Lider Platformy Obywatelskiej, Donald Tusk przestrzega Polaków przed falą nienawiści. I wskazuje winnego – to Jarosław Kaczyński. Dla wzmocnienia przekazu sięga po Pawła Adamowicza, który trzy lata temu zginął z rąk szaleńca. Pomijając zupełny brak elegancji to zabieg chybiony, bo niespełna dekadę wcześniej to politycy ze stajni Tuska nawoływali do siłowych rozwiązań – a nawoływania te skończyły się stworzeniem listy polityków przeznaczonych do fizycznej eliminacji. I śmiercią działacza obozu prawicy.
Z braku pomysłu na odbudowanie pozycji PO, której nie ufają już nawet koalicjanci, Tusk gotowy jest się sięgnąć bardzo nisko. Opinia publiczna nie zdziwiłaby się, gdyby interpretacja słusznego i wspólnego dla całej kultury basenu Morza Środziemnego powiedzenia, że o zmarłych nie mówi się wcale, albo mówi się dobrze, skończyła się stwierdzeniem „dobrze, że go już nie ma”.
Krwawa polityka już była
W publicznych wypowiedziach zacytowanych już chyba przez wszystkie media w Polsce Tusk powiedział, że „W Polsce narasta fala nienawiści, pogardy, coraz częściej także przemocy”. Nawoływał również: „Jarosławie Kaczyński, jesteś za to bezpośrednio odpowiedzialny – jako szef obozu władzy i jako wicepremier do spraw bezpieczeństwa. Jesteś odpowiedzialny za narastanie tej fali, za rosnący niepokój, rosnący strach. Nie zostawimy tej sprawy, nie będziemy milczeć i wiedz jedno – nie damy się zastraszyć”.
Sprawę pogróżek wysyłanych między innymi do Tuska wyjaśnia prokuratura. I tu lęk polityków PO powinien się zakończyć. W końcu to oni grali pierwsze skrzypce w nawoływaniu do siłowych rozliczeń, do „dorżnięcia watahy”, do „obdzierania ze skóry Jarosława Kaczyńskiego” do „przycinania katolików” – to wszystko cytaty z wypowiedzi prominentnych działaczy totalnej opozycji. Cytaty, które trafiały na podatny grunt. Zresztą sam Tusk również przestrzegał polityków ówczesnej opozycji, że „wymrą jak dinozaury”. Oceniając czas rządów lidera PO widać, że to właśnie wówczas polska polityka spływała krwią. To wtedy politycznym oponentom totalsów zdarzały się wypadki i niewyjaśnione, choć seryjne, samobójstwa.
Doszło również do politycznego morderstwa – na działaczu Prawa i Sprawiedliwości, który został zastrzelony z zimną krwią. Zastrzelony w zastępstwie Jarosława Kaczyńskiego otwierającego listę polityków Zjednoczonej Prawicy przeznaczonych do natychmiastowej eliminacji. Listę, na której znaleźli się również Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i Jacek Kurski, dzisiaj prezes TVP.
W imię Konstytucji
Zamiast wybranej przez mordercę trójki od kul pada mniej znany łódzki polityk PiS-u Marek Rosiak. Drugi, z prawie poderżniętym gardłem, do dzisiaj ma kłopoty ze zdrowiem. Morderca siedzi – ale nie wyklucza, że jeszcze nacieszy się życiem. W 2010 roku pisemnie oświadczył, że chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniewa Ziobrę i Jacka Kurskiego. Polował na nich, bo… w Polsce nie była przestrzegana Konstytucja. To – do niedawna – stały argument totalsów. Przestali go używać, kiedy Konstytucja okazała się ważniejsza od słów europejskich komisarzy. Dzisiaj już jej nie bronią – bronią za to traktatów europejskich, ich zdaniem najważniejszych obecnie aktów prawnych (choć nie do końca je rozumieją).
Z mordercą Ryszardem Cybą spotkałem się w jednym z więzień na południu Polski. I choć byłem przygotowany do tej rozmowy przy zbieraniu materiałów na jego temat zaskoczyło mnie, jak szybko tzw. „wolne media” przestały się nim zajmować zamiatając całą sprawę pod dywan. Z opinii psychologicznych znajdujących się w aktach tej jednej z najgłośniejszych spraw politycznych w Polsce, że będę rozmawiał z psychopatą. Z człowiekiem, który zabił z zimną krwią używając do tego pistoletu i noża. Mordercy, który jeszcze przed wejściem na salę sądową zapewniał dziennikarzy, że chce „prospołecznie zabijać dalej”. Kogo? Między innymi Jarosława Kaczyńskiego.
