Telewizja Polska w likwidacji, czyli media publiczne pod rządami koalicji 13 grudnia stały się nie tylko narzędziem propagandowym obecnego rządu, ale jej dziennikarze sięgnęli znacznie dalej, bo bez mrugnięcia okiem posługują się kłamstwem. Kłamią, jak politycy – w dużych i małych sprawach. Nie byłoby problemu, gdyby narażali się wyłącznie na śmieszność – i tak od wielu miesięcy stali się bohaterami memów i trafionych bonmotów w internecie. Dali się jednak złapać na tak poważnych nadużyciach i bezczelnych kłamstwach, że zaufanie do przekazu mediów publicznych jest dzisiaj praktycznie żadne.
Są niewiarygodni do tego stopnia, że gdyby główne wydanie programu informacyjnego „i9.30” rozpoczęło się od informacji, że Polska została zaatakowana przez rosyjskie, albo białoruskie wojska, wszyscy widzowie sięgnęliby do internetu, żeby sprawdzić, na ile wiarygodna jest to informacja i czy rzeczywiście coś się takiego stało. Na wyrobienie tego odruchu w Polakach obecnym władzom TVP wystarczył rok.
Rekord kłamstw
Każda następna informacja nadawana przez TVP, czy Polskie Radio kończyłaby się tym samym sięganiem po telefon, albo do komputera. W sytuacji kryzysowej media publiczne pozbawione jakiejkolwiek wiarygodności, czy zaufania społecznego, przestają spełniać swoją funkcję. Wręcz przeciwnie – przeszkadzają nie tylko administracji, ale również zwykłym obywatelom, co doskonale znamy z przeszłości. Krótko mówiąc, historia mediów publicznych zatoczyła koło – dzisiaj znów są dla Polaków tym, czym były w latach 80. XX wieku. Podobnie, jak wówczas – złapani na kłamstwie szefowie mediów oraz sami dziennikarze nabierają wody w usta i udają, że nic się nie wydarzyło, przechodząc nad swoimi kłamstwami do porządku dziennego.
W ostatnim czasie szczególnie raziły dwa kłamstwa, które odarły ze złudzeń nawet największych wyznawców Donalda Tuska. Jednym z nich był Sylwester z Dwójką, zorganizowana za miliony złotych impreza zorganizowana na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Pojechały na nią wszystkie „gwiazdy” telewizji, w tym Marek Czyż, autor przejęcia i zniszczenia Wiadomości, dzisiaj publicysta zarabiający jako jeden z szefów redakcji informacyjnej TVP, prezenter oraz gospodarz programów publicystycznych. To ten od słynnego już wystąpienia po kilkudniowym wyłączeniu sygnału radia i telewizji przez rząd Donalda Tuska, który obiecywał ludziom „czystą wodę zamiast propagandowej zupy”.
„Każdy polski obywatel, który finansuje media publiczne, ma prawo żądać od nich rzetelnej, profesjonalnej i uczciwej informacji. Dlatego proponuję państwu, jak sądzę, uczciwą umowę, od jutra Wiadomości będą państwu prezentowały fotografię świata i dnia, z wszystkim, co przyniesie” – mówił wówczas Czyż na antenie TVP.
Milion w tę, czy w tamtą…
W przypadku kłamstw, na które dała się złapać telewizja publiczna „uczciwa umowa” skończyła się na zapewnieniach Czyża, że zabawę sylwestrową na trybunach, murawie i przed telewizorami ogląda kilkadziesiąt milionów ludzi. Stadion miał być wypełniony po brzegi, co potwierdzać miały umiejętnie kadrowane ujęcia z koncertów. Jednak likwidatorzy TVP i Marek Czyż – prowadzący z Chorzowa program informacyjny i wywołujący (to był naprawdę komiczny efekt) „nadającego z miejsca” redakcyjnego kolegę, który stał kilkanaście metrów dalej – dali się złapać na kłamstwie przez samorządowców i zwykłych widzów, który na miejscu nagrywali ten sam stadion świecący pustkami i, w całościowym ujęciu, raczej pozbawiony życia.
I choć jeszcze przed północą internet wypełnił się prawdziwymi filmami i zdjęciami z obiektywnie nieudanego koncertu, TVP dalej brnęła w kłamstwa. Do dzisiaj na swoich stronach internetowych telewizja publiczna informuje, że sylwestrowy koncert oglądało 2,9 mln widzów. Jednak zdaniem Nielsen Audience Measuement to nieprawda, bo widzów nie było więcej, niż średnio 1,9 mln. A to wciąż daleko do deklarowanej przez TVP widowni, krótko mówiąc kłamstwo telewizyjne jest jak najbardziej wymierne i dotyczy – lekko licząc – miliona osób.
