Film „Wandea. Zwycięstwo lub śmierć” reklamowany jest jako francuska superprodukcja. W naturalny sposób budzi to skojarzenia z amerykańskimi wielkimi widowiskami filmowymi. Ten film taki nie jest.
Nie ma w nim pełnych rozmachu scen z wielkimi tłumami statystów, choć nie jest to również obraz, który można by nazwać kameralnym. Na pewno jest to film w najlepszym tego słowa znaczeniu tradycyjny. Dylemat głównego bohatera – oficera marynarki wojennej Franciszka Atanazego Charette’a – nie ma dobrego rozwiązania. Jest rok 1793 i wandejscy chłopi proszą go, aby stanął na ich czele w walce z rewolucją francuską, która odbiera im ich wolność. Każda decyzja niesie za sobą wybór tragiczny – wcale nie wiadomo czy bezpieczne życie w hańbie, lub wybranie drogi honoru i chwały – walka zakończona najprawdopodobniej przegraną i śmiercią. Dzisiejsi autorzy obrazów filmowych wstydzą się słów honor, chwała czy hańba, ale wypowiadane przez grającego Charette’a Hugo Beckera brzmią prawdziwie. I wybór zostaje dokonany – bohater filmu wkłada kapelusz z białym piórem, i staje na czele kosynierów przeciwko regularnej armii. Rezultat łatwo przewidzieć, a mimo to film ogląda się z napięciem, aż do chwili, gdy po latach walk generał Charette stanie przed plutonem egzekucyjnym…
Warto tu w kilku słowach przypomnieć tragedię Wandei, o której opowiada film. Ta prowincja, po roku 1793, kiedy ścięto króla i rozpętano terror, opowiedziała się przeciwko rewolucji. Chłopi ukryli mordowanych księży, przypięli do piersi wizerunek krwawiącego Serca Jezusowego, i z kosami w rękach ruszyli do walki z rewolucyjną armią, zapoczątkowując ruch zwany szuanerią. Odpowiedzią był jeszcze większy terror piekielnych kolumn, które mordowały wszystkich napotkanych Wandejczyków, paliły ich domy, niszczyły plony i ścinały owocowe drzewa.
To wszystko oglądamy w filmie, jednak bez epatowania okrucieństwem, tak charakterystycznym dla dzisiejszych obrazów. To niepotrzebne, bo i tak widać straszliwy dramat ludzi poddanych pierwszemu nowoczesnemu ludobójstwu. Postaci zarysowane są dobrze, a szczególnie przyciąga uwagę Gilles Cohen jako tragiczny Jean-Baptiste de Couëtus. Starannie wykonano zgodnie z licznymi źródłami ikonograficznymi kostiumy, całkiem niezłe są sceny walk, choć w większości z krótkiego dystansu, a wszystko to sfilmowane w surowych i chmurnych bretońskich plenerach współtworzy atmosferę filmu.
Ta walka silniejszego ze słabszym, kosy z karabinem i armatą, żołnierza z chłopem, była nierówna także z innego powodu. Charette, w odróżnieniu od swoich wrogów, słowo i honor traktował poważnie. Niestety ci, w których imieniu walczył, królewscy emigranci, także nie sprostali standardom wyznawanym przez dowódcę szuanów, dla którego szlachectwo było obowiązkiem, a nie przywilejem. To Charette pragnie uratować syna Ludwika XVI, który po zgilotynowaniu ojca i matki został poprzez szykany, bicie i głodzenie doprowadzony w wieku 10 lat do śmierci w więzieniu Temple.
Film nie unika ukazywania wad głównego bohatera, czy też decyzji budzących moralny sprzeciw, jak rozstrzelanie w odpowiedzi na masakry szuanów wziętych do niewoli rewolucjonistów. Ci ostatni także zostali pokazani w sposób zniuansowany. Jednak ostateczne honor i chwała jest po stronie Charette’a, a hańbą i zbrodnią były piekielne kolumny „niebieskich”, jak nazywano rewolucyjne wojska. Prawda o Wandei z trudem przebija się do głównego nurtu historii, bo jej wymowa jest niewygodna dla tych, którzy identyfikują się z dziedzictwem francuskiej rewolucji.
Producentem filmu jest Nicolas de Villiers, syn i kontynuator dzieła Philippe de Villiersa (autora powieści o generale Charette), który w 1978 r. założył w Wandei w ruinach zamku Puy du Fou park kultury, w którym organizuje wielkie widowiska rekonstruujące wojny szuańskie. Widać to zresztą wyraźnie, że inspiracją dla filmu były doświadczenia ze stworzonego przez Philippe’a de Villiersa spektaklu.
Jest w tym wszystkim i wątek polski, bo w latach osiemdziesiątych XX wieku część dochodów jaki przynosiły przedstawienia w Puy du Fou przekazane zostały podziemnej „Solidarności”. Dla polskiego widza to pierwszy film w całości poświęcony szuanom, choć w filmach francuskich ten wątek już występował, natomiast polski czytelnik z Wandeą spotkał się już nie raz. To w odniesieniu do Wandei Paweł Jasienica pisał o powojennej walce podziemia niepodległościowego z komunistami w „Rozważaniach o wojnie domowej”. Bohaterowi szuańskiemu Georgesowi Cadoudalowi i Napoleonowi poświęcił Waldemar Łysiak „Szuańską balladę”, a kompendium wiedzy o wojnie wandejskiej znajdziemy w „Niezbędniku szuana” Jacka Kowalskiego, wzbogaconym płytą zawierającą pieśni z epoki.
Dr Jarosław Schabieński
Film „Wandea zwycięstwo albo śmierć” w reżyserii Paula Mignota 2023 r.