóch dekad po drodze zgadzając się, że taka nowoczesna trasa jest niezbędna regionowi, jeżeli Warmia i Mazury mają się kiedykolwiek rozwinąć i z ligi roboczo nazywanej „Polską B” ma trafić do ligi „Europa A”.
Mówili o tym i działacze SLD, i liczni krajowi i lokalni politycy spod flagi z napisem PSL. Mówili o tym w końcu – o zgrozo! – działacze Kongresu Liberalno Demokratycznego i Unii Wolności, które zgrabnie przemieniły się w Platformę Obywatelską. Pamiętam to doskonale, bo jako młody człowiek głęboko wierzyłem, że przyroda Warmii i Mazur warta jest największych poświęceń – nie tylko blokowania rozbudowy dróg publicznych, ale również blokowania Rajdu Kormoran i wycinania drzew w skrajni dróg publicznych.
Miłość do Warmii i Mazur nie przeszła mi, jednak doświadczenie pokazało, że nawet najpiękniej zachowane zasoby przyrodnicze potrzebują starannej opieki właśnie przyrodników i działaczy ekologicznych – a tej nie można świadczyć bez… porządnej infrastruktury.
Droga groźniejsza od śmieci?
Konieczny jest również dobrobyt mieszkańców – piękną przyrodą trudno się zachwycać, jeżeli coraz częściej nie ma co do garnka włożyć. Nic dziwnego, że z czasem na terenie Zielonych Płuc Polski zaczęły się pojawiać dzikie składowiska odpadów – często niebezpiecznych – trafiających do regionu z południa Europy, z Niemiec i Francji. Pod koniec lat 90. widziałem te transporty odpadów i z czasem nawet zacząłem rozumieć leśników przymykających oczy na dzikie składowiska odpadów, bo z czegoś przecież trzeba opłacić paliwo do terenowego auta – wszak inne na warmińskie i mazurskie drogi się nie nadawały.
Rozumiałem również sołtysów i całe społeczności, które dyskretnie odwracały się, kiedy bogaty Niemiec zrzucał na pole, czy do lasu niebezpieczne odpady, których utylizacja w ojczyźnie Goethego kosztowałaby krocie – o rząd wielkości więcej, niż łapówka dana samorządowcom i zwykłym zjadaczom chleba.
Dziwiło mnie tylko, że organizacje ekologiczne – tak głośne w niektórych sprawach – w tych raczej milczały. Może też chodziło o pieniądze? Nie wiem.
Gospodarka odpadami jest jednym z najbardziej intratnych interesów w Unii Europejskiej. Wyśrubowane przepisy zmuszają firmy zajmujące się odpadami nie tylko do segregacji odpadów – co w dużej części zostało już w całej Unii przerzucone na obywateli – ale również do zabezpieczania ich i składowania w taki sposób, aby jak najmniej wpływać na środowisko. Odpady organiczne są w takim wypadku najmniejszym problemem – choć najlepiej widocznym, a właściwie wyczuwalnym. Śmieci organiczne śmierdzą – bywa, że czuć je już kilkadziesiąt kilometrów przed składowiskiem odpadów. Wiedzą o tym doskonale turyści, którzy co roku jadą na Mazury przejeżdżając w upalny dzień niedaleko największego olsztyńskiego wysypiska śmieci w podolsztyńskich Łęgajnach.
Jednak śmieci organiczne rozkładają się – można je później wykorzystać na wiele sposobów. Zakłady gospodarki odpadami zajmują się więc produkcją kompostu, zaś te bardziej nowoczesne stawiają przy wysypiskach zakłady pozyskiwania biogazu, którym można później ogrzewać domy mieszkańców okolicznych gmin lub pozyskiwać energię potrzebą do funkcjonowania samego składowiska odpadów.
Prawdziwym problemem są odpady nieorganiczne i techniczne. To nie tylko sprzęt elektroniki użytkowej, czy stare samochody oraz części do nich – m.in. stare opony, czy wyposażenie tych samochodów, ale także. To stare ubrania i odpady produkcyjne przemysłu tekstylnego, oraz meblarskiego.
Na trafiających do Polski śmieciach powstał niejeden majątek przedsiębiorcy, który nauczył się dobrze żyć z samorządem, a przede wszystkim nie zadawał zbyt wielu zbędnych pytań.
Eksport przestaje być opłacalny
Do gry w śmieci weszła z czasem Krajowa Administracja Skarbowa bacznie przyglądając się wjeżdżającym do Polski pociągom i tirom. Efekt? Powstrzymanie ton śmieci, które miały się znaleźć w Polsce wbrew naszemu i unijnemu prawu.
