Zgodnie z moimi przewidywaniami, pierwsze spotkanie „liderów europejskich” w sprawie kreacji nowych władz Unii, zakończyło się fiaskiem. Tak jak również zapowiadałem, Ch. Michel nie dopuścił do tych wstępnych rozmów aktualnej przewodniczącej KE, co zwiastowało, że próba triumfalnego zawojowania Brukseli przez EPP zakończy się fiaskiem. Ale tak naprawdę fiasko sprokurował sam Weber, który wyszedł poza wstępne projekcje części polityków brukselskich, którzy minionym tygodniu wymyślili także wspominaną przeze mnie układankę: von der Leyen (EPP) – przewodnicząca KE; Costa (S&D) – przewodniczący Rady; Metsola (EPP) – przewodnicząca Parlamentu, Kallas (RE) – minister spraw zagranicznych.
Ta kombinacja, choć wymyślona w gabinetach poprzedniej czołówki europejskiej, była mocno promowana przez lewicowo – liberalną stronę, bowiem gwarantowała ona zabetonowanie dotychczasowych układów – czyli współrządów EPP i S&D. Ale pojawiły się problemy, przy których kombinacje Michela to mały pikuś.
Jest bowiem całkowicie oczywiste, że do rozstrzygnięcia drugiej tury wyborów we Francji, Macron nie zgodzi się na żadne definitywne rozstrzygnięcia. Jakiekolwiek bowiem one by były, utopią go w kampanii wyborczej.
W podobnej sytuacji znalazł się dzisiaj Scholz, który po klęsce w wyborach jego formacji, stracił grunt do utrzymania choćby minimalnej zwartości swojej berlińskiej koalicji. W tych warunkach „sukces” w postaci oddania dwóch głównych foteli w Europie CDU/CSU, które cierpliwie budują nową większość w niemieckim parlamencie, byłby samobójstwem.
Do tego wsparcie dla von der Leyen nie jest w pełni oczywiste nawet w ramach frakcji EPP. Jeszcze przed pierwszą sesją PE widać, że jej kandydatury nie poprzez minimum 20 – 25 posłów tej formacji. W jeszcze większym stopniu dotyczy to frakcji S&D, a postawa RE w ogóle be∂zie zagadką. To nie jest żaden monolit, a rozbieżności wewnętrzne w tej grupie, składającej się głównie ze skłóconych na gruncie krajowych partyjek liberalnych, nie gwarantuje żadnej obliczalności w końcowym głosowaniu.
Von der Leyen, mając świadomość tych uwarunkowań, w pierwszym odruchu uczyniła krok, który jeszcze bardziej zirytował przede wszystkim jej własne zaplecza. Oto bowiem Ursula – jak zawsze skłonna do łgarstwa – szybko złożyła Zielonym obietnicę utrzymania zielonych szaleństw. Ci czując pismo nosem, chociaż ponieśli sromotną klęskę, od razu wyczuli szansę na uratowanie swoich wpływów i… zażądali od kłamczuchy z Niemiec jeszcze więcej zielonych szaleństw.
Zbiegło się to z grą Webera, który ma oczywiście więcej rozumu niż kłamczucha i za plecami zaczął dogadywać się z ECR i ID. Jak silne są to ruchy, świadczą dwa fakty w kontekście polskim. Oto bowiem Weber postanowił zablokować nominata Tuska na wiceprzewodniczącego frakcji EPP czyli Halickiego. Jasne – Halicki jest tu tylko ofiarą, którą trzeba było ponieść aby zademonstrować wobec ECR i ID że Tusk nie ma nic do gadania, bo jedyne czego się od niego oczekuje to wykonywanie poleceń. Żeby nie było wątpliwości co do intencji Webera, postanowiono również skasować Sikorskiego. Ten już był przecież spakowany do nowej roboty w Brukseli – czyli budowania „armii europejskiej”, a tu nagle… Musiał oświadczyć, że cieszy się że może kierować polską dyplomacją 🙂
I już wydawało się, że to wystarczy, że przynajmniej ECR będzie rezerwowym aliantem i – podobnie jak 5 lat temu – wesprze całą te układankę w zamian za zgilotynowanie Tuska.
Weber jednak upojony tymi sukcesami przeszarżował, najpewniej wypuszczony przez Merza. Zażądał bowiem, aby mandat Costy został ograniczony do połowy kadencji (2,5 roku). Nie dając nic w zamian (np. podobnego ograniczenia mandatu Metsoli na wymianę z socjalistami – tak jak to bywało do tej pory). Był to młyn na wodę Michela, który mógł już dzięki temu szybko ogłosić, że kompromisu na razie nie ma, ale… Jest na wyciągnięcie ręki 🙂 Na razie jednak nie wiadomo czyjej.
Trzeba tu wspomnieć, że to już drugie nieudane podejście. Chytry plan EPP był taki, że najpierw podczas szczytu G7 Macron z Scholzem i Meloni przygotują grunt, aby 17 czerwca pozamiatać sprawę i 27 – 28 wyjść z decyzjami. Wiele wskazuje na to, iż był to plan obmyślony przez Macrona pod kątem przeforsowania Draghiego, który miał w ten sposób pośrednio uzyskać swoistą inwestyturę ze strony pozostałych „liderów wolnego świata”. Klęska wyborcza Macrona spowodowała, iż skupił się on na tym szczycie na walkę o nieograniczoną aborcję na całym świecie. I to starcie przegrał dzięki oporowi Meloni.
Czekamy zatem do kolejnego szczytu 27 – 28 czerwca. To będzie ostatni szczyt pod kierunkiem przegranego również w krajowych wyborach premiera belgijskiego. Jako premier skompromitowanego rządu musi się całkowicie zdać na Michela, który poprowadzi szczyt zgodnie z dyspozycjami Macrona. Czyli nic się nie stanie na tym szczytowaniu.
A 1 lipca… prezydencję w Unii Europejskiej powinien przejąć Viktor Orban. Chyba że na ostatniej prostej, siły postępowej Europy zjednoczą się, aby złamać wszelkie zasady gry w Unii i uniemożliwić realizację postanowień traktatowych. No tu Tusk z pewnością może się przydać. Może jego wybitni prawnicy, mają już kilka opinii prawnych na tę okoliczność…
A na poważnie…
Albo łamiąc prawo neobolszewicka większość wykluczy Orbana, ale wtedy utkanie jakiejkolwiek poważnej i stabilnej większości w Radzie i Parlamencie będzie mrzonką. Zaś skutki takiego rozwiązania dla samej Unii będą katastrofalne i niszczące.
Albo Orban pokieruje pracami Unii w drugim półroczu, a wtedy może powstać w Unii zupełnie nowa konfiguracja. Tym bardziej, jeśli we Francji uda się zwyciężyć centroprawicy, a w Belgii uda się stworzyć rząd o podobnym obliczu. A w zanadrzu jest koalicja EPP i ECR w Hiszpanii, może w Danii i jeszcze w paru innych krajach.
Jest wszakże jeszcze jedna możliwość.
W Unii potrwa paraliż – niezależnie od tego, które z wyżej wymienionych wariantów przejdzie – do końca 2025 roku.
1 stycznia prezydencję przejmuje Polska. To może być owe 5 minut Tuska – albo na fuchę w Europie, albo na walkę o prezydenturę w Polsce.
Na razie jednak, więcej ugrywa M. Morawiecki, który o wiele lepiej reprezentuje polskie interesy w opisanych rozgrywkach.
W każdym razie gorączka rośnie… I to bynajmniej nie dlatego, że mamy tzw. ocieplenie klimatu.
Prof. Grzegorz Górski