Olsztyn nie ma szczęścia do włodarzy – weźmy tylko dwóch ostatnich prezydentów i przyjrzyjmy się stolicy Warmii i Mazur oczami turysty. Turysty, który z chęcią jeździ do innych miast, nie tylko w Polsce, ale również europejskich.
Kiedy niedawno odwiedziłem Kraków – pierwszy raz od kilku lat – ze zdumieniem odkryłem, że w centrum dawnej stolicy Polski pojawiło się nowe muzeum. Muzeum Krakowa znajduje się pod Sukiennicami i choć nie jest szczególnie promowane – jeżeli nie liczyć tablic informacyjnych rozmieszczonych nie przesadnie gęsto przy wejściach do Sukiennic i informacji w informatorach rozdawanych turystom – w środku bywa gęsto od zwiedzających. Znajduje się tam wystawa z eksponatami archeologicznymi znalezionymi w czasie prac prowadzonych na rynku Starego Miasta oraz pod sukiennicami. Są tam fragmenty murów z wczesnego średniowiecza, fragmenty dróg które wykopano a znajdujące się na poziomie kilka metrów niższych, niż same Sukiennice, drewniane domostwa oraz fragmenty, a często całe szkielety nieszczęśniczek, które zostały uznane za czarownice i zginęły z rąk katów. Wystawa jest oczywiście interaktywna – przy fragmencie drewnianych budynków strawionych przez pożar, który szalał w Krakowie przed powstaniem murowanych domostw, na ścianie wyświetla się film pokazujący pożar. To grafika komputerowa, ale w tej skali działa przejmująco – można sobie wyobrazić, jak ten pożar mógł wyglądać ponad tysiąc lat temu.
Olsztyńska dziura
W niewielkim pomieszczeniu w centrum muzeum jest miejsce dla najmłodszych. O określonych godzinach pokazywany jest tam spektakl dla dzieci mówiący o początkach Krakowa, królu Kraku, smoku wawelskim i pierwszym zamku na skale. Dzieci oglądają go z wypiekami na twarzy – może dlatego, że biorą w nim udział mechaniczne kukiełki – opowieść snuje mechaniczny kruk, zaś mechanicznemu smokowi oczy świecą się na czerwono.
Kiedy odwiedziłem Muzeum Krakowa stanęła mi przed oczami dziura wykopana przed Wysoka Bramą i zostawiona sama sobie. Nie ma turysty, który odwiedzając Olsztyn nie zapyta „a to co to takiego?”. Dziura – „ozdobiona” jaskrawoniebieską rzuconą byle jak płachtą, choć z pewnością jest dla archeologów naukową atrakcją, wejście na olsztyńskie Stare Miasto raczej szpeci. Nie tylko dlatego, że jest otoczona niechlujnym płotem stojącym nie wiadomo czemu w środku miasta, ale również dlatego, że zwłaszcza w weekendy robi za lokalny śmietnik. Trafiają tam niedopałki papierosów, papierki po kebabach, plastikowe kubki po piwie i butelki po napojach – najczęściej wyskokowych.
Dziura uszlachetnia Olsztyn od ładnych paru lat. I jakoś nikomu nie zależy, aby coś z nią zrobić. Pewnie nawet archeolodzy stracili do niej i odkrytych tam fragmentów murów serce, bo zaniedbane i odsłonięte skarby architektury niszczeją zalewane deszczem i błotem, przykrywane śniegiem, który na wiosnę topnieje na nich i wsiąka w głąb.
Nie znam żadnego innego turystycznego miasta, w którym trwałby tak kuriozalny happening archeologiczno-urzędniczy. Znam natomiast takie, w których w oparciu o prace archeologicznie o dużo mniejszym znaczeniu powstawały muzea, przy których chowa się nawet to pod krakowskimi Sukiennicami.
Żeby nie szukać daleko przywołam przykład szwedzkiego Halmstad, miasta partnerskiego Olsztyna i stolicy południowej prowincji Halland.
Kiedy w latach 80. znaleziono tam w bagnie ładnie zachowany szkielet człowieka z epoki romańskiej z dość dobrze zachowanym fragmentem twarzy z wąsami, wokół tych wąsów powstało… muzeum właśnie.
Zlekceważony szwedzki przykład
Można w nim obejrzeć historię regionu od czasów, które łapią się w definicję pradawnych. Same wąsy też można obejrzeć, leżą w gablocie tuż obok zrekonstruowanej przez policyjnych antropologów twarzy ich posiadacza, który – nawiasem mówiąc został napadnięty i przebity włócznią. Włócznia była pretekstem do stworzenia wystawy broni z epoki. Całą ekspozycję ogląda się – z zainteresowaniem – przez lekko licząc półtorej godziny.
– Zbudowaliśmy muzeum wokół tych wąsów – śmiał się Tonny Lofquist, szef samorządu regionalnego Halland, kiedy odwiedziłem muzeum pod koniec lat 90. – To znacznie zwiększa atrakcyjność regionu. Ludzie, kiedy tu przyjadą, po prostu są zainteresowani tym, żeby zobaczyć jak najwięcej. Muzeum jest w stanie utrzymać się tylko ze sprzedaży biletów. Natomiast turyści zostawiają u nas znacznie więcej pieniędzy, co odczuwają małe i średnie firmy w Halmstad i Halland.
Co odczuwają i co zostawiają w Olsztynie turyści, którzy odwiedzają gród nad Łyną? To, co zostawiają można starannie obejrzeć w dziurze pod Wysoką Bramą. Co do odczuć… jestem przekonany, że widzą doskonale, że obecny prezydent rozwój i dobrobyt miasta ma głęboko pod kręgosłupem. Dopóki może sobie pozwolić na swój własny rozwój i prywatny dobrobyt.
Paweł Pietkun