W pociągach znajdowały się tony zużytej w produkcji rolniczej folii oraz niemiecki i francuski złom. Wszystko to nie wpisane do Bazy Danych Odpadowych – jednego z najważniejszych narzędzi w procesie porządkowania zarządzania problemem śmieci nad Wisłą.
Niemieckie i francuskie śmieci trafiają do Polski nie tylko w wypełnionych nimi wagonach towarowych pociągów oficjalnie przewożących coś zupełnie innego. Transport 25 ton odpadów KAS odkryła niedawno w naczepie tira zatrzymanego na południu Polski. Wcześniej zatrzymała transport kolejowy z Francji z 21 tonami zużytej wielkoformatowej folii z produkcji rolniczej.
Nie inaczej było na Dolnym Śląsku, kiedy tuż po przekroczeniu granicy kontrola pojazdów doprowadziła do wykrycia nielegalnego przewozu niemal 8 ton odpadów. BDO pokazała, że kierowca, ani firma dla której pracował nie mieli zezwolenia na przetwarzanie i wwożenie do Polski odpadów.
Na autostradzie w Jędrychowicach KAS zatrzymała z kolei samochody dostawcze z 25 tonami złomu i 16 tonami starej odzieży, które również próbowano nielegalnie przewieźć do Polski. Organizatorzy tego i kolejnego transportu popełnili jeszcze jedno przestępstwo. Odpady, które powinny być na drodze publicznej odpowiednio oznaczone – wszak stwarzają niebezpieczeństwo dla środowiska i ludzi – jechały jak gdyby nigdy nic. W końcu chodziło o ciche przewiezienie odpadów, z którym nie poradzili sobie producenci zza Odry. Transporty śmieci zostały złapane na drogach ekspresowych południowej i zachodniej Polski. Jeżeli komuś uda się przejść to sito, prędzej czy później trafi na Mazury. Mazury, które choć są pełne tak prężnych działaczy ekologicznych nie doczekały się straży obywatelskich, które mogłyby pilnować przyrody regionu.
Łabędzi śpiew totalsów
Zamiast tego działacze ekologiczni – w sposób naturalny zbliżeni do lewicy i Koalicji Obywatelskiej (to ci sami, którzy protestują przeciwko reformom, kochają Konstytucję, choć jej wcale nie czytali i są zwolennikami aborcji na żądanie) – wolą przekonywać, że droga podnosząca rangę regionu i dobrostan lokalnej gospodarki (oraz dochody mieszkańców) zniszczy tereny cenne przyrodniczo. Pytanie, czy chemiczne odpady nie zniszczą ich dużo bardziej?
Droga S16 stała się ostatnio kolejnym argumentem totalnej opozycji na rzecz odsunięcia od władzy obozu Zjednoczonej Prawicy. Spełnia podstawowe warunki – jest udaną inwestycją, w końcu przeprowadzaną po latach pustosłowia, a nie można pozwolić, żeby ktoś inny, niż lewica i PO ogłaszał w regionie zwycięstwo, z pewnością niszczy jakieś wymierające gatunki (nie do końca wiadomo, jakie to gatunki, jednak wiadomo, że budowa drogi a później jej eksploatacja je zniszczy) i, w końcu, przebiega niedaleko posiadłości, w której jak donoszą „totalni” samorządowcy „czas spędzają Marta Kaczyńska z mężem” (w związku z czym trasa planowanej drogi miała zostać przesunięta). Faktyczne powody wyboru wariantu przebiegu trasy nie mają znaczenia – liczy się nazwisko Kaczyńska. A skoro tak, wiadomo, kto za zmianą stoi! Użycie tego nazwiska to dla wielu totalsów ostatnia szansa na zbudowanie lub wzmocnienie elektoratu.
Jestem przekonany, że S16 będzie kolejną przegraną bitwą podupadających totalsów – ich łabędzim śpiewem. Wzrost przychodów z turystyki, rozbudowa zakładów przemysłowych, które będą mogły szybciej i pewniej dostarczyć swój towar do odbiorców, z czasem zwiększyć produkcję, a z nią zatrudnienie, pokażą, że głośne hasła o szkodliwości drogi były niczym więcej, niż kolejną nieudaną kampanią polityczną. Przecież w Polsce już tyle projektów miało się nie udać…
Co się stanie z zagrożoną podobno przyrodą Warmii i Mazur? Pozostanie nietknięta, jeżeli tylko będziemy o nią odpowiednio dbali.
Paweł Pietkun