Wiele miesięcy temu pisałem o pewnych elementach kampanii wyborczej w USA. Przypomnę, że przez cztery lata Biden i jego partia „demokratyczna” stawali na głowie, aby całkowicie zniszczyć D. Trumpa. Kolejne impeachmenty, procesy sądowe na podstawie sfingowanych zarzutów, zaangażowanie FBI i CIA w działania przeciw b. prezydentowi, lincz medialny przy pomocy zblatowanych mainstreamowych mediów i totalna dehumanizacja nie tylko samego Trumpa, ale – zwłaszcza – jego zwolenników. Gigantyczne środki zaangażowane w kampanię (przynajmniej trzykrotnie więcej wydane przez „demokratów”), kartel sondażowy próbujący ustawiać rzeczywistość pod potrzeby władzy.
Wszystko to nie zdało egzaminu w zderzeniu z PRAWDĄ. To była spektakularna klęska prawdziwego zła.
Osią tej kampanii nienawiści, było właśnie zobrzydzenie Trumpa. „Demokraci” wiedzieli jakiego mają kandydata, że jest on odrzucany przez większość społeczeństwa, że nie ma żadnego programu, że zawiódł na całej linii przez cztery lata rządzenia. Wiedzieli ponad wszystko, że ilość tych, którzy są skłonni uwierzyć w jedno słowo Bidena, nie daje żadnej szansy na zwycięstwo. Jedyne co pozostawało to ową masą kłamstwa wykazać, że rywal ich zera, jest jeszcze gorszy. Że to mniej niż zero.
Zakładałem wtedy, że tą ścieżką pójdą ludzie Tuska – Trzaskowskiego, bo w obecnej konfrontacji są oni w jeszcze gorszej sytuacji niż byli „demokraci” kilka miesięcy temu. Dlatego nie dziwi mnie ani trochę, że jedyne co są w stanie proponować w tych dniach, to wywalane z siebie nieograniczonym strumieniem szambo. Tusk, który kilkanaście miesięcy temu wciskał swoim rozhisteryzowanym słuchaczom, że ma pewne informacje, że Trump to ruski agent, dzisiaj z tym samym opętanym nienawiścią wzrokiem wyrzuca z siebie, iż Nawrocki to też ruski agent, a do tego gangster. Regirungsführer, który sam pozostaje od lat na obcej jurgieletni, ma specyficzny dar demaskowania siebie samego w atakach na innych.
Jest niezwykle ciekawe w całej tej układance, że autorzy tej amerykańskiej hucpy przeciw Trumpowi, grają dziś pierwsze skrzypce w centralnym ośrodku propagandy Tuska. Ich ekspozyturą i łącznikiem – zwłaszcza w zakresie przepływów finansowych – jest syn obecnego ministra spraw zagranicznych, który wraz z grupą swoich najmitów wykonują najczarniejszą robotę w social mediach. Podobnie było już jesienią 2023 roku, kiedy ta sama ekipa obsługiwała kampanię KO. Za oceanem koordynuje te działania jego mamusia, której rola jako „dziennikarki” skończyła się, gdy Trump, który według niej był nie tylko ruskim agentem, ale również nazistą i rasistą etc. – został prezydentem. Wraz z gronem podobnie skompromitowanych doszczętnie figur, koordynuje ona teraz „demokratyczne operacje wyborcze” nie tylko w Polscy czy w Rumunii.
To o czym piszę, jest tajemnica poliszynela, a jak twierdzą dobrze zorientowani istotnym celem tej rozgrywki, jest na wypadek coraz bardziej oczywistego zatopienia Trzaskowskiego, pociągnięcie przez niego na dno i Tuska. W efekcie, prawyborczy kontrkandydat Trzaskowskiego, przy wsparciu owych zaoceanicznych „demokratów” i „demokratów” europejskich dowodzonych przez „grupę Webera”, zostałby premierem. Utwierdza wiarygodność tych spekulacji niewątpliwy fakt, iż Merz Tuska bardzo, ale to bardzo nie lubi. Nie lubi, bowiem – o czym pisałem już ze dwa lata temu – tenże Tusk stawał na głowie, żeby dezawuować zabiegi Merza o przywództwo CDU. Oczywiście Tusk wykonywał tu zlecenia Angeli, która miłość do Merza okazała poprzez podpuszczeniu paru swoich starych towarzyszy, aby po raz pierwszy w historii bundesrepubliki nie udzielić wotum zaufania kanclerzowi w pierwszym głosowaniu.
Jak Merz nie lubi Tuska, pokazał to urbi et orbi podczas słynnej wycieczki liderów „koalicji chętnych” do Kijowa. Pogonienie Tuska do wagonu towarowego i ostentacyjne lekceważenie go na każdym kroku, było widocznym sygnałem tego, o czym piszę. Co innego 'pan z Chobielina” – ten może liczyć na wsparcie.
W tym kontekście rynsztok serwowany przez Tuska, ale również przez syna pana z Chobielina za amerykańską kasę, układa się w spójny obraz. Trzaskowski jest już stracony, więc walka idzie o premierostwo. Tusk walczy o polityczne przeżycie, ale nie z Kaczyńskim czy Nawrockim, tylko ze „swoimi” ludźmi. I to jest już nie mniej ciekawe, niż walka o prezydenturę, która z każdym dniem wydaje się być coraz bardziej rozstrzygnięta.
Prof. Grzegorz Górski