Z pozoru to jedno z najpiękniejszych miast w Polsce. Zieleń, jeziora, tramwaje, klimatyczna starówka. Olsztyn sprawia wrażenie miejsca spokojnego, poukładanego, wręcz sielankowego. Można pomyśleć, że tutaj żyje się lepiej, wolniej – bez wielkich konfliktów i zgiełku wielkiej polityki.
Ale to tylko powierzchnia. Iluzja.
Bo pod tą codzienną normalnością ukryty jest system, który od lat kształtuje rzeczywistość miasta – system lojalności, zależności i milczenia.
Nie chodzi wyłącznie o formalne rządy. Olsztyn od lat pozostaje pod silnym wpływem środowisk związanych z Platformą Obywatelską. To nie tylko ratusz. To także Uniwersytet Warmińsko-Mazurski, Urząd Marszałkowski, spółki komunalne, instytucje kultury, szkoły, biblioteki. Rozbudowana sieć personalnych powiązań i wzajemnych zależności, w której stanowiska, kontrakty i projekty często przyznaje się nie za kompetencje, lecz za lojalność.
W takim układzie coraz mniej jest miejsca na odwagę, niezależność i uczciwą konkurencję. Ludzie zaczynają milczeć. Nie dlatego, że nie widzą – ale dlatego, że wiedzą, jak łatwo można stracić wszystko: pracę, bezpieczeństwo, dostęp do miejskich środków. Wystarczy jedno zdanie za dużo, jeden post na Facebooku, jedna nieopatrzna rozmowa – i pojawia się ryzyko. A to ryzyko jest realne, gdy żona pracuje w urzędzie, córka w miejskiej szkole, a ty sam w instytucji finansowanej z budżetu miasta.
Tak właśnie działa system kontroli przez uzależnienie. Bez przymusu – ale skutecznie.
I właśnie w takim klimacie odbyły się ostatnie wybory. Szansa na zmianę. Na postawienie znaku sprzeciwu wobec układu, który od lat dławi rozwój tego miasta. Ale stało się inaczej. Olsztyn znów oddał głos na Rafała Trzaskowskiego – kandydata Platformy Obywatelskiej. Na człowieka wspieranego przez te same struktury, które uznały Warmię i Mazury za region możliwy do poświęcenia w razie konfliktu zbrojnego.
To nie plotka. Nie opinia. To element realnej doktryny obronnej, opracowanej za rządów Donalda Tuska i ujawnionej publicznie przez ministra Mariusza Błaszczaka. Zgodnie z tą koncepcją nasz region – Olsztyn, nasze wsie, miasta i rodziny – miałby zostać oddany bez walki. Stać się strefą buforową. Terytorium, które można poświęcić w imię „większego dobra”.
I mimo tej wiedzy, mimo tej deklaracji, wyborcy w Olsztynie wciąż mówią: „głosujemy na was”.
Tymczasem pojawia się kolejny temat, który może uderzyć w nasze miasto. Tworzenie Centrów Integracji Cudzoziemców, których celem ma być przyjmowanie i osiedlanie imigrantów – także tych, którzy przybyli do Europy nielegalnie. Już dziś pojawiają się informacje, że samorządy będą wskazywane do przyjęcia określonej liczby osób, a miasta średniej wielkości – jak Olsztyn – mogą zostać objęte obowiązkiem integracji nowych grup, w tym z krajów afrykańskich.
Pytam więc wprost: czy nasze lokalne władze – tak bardzo skupione na utrzymaniu układu – mają odwagę i kompetencje, by powiedzieć „nie”? Czy są gotowe wziąć odpowiedzialność za decyzje, które mogą na lata zmienić społeczną tkankę miasta? Czy mieszkańcy zostaną w ogóle zapytani o zgodę?
Bo to już nie są abstrakcyjne tematy. To nasza realna przyszłość.
Ale dlaczego milczymy?
Tu trzeba zajrzeć głębiej – do wnętrza nas samych. Bo milczenie w Olsztynie nie zawsze oznacza zgodę. Czasem to po prostu mechanizm obronny. Odruch przetrwania.
Ludzie boją się utraty pracy, wykluczenia, szykan. Strach – jak wiadomo z psychologii – jest najsilniejszym motywatorem zachowań unikowych. Do tego dochodzi konformizm, czyli potrzeba dostosowania się do otoczenia. Bo w małych społecznościach lepiej się nie wychylać. Lepiej nie mówić. Lepiej udawać, że wszystko jest w porządku.
Z czasem przychodzi wyuczona bezradność – przekonanie, że „nic się nie da zmienić”, że „tak już musi być”. Ludzie racjonalizują bierność: „trzeba dbać o rodzinę”, „inni też milczą”, „to nie mój problem”.
A jednak – i to trzeba jasno powiedzieć – nie wszyscy milczą. Są ludzie, którzy próbują działać inaczej. Którzy chcą mówić otwarcie, upominać się o sprawiedliwość, rozliczać władzę z jej decyzji. Ale właśnie oni najczęściej stają się niewygodni. Marginalizowani, wyciszani, odpychani na boczny tor. Oznaczeni jako „ci problematyczni”. Bo system nie lubi niezależnych. System nagradza tych, którzy nie przeszkadzają.
Dlatego pytam – jako mieszkaniec, jako obywatel: czy naprawdę przywykliśmy do życia w takim układzie? Czy to już nam nie przeszkadza? Czy spokój, etat i milczenie mają większą wartość niż bezpieczeństwo naszych rodzin i godność wspólnoty?
Bo to nie jest już tylko pytanie polityczne.
To pytanie o nas samych.
O to, kim chcemy być i czy jeszcze potrafimy się przeciwstawić, kiedy ktoś próbuje decydować o naszej przyszłości bez nas.
Czy mamy jeszcze w sobie odruch buntu, gdy czujemy, że jesteśmy traktowani jak pionki? Czy mamy odwagę zapytać: dlaczego nasze miasto ma być poświęcone? Dlaczego mamy milczeć, gdy decyduje się o naszej ziemi, naszych dzieciach, naszym bezpieczeństwie?
Nie musimy krzyczeć.
Ale musimy przestać milczeć.
Bo każda społeczność – nawet ta najbardziej zastraszona – w końcu dochodzi do momentu, w którym trzeba powiedzieć: dość.
Nie dla siebie.
Dla tych, którzy przyjdą po nas.
Adam Iner