Jaki koniec rewolucji. Może jak u Kali Murzy o powstaniu Tajpingów w Chinach? Pamiętam taką demonstrację pod koniec studiów. Szedł jeden pochód naprzeciwko drugiego. Chodziliśmy, aby popatrzeć albo chociaż z daleka w stronę zomowców butelką mleka rzucić. Bardzo dobrze się rzucało taką butelką, bo była poręczna i miała odpowiednią wagę, a poza tym świniło to mleko zomowcom mundury.
Była taka demonstracja co wszyscy wiedzieli, że nie będzie tak jak zawsze, że niby Solidarność z jednej strony, a milicja i oficjalny z drugiej. Tylko nieoficjalny pochód miał się wmieszać w oficjalny i przed trybuną wyciągnąć zamiast czerwonych sztandarów flagi i transparenty niech żyje Solidarność, precz z komuną. Wszyscy byliśmy bardzo ciekawi. Szykowaliśmy się na ten pochód. To była tajemnica poliszynela, że będzie taka sprawna akcja. Znałem jeszcze wtedy takiego kolegę, który właściwie z nikim się nie kolegował, ponieważ był jedyną osobą na naszym roku należącą do PZPR. Zawsze z nim rozmawiałem i kiedyś coś tam pomogłem. Okazało się, że gość jest bardzo oczytany i miał dostęp do takiej biblioteki w komitecie centralnym w Gdańsku gdzie trzymali zakazane książki. Przynosił dla mnie często coś ciekawego. Pamiętam taką pozycję o powstaniu Tajpingów w Chinach. Ich król początkowo był misjonarzem, który wykładał dla chłopów Nowy Testament. Interesujące było, że przetłumaczył książkę na ich język i spotkało to się z niespodziewanie szerokim odzewem. Rzesze ludzi ciągnęły za nim jak za Chrystusem wyznając jego wiarę. Później musieli się bronić i uzbrojeni tylko w bambusowe miecze zagrozili panującym cesarzom. Do wojny włączyli się Europejczycy. Kluczową rolę odegrali Anglicy. Wyznaczyli nagrodę za głowę niebiańskiego króla. Tajpingowie jednak odnosili coraz większe sukcesy zjednoczeni wokół idei równości i braterstwa zdobyli Nankin. Tam założyli swoją stolicę. Złoto, bogactwa i skarby uznawali za przyczynę wszelkiego zła i topili w rzece Yangcy. Tam też na wielkiej tratwie miał rezydencję Niebiański Król. Pilnowany poprzez swoje najwierniejsze oddziały, chroniony przed zatruciem i skrytobójstwem. Tratwa uwiązana była do brzegu i zakotwiczona. Pewnej mglistej nocy osobista ochrona Niebiańskiego Króla zwabiona sumą około 6 tysięcy teraźniejszych złotych podniosła kotwicę. Przecięła liny łączące tratwę z brzegiem i spłynęła w kierunku angielskich pozycji. Po przybiciu do wrogiego brzegu zanieśli głowę Niebiańskiego Króla angielskiemu oficerowi. Przyjął ją, ale nagrodę zostawił dla siebie. Chińczyków zaś pozabijał. Była to wojna, w której zginęło 20 milionów ludzi. Statki europejskich wojsk interwencyjnych nie mogły wpłynąć swobodnie do Nankinu, gdyż rzekę blokowały wały trupów. Jeden angielski marynarz opisywał w swoich wspomnieniach, że zarzynał jednocześnie 12 Chinek trzymając je za warkoczyki. Opisywał, że było to możliwe, ponieważ Chinki były malutkie, bały się panicznie białych ludzi i były też bardzo potulne. Wiele razy zastanawiałem się jak wygląda 12 Chinek zarzynanych jednocześnie. Pomyślałem sobie, że taka czynność jest trudna do wykonania, chyba że dużą część z tej liczby stanowiły małe dzieci. Radziecki historyk pochodzenia tatarskiego Kali Murza napisał tę książkę dla Stalina z dedykacją. O pierwszym chłopskim powstaniu w Chinach. Najpierw Stalin osobiście do niego zadzwonił i podziękował. Kilka tygodni później przeanalizowali, że autor sugeruje, iż u podstaw tej rewolucji jest pierwsze tłumaczenie na mandaryński Nowego Testamentu. Wkrótce Kali Murza dostał przydział do pierwszoliniowych jednostek bojowych na froncie w Mandżurii i po 2 dniach już nie żył.
