Rosja to stan umysłu. Taka jest od swojego zarania. Od wieków nic się tam nie zmienia. Tam jest wszystko inaczej niż w jakimkolwiek innym państwie. I nie ma różnicy, czy to Rosja carska, bolszewicka, stalinowska czy teraz federalna. Nie oszczędziła „batiuszki” cara i jego rodziny, a dla „szczęścia” ludu poświęciła miliony. Jeśli władcy jak Iwan Groźny, czy Stalin (też batiuszka) nie oszczędzili własnych synów!? Okupację podbitych narodów nazywa „oswobodzeniem”. Zastraszanie, zabójstwa jawne i skryte, w tym otrucia rodem ze średniowiecza to … podstawowe „argumenty polityczne” akceptowane przez ogół Rosjan. Kontynuację tego mamy w wykonaniu Putina (prezydent Biden uważa go za zabójcę) według jego maksymy sprzed 19 lat: „Kto nas skrzywdzi, trzech dni nie przeżyje”. I to nie jest czcza gadanina. Prezydent Lech Kaczyński mógł „skrzywdzić”. Pozostałe 95 osób dla Putina nie mają znaczenia. Tylko dlaczego koledzy i koleżanki, i … przyjaciele nie mają znaczenia dla Tuska?
Cóż to takiego tam może być inne? Oto 2-letnie sosenki w lesie katyńskim są tak dorodne jak 3-letnie. Ptaki lądują na drzewach z prędkością 270 km/h. Odłamki rozbitych samolotów wbijają się w drzewo po trzech dniach. Latające skrzydła samolotów nie podlegają sile grawitacji i lądują wśród drzew, przenikając przez nie. Niebosiężne brzozy „kroją” równiutko skrzydła samolotów, pozostawiając nietknięte wystające skrzela (sloty). Śmieci i budy na działkach są nie do ruszenia przez podmuchy odrzutowców lecących na wysokości 5,5 m nad ziemią i odporne na uderzenia kół wysuniętych do lądowania. 100-tonowe samoloty ryjąc miękką ziemię nie pozostawiają śladu. Wraki samolotów myje się do badania. Takie czyściochy?! Cudzą własność traktuje się jak swoją.
Tragedia Smoleńska wydarzyła się, gdy polska delegacja z Prezydentem RP, profesorem Lechem Kaczyńskim chciała uczcić pomordowanych przez Rosjan w lesie katyńskim polskich oficerów. Rosja obarczyła o tę zbrodnię Niemców, chociaż nieme świadki – młode sosenki wyrosłe na mogiłach pomordowanych – w 1943 roku były już 3-letnie. W przypadku zbrodni niemieckiej mogły być co najwyżej niespełna 2-letnie.
Co do ustaleń „komisji Anodiny”: Jej „wybitni” eksperci określili średnicę brzozy na 30–40 cm. Dokładność od -33% do + 25% już na początku zdeprecjonowała jej rzetelność. „Metalowe ptaki” nie mogły „wylądować” na wiotkich gałązkach z prędkością poziomą 270 km/h, bo by je poobcinały. Tak mogły osiąść tylko swobodnie spadając i to z takiej wysokości, by w końcowej fazie lotu spadały pionowo. Na pierwszych zdjęciach Siergieja Amielina nie było widać żadnych odłamków samolotu wbitych w odłamany czub drzewa. Pojawiły się dopiero po trzech dniach. Oderwane skrzydło „przeleciało” 110 m, podczas gdy zgodnie z prawami fizyki (grawitacja), w rzucie swobodnym poziomym mogłoby przelecieć na odległość 78 m. Wzniesienie terenu (5m na każde 100 m) skraca tą odległość do 60 m. A co z jeszcze potężniejszymi drzewami na jego drodze? A co z oporem powietrza? Inżynier, „ekspert” lotnictwa Tomasz Hypki wytłumaczył to „lotem bumeranga”, w dodatku zataczającego w powietrzu kręgi. Bumerangi, nie tylko w Australii, wracają, a w Rosji widocznie nie. Można zrobić doświadczenie i samemu się przekonać jak zachowuje się w powietrzu kawałek prostokątnej (bardzo wydłużony) blachy.