Nawet jeżeli zwolennicy obecnego rządu są gotowi przełknąć to kłamstwo, tłumacząc je sobie koniecznością promocji idącego w miliony koncertu, podczas którego najlepiej – bo za darmo – bawili się nowi pracownicy TVP, a reszta widzów przywykła do tendencyjnych i jednostronnych informacji (co telewizji wielokrotnie wytykały już niezależne ośrodki badające media), trudno im pogodzić się z kłamstwami, które wprost pokazują, gdzie prawdę i widzów mają dzisiaj media publiczne.
Tak tego nie robią Brytyjczycy
Chodzi tu przede wszystkim o sławną już korespondencję na żywo z Londynu brawurowo poprowadzoną przez Artura Kieruzala, koreposndenta TVP w Wiekiej Brytanii a puszczaną w jednym z programów odnowionej TVP Info. Redaktor Kieruzal między świętami a Sylwestrem z pasją opowiadał o decyzjach podejmowanych przez polityków na Wyspach Brytyjskich, stojąc dziarsko na tle… rynku i ratusza w Kępnie, w Wielkopolsce. Również tutaj kłamstwo natychmiast zostało wyłapane i ujawnione idącymi w setki informacjami internautów dzielących się spostrzeżeniem w serwisach społecznościowych.
„Może wsiadł nie w ten samolot” – kpili z dziennikarza, którego wiarygodność dzisiaj wydaje się nie do odbudowania. Wśród publikujących zrzut ekranu, ale także mapę Googli pokazującą dokładnie, gdzie w czasie korespondencji stał Kieruzal, byli także sami mieszkańcy Kępna. Telewizja do dzisiaj nie odniosła się do sprawy tej korespondencji. To dla widzów wymiar, jak bardzo w bezczelnym kłamstwie są gotowi dzisiaj posunąć się pracownicy TVP. Bo trzeba Wam wiedzieć Czytelnicy, że nie ma tu mowy o pomyłce – nad każdą korespondencją pracuje cały sztab ludzi, od dziennikarza, przez operatora i dźwiękowca, telewizyjną reżyserkę, w której nad prawidłowością przekazu czuwa kilkanaście osób, na prowadzącym program, wydawcy oraz szefie redakcji kończąc. Tu nie było pomyłki – po prostu liczono na to, że noc pozwoli ukryć faktyczne miejsce korespondenta TVP, a widzowie pomyślą być może, że to jeden z budynków w centrum brytyjskiej stolicy. Ani TVP, ani Artur Kieruzal nie poinformowali również publicznie, czy w tym czasie reporter przebywał na delegacji zagranicznej i pobierał wynagrodzenie za pracę za granicą. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że nie zarabiał wówczas polskiej dniówki, ale brytyjską – te same kilka setek, tyle, że płaconych w funtach, po 5,20 zł każdy.
Wpadek, przekłamań i wprost podawanej nieprawdy jest dużo więcej – nierzadko materiały powodują zdumienie, a w sondach ulicznych podejrzanie często powtarzają się zaczepiani mieszkańcy tego, czy innego miejsca w Polsce, chętnie krytykując poprzedni i chwaląc obecny rząd oraz „prezydenta stolicy”, kandydującego przecież na najwyższe stanowisko w państwie.
Nie będzie darmowych obiadów
Warto pamiętać, że wszystko, o czym wspominam, jest w polskim systemie prawnym niedozwolone. Za niegospodarność, celowe kłamstwa, robienie sobie żartów z widzów i darmowe rauty podczas nieudanych, ale sowicie opłacanych przez podatników, imprez TVP trzeba będzie zapłacić. Żaden z autorów medialnego przewrotu z 23 grudnia 2023 roku nie uniknie odpowiedzialności, a „brytyjskie” obiady z Kępna, czy sylwestrowa impreza dla wybranych, będą kosztowały obecnych beneficjentów działań i zaniechań obecnego rządu nie tylko pieniądze, ale także prestiż, a w wielu przypadkach wolność. Nawet jeżeli teraz nie dopuszczają do siebie tej myśli. Nadszarpnięta wiarygodność mediów publicznych już po odsunięciu obecnego obozu od władzy będzie wymagała lat pracy. Tym trudniejszej, że z telewizji odejdą tylko ci ze świecznika. Reszta zostanie – być może z wiarą, że dla spokoju można posunąć się do kłamstwa. A to jak najgorsza informacja dla przyszłości mediów publicznych.
Paweł Pietkun, USIDHR