Rumuński scenariusz paktu migracyjnego ruszył z kopyta zaraz po wyborach. I rzuca swój cień na Polskę. Czy jeśli u nas wygra ulubieniec Brukseli, będzie tak samo? Nic dziwnego, że tworzy się ruch obywatelskiego oporu. Jego elementem była manifestacja przeciwników paktu podczas ostatniego posiedzenia sejmiku wojewódzkiego w Olsztynie. Jak władza uspokajała nastroje? Policją!
Minęły zaledwie niespełna dwa tygodnie od rumuńskich wyborów prezydenckich, a już widzimy, jak szybko zmienia się nie tylko retoryka, ale i brutalna rzeczywistość. Przed głosowaniem uspokajano obywateli, że żadne ośrodki dla migrantów nie powstaną.
Dziś, gdy zwyciężył kandydat po myśli Brukseli, Rumunia z zapałem buduje sieć dwunastu takich centrów. I nikt nie pyta, czy to ma sens, skoro Rumuni, podobnie jak Polacy, już przyjęli miliony uchodźców z Ukrainy. Żadnej taryfy ulgowej. Bruksela czekała na „swojego” człowieka i teraz działa.
To, co dzieje się w Rumunii, to symptom szerszego problemu, z którym boryka się cała Europa. Kryzys migracyjny, zamiast być rozwiązywany u źródła, staje się wygodnym narzędziem do forsowania polityki, która zdaje się marginalizować samych Europejczyków.
Stary Kontynent, zamiast być globalnym graczem, przekształca się w zaścianek, zajęty tworzeniem kolejnych ideologicznych eksperymentów. Wprowadzane są regulacje, które pod pretekstem walki z „mową nienawiści” stają się narzędziem cenzury.
Rumuńska opozycja grzmi, że komentarze w sieci, choćby krytyczne wobec przyjmowania migrantów, będą znikać w ciągu kwadransa. Czy to jest ta „demokracja” i „wolność słowa”, którymi tak chętnie się szczycimy? Czy to nie brzmi jak przestroga?
Polska stoi przed niemal identycznym dylematem. Zbliżające się wybory prezydenckie to nie tylko decyzja o tym, kto zasiądzie w Pałacu Prezydenckim, ale także o tym, czy podążymy śladem Rumunii. Czy obietnice polityków przed wyborami okażą się równie puste, jak te rumuńskie?
A powody do niepokoju są… Kilka dni temu punkt dotyczący paktu migracyjnego został po cichu zdjęty z obrad Sejmu. Czy to tylko zbieg okoliczności, czy raczej przygotowanie gruntu pod „zielone światło dla imigrantów”, gdy tylko wygra kandydat idealny dla Unii Europejskiej?
Problem nie jest abstrakcyjny. I dociera do nas, na Warmię i Mazury, gdzie mieszkańcy stają w obronie swoich praw. I głośno wyrażają swoje obawy. Przykładem jest niedawna awantura na sesji Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazurskiego, która dotyczyła właśnie paktu migracyjnego.
Podczas sesji doszło do przepychanek i protestów. Radni i mieszkańcy wyrażali swój sprzeciw wobec planów tworzenia centrów integracji dla migrantów. A obawy przed konsekwencjami paktu migracyjnego są realne i dotyczą konkretnych ludzi. Ci, co nie powinno dziwić, boją się, że ich miasta i wsie staną się miejscami „eksperymentów” migracyjnych.
Ale co zrobił zarząd województwa (Platforma Obywatelska i PSL)? Zamiast wysłuchać argumentów, wezwał… policję! Tak wygląda dziś „dialog” po polsku: szarpanina, przepychanki, blokowanie wejść i represje wobec tych, którzy nie godzą się na import problemów z zewnątrz.
A może właśnie o to chodzi — żeby zamknąć usta ludziom, którzy mają odwagę powiedzieć: nie dla destabilizacji, nie dla obcych gett w naszym regionie? Czy naprawdę pozwolimy, żeby nasze województwo stało się poligonem doświadczalnym dla chorych idei „integracji”, które kończą się zamkniętymi dzielnicami, rozbojem i konfliktem społecznym?
W Olsztynie ludzie pokazali, że potrafią się sprzeciwić. Ale co, gdy skala protestów obejmie całą Polskę? Czy wtedy też usłyszymy zapewnienia, że „to tylko integracja”, a potem zobaczymy budowę nowych ośrodków? Czy policja będzie musiała interweniować wszędzie, gdzie pojawią się pytania o przyszłość?
Jeszcze jedno: czy politycy, którzy dziś obiecują „żadnych migrantów”, nie zmienią zdania po wyborach? Czy ich telefony nie zaczną dzwonić od brukselskich instrukcji? Plan – jak pokazała Rumunia – już czeka. Pytanie tylko, kto go w Polsce podpisze.
Nie dajmy się zaskoczyć. To, co wydarzyło się w sejmiku w Olsztynie, nie było przypadkiem. To był sygnał ostrzegawczy, który warto potraktować poważnie.
Polska stoi przed kluczowym wyborem. Czy podążymy ścieżką Rumunii, gdzie liberalny prezydent przejął władzę, a „rzeczy, o których wcześniej była mowa, o których przestrzegała opozycja”, natychmiast zaczęły być wprowadzane? Wybory prezydenckie to moment, by zadać sobie pytanie, jakiej Polski naprawdę chcemy?
Marek Adam