Oderwane skrzydło „ląduje” wśród 6-ciometrowych drzew. „Musiało” lecieć poziomo (gdzie grawitacja?), gdyż teren wznosi się na 5 metrów i „musiało” przeniknąć przez te drzewa!? Ten fenomen przenikania skrzydeł rosyjskich samolotów przez drzewa wyjaśnić mogą tylko uczeni rosyjscy. Jeszcze ciekawsze właściwości ma „pancerna” brzoza, która „kroi” skrzydło równiutko, w dodatku pod skosem do kierunku lotu, nie naruszając wystającego skrzela.
Nawigatorzy cały czas zapewniali naszych pilotów, że są „na kursie i na ścieżce”. W takim razie powinni być 40 m nad poziomem pasa startowego, a uwzględniając obniżenie terenu – 50 m (do dolnej granicy ścieżki schodzenia) nad terenem, gdzie rosła „pancerna” brzoza. Musiała być niebosiężna. To kto tu łże? Anodina, czy nawigatorzy? A wszyscy nawigatorzy otrzymali nagrody i awanse. Za „dobrą” robotę!?
No i Rosjanie całą elektronikę montują na „odrywających się” skrzydłach. Muszą wcześniej wiedzieć – których. Urządzenie ostrzegające przed niebezpiecznym zbliżaniem się do ziemi (TAWS) zamilkło przy brzozie po „urwaniu” skrzydła: „Pull up!”, „pull up!” (ciągnij w górę!), „pull ……….!” Ukryto przy tym TAWS nr 38, który w ostatnich sekundach zarejestrował kilkanaście awarii.
I dużo innych dziwnych rzeczy: Wykonano wiele różniących się między sobą kopii czarnych skrzynek – pocięte i usuwane nagranie. Polacy nie mają dostępu do oryginału! Rozrzucone na 1000 metrach 60 000 szczątków samolotu. Żadnego śladu rycia samolotu w miękkiej ziemi, ale drzwi wbite pionowo w ziemię na 1 metr. Wywrócone na zewnątrz burty. Ślamazarna akcja ratownicza. Szybkie porządkowanie terenu „katastrofy” – wycinka drzew. Zwłoki pozbawione ubrań. W końcu bezczeszczenie zwłok – śmieci (pety) i części innych ciał w trumnach. Z gorszych katastrof ratowało się kilku pasażerów. Całkowite oddanie śledztwa w ręce Rosjan – akredytowany przy MAK Edmund Klich, zdany na samego siebie, nie miał możliwości uczestniczenia w śledztwie. Polscy biegli zostali dopuszczeni do wraku dopiero po 17(!) miesiącach.
Inne dziwności: Remont Tu-154 bez polskiego nadzoru w zakładach Olega Deripaski (podejrzany o kontakty z mafią, ma zakaz wjazdu do USA), bliskiego znajomego Putina. Dopuszczenie Tu-154 do eksploatacji bez sprawdzenia pirotechnicznego. Obecność na lotnisku, po 3 latach „spoczynku”, byłego szpiega wywiadu PRL (i sowieckiego), Tomasza Turowskiego (był też na Placu Św. Piotra w dniu zamachu na JP II). Za to nie było BOR-u, a BOR-owcy w samolocie mieli broń w … zamkniętej skrzyni. Nie było też kolumny samochodów. Wiadomo było, że nie będzie potrzebna? Rozdzielenie wizyt polskich delegacji, uzgodnione przez Putina i Tuska za plecami polskiego prezydenta! I jeszcze parę rzeczy, które dopiero teraz wychodzą na jaw.
No i seria tajemniczych „samobójstw” i zabójstw świadków i ekspertów związanych ze śledztwem smoleńskim.
Tusk, bo to on jest odpowiedzialny (za takiego sam chce uchodzić, chociaż w tym czasie bawił w Dolomitach) za kształt „komisji Millera” i jej wyniki „badań”, w „polskim” raporcie nie zmienił nawet przecinka z raportu „komisji Anodiny”. Główną troską Tuska było: by „polski” raport nie różnił się od rosyjskiego. Mimo jak najgorszego zdania o nim, nie uważam go za aż takiego dyletanta powtarzającego niedorzeczności Anodiny. No tak! Pozostaje tylko druga możliwość: „Człowiek Putina w Warszawie”! A teraz w Brukseli. Co Putin z Tuskiem próbują ukryć?
A poza tym „szubienice”, Pomnik Wdzięczności zbrodniczej Armii Czerwonej – symbol lewactwa należy zburzyć!
Antoni Górski