Właśnie ten kolega bardzo gorąco odmawiał nam udziału w tamtym pochodzie pierwszomajowym. Jakie było nasze zdziwienie, gdy spotkaliśmy go w drodze na punkt, w którym antypochód dyskretnie mieszał się z pochodem. Najpierw rozmawiał z nami o dupie Maryni za przeproszeniem. Później wprost zabraniał żebyśmy tam poszli. Nie rozumiałem o co chodzi i prawie się wyrywaliśmy. Wtedy powiedział, że po linii partyjnej wie, że złapią wszystkich i wie jak, bo to on zaproponował na posiedzeniu sztabu kryzysowego rozwiązanie. Będzie milicja biła po rękach, żeby połamać palce, żeby ludzie mieli nauczkę i zapamiętali… Oniemiałem. W słowach tego człowieka było jednak tyle przekonania (poza tym był on miłośnikiem Michałowej muzyki), że powstrzymałem Michała i spóźniliśmy się na zbiórkę. Na tyle, że nie dostaliśmy się do wnętrza pochodu, ponieważ odgradzał nas od czołówki niesamowity gęsty tłum, przez który nie dało się przecisnąć.
Wtedy na naszych zdumionych oczach ludzie zaczęli śpiewać, wyciągać transparenty z napisami „Boże coś Polskę”, skandować „SOLIDARNOŚĆ”. Tyle że do trybuny było jeszcze z jakieś 1600 metrów. Miało być inaczej, pod trybuną ludzie mieli krzyczeć i śpiewać. W końcu cały pochód rozwinął sztandary i zagrzmiała pieśń wspólna i okrzyki „SOLIDARNOŚĆ”. Wtedy ci co pierwsi zaczęli krzyczeć, ze szturmówek powyciągali policyjne pałki, tłum na skraju jezdni również. Prowokatorzy pozakładali opaski białe i zaczęli bić wszystkich dookoła co szli w pochodzie. Podjechały wielkie budy – tak zwane suki, całymi stadami tyłem i ludzi jak bydło bijąc, pędzono do tych suk jak psów. Widziałem naszą koleżankę z roku. Śliczną, bardzo dumną blondynkę, którą zomowiec ciągnął ją za włosy do suki, a ona cała brudna, podarte rajstopy, zadarta sukienka, na nosie i twarzy rozmazaną miała krew i pluła piaskiem z błotem, bo ją przez kałużę przeciągnęli. I nic nie mogliśmy zrobić, bo wszędzie było pełno milicji, zomowców i ormowców, którzy miotali się jakby ich ktoś ogniem przypalał i nie pozwalali nikomu zbliżyć się do miejsca zdarzeń dramatycznych. Trwało to wszystko nie więcej niż 10 minut. Suki odjechały tajniacy, zomowcy i milicjanci szybko schowali białe opaski. Sformowali nowy pochód i ruszyli śpiewając międzynarodówkę pod trybunę główną, na której z uśmiechem machali do nich czerwonymi chusteczkami sekretarze partyjni, przewodniczący zakładowych POP – ów, konsul ZSRR oraz jacyś wojskowi. Zaproszony był na 1 Maja konsul ZSRR, bo w Gdańsku był konsulat oraz jakiś generał i gubernator obwodu Kaliningradzkiego.
Proszę zerknąć w „Je Vien vous donne la liberte” Wasilija Szukszyna, Cichy Don Fiodora Kriukowa. Tak właśnie – nie Michaiła Szołochowa a Kriukowa. To Szołochow według Sołżenicyna ukradł i zebrał jedynie opowieści Kriukowa – złapanego przez Szołochowa sekretarza Kozackich Wojsk Dońskich i zastrzelonego w lesie po 2 latach przesłuchiwań w trakcie, których podoficer radzieckiej armii Michaił Szołochow wydusił z Kriukowa wszystkie te piękne historie. Różnica pomiędzy Cichym Donem, a pozostałą twórczością Szołochowa -która jest propagandą nie do czytania zawsze mnie zdumiewała, aż dotarłem do informacji Sołżenicyna, z którymi ośmielam się zgadzać. Niektóre rozdziały chyba napisał Szołochow, o cierpieniach enkawudzisty rozstrzeliwującego ludzi (znaczy przeciwników systemu), o jego zmęczeniu i śmierci kochanki, która rzuciła się na stanowisko ckm-ów.
Najbliższą dzisiejszym czasom opowieścią o perypetiach chłopskiej rewolucji jest opowieść Hainricha von Kleista „Michał Kohlhaas”, zekranizowaną w 2013 roku przez Arnauda des Pallieres i nominowaną do Złotej Palmy w Cannes. Znana nam dobrze ze sztuki Istvana Tasnadi „Wróg publiczny”, wyreżyserowanej brawurowo przez Zbigniewa Brzozę i podobnie zresztą zagranej przez znakomity zespół olsztyńskiego Teatru Jaracza. Jedno z przedstawień odbywało się na dziedzińcu olsztyńskiego zamku. W ostatniej scenie na Artura Steranko zamkniętego w klatce zaczął strugami prosto z dachu lać deszcz, co stanowiło dopełnienie strasznego losu, który dopadł Kohlhaasa. W roli podstępnego czarnego charakteru ucieleśniającego wszelkie wady… każdej złej polityki, świetnie sprawdził się Cezary Ilczyna.
W tej opowieści znajdziemy wszystko, co obserwujemy teraz na ulicach europejskich miast, barwnie poetycko opisane z emocjami, szczegółami, reakcjami… Czyżby wszystko musiało się powtarzać?
Tomasz Kardacz