Robert Szewczyk przeszedł przemianę godną biblijnego Szawła. Bronił pomnika Armii Czerwonej niczym niepodległości, aż nagle – tuż po beatyfikacji sióstr Katarzynek – postanowił go rozebrać. Cud czy polityczne oświecenie?
Jeszcze niedawno mieszkańcy Olsztyna patrzyli z niedowierzaniem, jak prezydent Robert Szewczyk twardo kontynuował politykę swojego poprzednika Piotra Grzymowicza, broniąc pomnika Wdzięczności Żołnierzom Armii Radzieckiej. Bronił go z zapałem, jakby walczył o honor miasta, nie zaś o symbol sowieckiej dominacji, który dla wielu olsztynian od dekad był solą w oku. Były wojewódzkie nakazy, decyzje ministra kultury, apel środowisk patriotycznych – a prezydent niewzruszony jak skała. Zaskarżał każdą decyzję, trzymał się pomnika jak rzep psiego ogona. Trudno było sobie wyobrazić, co mogłoby poruszyć sumieniem włodarza miasta.
Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba – beatyfikacja sióstr Katarzynek. Czyżby te pokorne męczennice, zamordowane przez żołnierzy Armii Radzieckiej, miały aż taką moc, że potrafiły dokonać cudu nawet w sercu zatwardziałego polityka? Przecież nikt nie uwierzyłby jeszcze niedawno, że Robert Szewczyk nie tylko pojawi się na uroczystościach beatyfikacyjnych w Braniewie, ale że pobożnie zasiądzie wśród samorządowców, jak gdyby nigdy nic. Ale to nie koniec nawrócenia.
Kilka tygodni później, podczas procesji z katedry św. Jakuba do szpitala miejskiego w Olsztynie, w której przenoszono relikwie trzech Katarzynek zamordowanych właśnie w tym miejscu, prezydent Szewczyk dumnie kroczył za relikwiami. Szedł jak w procesji pokutnej, jakby nagle zrozumiał, że jego stanowcza obrona pomnika tych samych „wyzwolicieli” nie była zbyt roztropna.
I oto przyszedł dzień, gdy prezydent ogłosił, że „szubienice” jednak znikną. Plan rozbiórki został przedstawiony – ba, nawet ruszył konkurs architektoniczny na zagospodarowanie placu. Pomnik, który do niedawna był świętszy niż wszystko, nagle okazał się być zbędnym ciężarem.
Jakże piękna jest ta przemiana, jakże cudowne nawrócenie polityczne! Wcześniej miasto uparcie broniło monumentu niczym największego skarbu. Ale oto siostry Katarzynki, które zginęły z rąk tych samych żołnierzy, zmieniły wszystko. Nawet urzędnik tak odporny na presję społeczną jak Robert Szewczyk nie był w stanie oprzeć się ich duchowej sile. Można rzec: święte siostry dokonały tego, czego nie osiągnęły decyzje wojewody, ministra kultury, ani setki interpelacji radnych.
Czyżbyśmy więc mieli do czynienia z cudem na miarę warmińskiej skali? A może po prostu prezydent zorientował się, że bronienie sowieckiego pomnika akurat w czasie, gdy świętowano beatyfikację sióstr zamordowanych przez czerwonoarmistów, to polityczne samobójstwo?
Ale naiwnością byłoby sądzić, że to wyłącznie polityczna kalkulacja. Nie, to był prawdziwy cud Katarzynek. One przecież pokonały nawet Armię Radziecką – tym razem symbolicznie, za sprawą włodarza Olsztyna. Tylko jedno pytanie pozostaje bez odpowiedzi: czy prezydentowi nawrócenie wystarczy na dłużej, czy może wkrótce znowu zmieni front pod naporem kolejnej politycznej koniunktury?
Cóż, jak głosi stara mądrość ludowa – nawrócenie bywa trwałe albo tylko do następnych wyborów. W każdym razie olsztynianie już wiedzą, komu powinni dziękować. Nie prezydentowi Szewczykowi, nie urzędnikom ani politykom, lecz błogosławionym siostrom Katarzynkom. To dzięki ich ofierze zniknie jeden z najwstydliwszych symboli Warmii. Oby tylko cud nie okazał się krótkotrwały.
Marek Adam
Fot. Archidiecezja Warmińska