Z wyroku sądowego: „Ryszarda Cybę uznaje się za winnego tego, że w dniu 19 października 2010 roku, na terenie siedziby biura poselskiego partii Prawo i Sprawiedliwość (…) działając w zamiarze bezpośrednim pozbawienia życia Marka Rosiaka z powodu jego przynależności politycznej, w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie (…) oddał w jego kierunku osiem strzałów z broni palnej, z czego pięć osiągnęło zamierzony cel. (…) że działając w zamiarze bezpośrednim pozbawienia życia P.K. z powodu jego przynależności politycznej (…) posługując się paralizatorem obezwładnił go (…) a następnie posługując się nożem o długości ostrza 11 cm zadawał mu uderzenia powodując dwie rany kłute szyi…”.
Ryszard Cyba do dzisiaj uważa, że miał misję. Że działał w społecznym interesie. I że nawet połowa posłów to nie byłoby za mało. Wie, że nie tej rangi polityka zabił. I jednego, a nie dwóch, jak planował na ten wtorek. Drugiego członka PiS miał potraktować litościwie. Jak zeznawał w sądzie: „chciałem go normalnie zabić, poderżnąć mu gardło, żeby szybko umarł”.
Przemyślany plan
Do dzisiaj Cyba spod siwych brwi spogląda na rozmówców bez kompleksów – z błąkającym się w kącikach ust uśmieszkiem. Jest pewny siebie, a wspomnienia z 19 października 2010 roku przywołuje bez problemu, choć – jak zastrzega – wcale nie musi o nich mówić.
Do Platformy zapisał się po powrocie do Polski z kanadyjskim paszportem. Powrocie z emigracji, na którą wyjechał w czasach PRL (w czym pomocna była jego współpraca z Milicją Obywatelską). Z PO wyrzucili go za niepłacenie składek. Choć lubił internet, w 2010 roku w serwisach społecznościowych nie udzielał się, tuż przed morderstwem starał się nawet nie zaglądać na nie. „Bo już miałem plany zabicia z połowy sejmu, posłów za korupcję i doprowadzenie kraju do ruiny. Już wtedy miałem sprecyzowane konkretne plany zabicia tych posłów będących na górze w Sejmie” – zeznawał później w Sądzie. Kogo konkretnie chciał zabić?
– No połowę posłów… – wyjaśniał dekadę później. – A przynajmniej po dwóch z każdej partii.
Jednak w dniu morderstwa policja znajduje przy nim odręcznie napisane oświadczenie. „Prezes PIS J.K. powinien być wyeliminowany. Dzieli Polaków na dobrych i złych, sieje nienawiść wśród Ludzi, dąży do władzy łamiąc wszystkie zasady – Sojusz z Samoobroną. Od roku próbuję usunąć J.K. i J. Kurskiego, Z. Ziobrę, ale trudny dostęp do broni uniemożliwiał mój zamiar. Bardzo mi przykro, ale złe prawo zmusza mnie do zabicia mniej winnych, Konstytucja nie jest przestrzegana w Polsce”.
W czasie śledztwa wielokrotnie mówi później, że od publikacji tego oświadczenia w mediach uzależnia dalsze zeznawanie. Oświadczenia nikt nie opublikuje – Cyba pęka i zaczyna zeznawać, choć najwięcej mówi dopiero w sądzie.
Ryszard Cyba – jeżeli wyjdzie z więzienia, bo niezawisły Sąd zostawił mu możliwość ubiegania się o warunkowe zwolnienie – będzie miał 93 lata.
– Nie wiadomo, czy dożyję tej wokandy – przyznaje. – Ale jak dożyję i wyjdę, to będę bogatym człowiekiem i pojadę sobie gdzieś. W więzieniu dostaję emeryturę – polską i kanadyjską. Odkładam mi się, bo rodzina nie chce ze mną kontaktów utrzymywać…
Nie żałuje, że zabił polityka. Żałuje, że tylko jednego i żadnego z przygotowanej wcześniej listy.
W tym kontekście słowa Donalda Tuska brzmią zupełnie inaczej, prawda?
Paweł Pietkun