W dobie pandemii politycy wypowiadając się w ogólnopolskich i lokalnych mediach mają do wyboru pokazać się przed kamerą w maseczce (co jest słuszne – ale w polityce nieskuteczne), albo wystąpić z domu mając za plecami tło, które ma dodawać politykowi powagi i czarować wyborców. Uważna obserwacja tego tła nieuchronnie prowadzi do konkluzji, że niektórzy przesadzają z tym czarowaniem. Szczególnie totalsi, którzy lubią występować na tle książek – często nieswoich, a z pewnością nieprzeczytanych.
W czasach głębokiego PRL-u działacze partyjni szczególnie chętnie kupowali dzieła Marksa, Engelsa i Lenina. Nie dlatego, że tak bardzo kochali Wielką Socjalistyczną Rewolucję Październikową – kochali ją oczywiście, ale tylko dlatego, że robili kariery, a wieczysta przyjaźń polsko-radziecka była szczególnie bliska ich sercom. Nie dlatego również, że lubili sięgać do tych dzieł (w rzeczywistości nie sięgali do nich wcale a rewolucyjne prawdy znali z partyjnych opracowań) i znajdować w nich odpowiedzi na pytania nękające znajdującą się w trudnej sytuacji gospodarczej Polskę, gdzie brakowało nie tylko porządnych ubrań, często jedzenia, sznurka do snopowiązałek i papieru toaletowego.
Byle było ładnie
Powód kupowania tych dzieł był prozaiczny. Pięknie wydane i oprawione (często ze złoconym grzbietem) wielotomowe dzieła doskonale prezentowały się na regałach. Zdarzali się również tacy, którzy kupowali tłumaczenia przemówień Mao Tse Tunga – a trzeba Drogim Czytelnikom wiedzieć, że twórca chińskiej Rewolucji Kulturalnej był wyjątkowo płodnym mówcą, zaś kronikarze Państwa Środka nie uronili ani jednego słowa ojca największego narodu świata. Wielotomowe wydania wszystkich mów Mao Tse Tunga nie doczekały się publikacji w języku polskim, choć doczekały się – niejednego – tłumaczenia i wydania po rosyjsku. Oczywiście nietrudno było te rosyjskie wydania kupić również nad Wisłą. Podobnie, jak dzieła Marksa, Engelsa i Lenina, były to książki wydane pięknie i godnie prezentowały się na niejednym regale aktywisty PZPR.
I choć od upadku komunizmu w Polsce i mającego miejsce dwa lata później rozpadu Związku Radzieckiego minęło już 30 lat z regałów byłego aktywu PZPR i socjalistycznych młodzieżówek – dzisiaj działaczy tzw. totalnej opozycji – pozycje te nie zniknęły. Wciąż wyglądają dobrze a wyblakłe nazwiska autorów i tytuły dodają domowym bibliotekom powagi.
Politycy opozycji doskonale wiedzą, że takie książki są doskonałym tłem dla wszelkich wypowiedzi telewizyjnych – można to zauważyć oglądając ich występy przed kamerami.
Uważna obserwacja prowadzi do jeszcze jednej konkluzji – książki na półkach totalsów są… nieczytane. Stoją równo w szeregach jedna obok drugiej pasując do siebie rozmiarem, a często i odcieniem grzbietu.
Ktokolwiek lubi sięgać do książek doskonale wie, że utrzymanie takiego porządku w domowej bibliotece jest niemożliwe. Częściej widać na półkach książki stojące w dowolnej kolejności i intensywnym nieuporządkowaniu – przy czym na wysokości oczu bałagan zwykle jest największy, bo tam sięga się najczęściej i tam odkłada książki już przeczytane. Jeżeli już się nie mieszczą, to lądują na książkach stojących rzędem – krótko mówiąc półki są w nieładzie.
Jako żywo nie można tego powiedzieć o politykach Koalicji Obywatelskiej, którzy lubią pozować na tle regałów uporządkowanych. Regałów na których książki stoją seriami – choć są to serie dość eklektycznie wymieszane. Nie wiadomo dlaczego kodeksy i podręczniki do prawa prężą się dumnie obok pięknie wydanych serii książek SF i kryminałów. Te z kolei podtrzymywane są przez… książki kucharskie. Tytuły jednych, drugich i trzecich można łatwo przeczytać, bo książki są niemal zupełnie nowe. To wolumeny, których nikt jeszcze nie zdążył przeczytać – i prawdopodobnie do wyborów nikt ich czytać nie będzie. Wszak nie taka jest ich rola na półkach totalsów.
Kupują, ale… nie czytają
Błyszczeć swoim oczytaniem lubią nie tylko politycy, ale także działacze wszelkich stowarzyszeń co i raz organizujących marsze protestacyjne. Do niedawna były to marsze przeciwko zakazowi aborcji, wcześniej marsze przeciwko rodzinie, a teraz – jak zapowiada warszawska ulica – mają to być marsze przeciwko ograniczeniom związanym z pandemią i przeciwko noszeniu maseczek. Oraz wspierające ogólnopolskie żądania właścicieli lokali gastronomicznych (przede wszystkim pubów). Puby akurat rzeczywiście cierpią najbardziej. Ich właściciele odkryli, że – choć wydawało się to niemożliwe – dzisiaj zarabiają mniej, niż księgarze i wydawcy. I to nawet pomimo tego, że… czytelnictwo w Polsce wcale nie wzrosło. Wzrosła za to sprzedaż książek. Ogłoszone przez firmę Nielsen zajmującą się badaniami rynków wyniki badań panelu BookScan, który raportuje wielkość sprzedaży książek w Polsce zaskoczyły nie tylko analityków rynkowych, ale przede wszystkim samych księgarzy i wydawców. Owszem – od miesięcy zauważali poprawę koniunktury, ale nie spodziewali się, że sprzedaż w porównaniu z ubiegłorocznymi wakacjami (dotychczas najlepszym dla czytelnictwa okresem ostatnich lat) wzrosła, i to nawet o 20 proc.
Wzrost nie byłby tak szokujący – w końcu jest pandemia i przynajmniej część pozostających w domach Polaków siłą rzeczy chciała sięgnąć po jakąś lekturę. Jednak towarzyszył jej dość spory wzrost cen książek. A to oznacza, że Polacy przestali tak dokładnie oglądać każdą złotówkę, zanim zostawią ją w księgarni.
Opięta koszula zamiast książek ze słusznej epoki
Wzrost sprzedaży książek przy niewielkim spadku czytelnictwa nie jest wyłączną domeną Polaków. Podobne zjawisko można zaobserwować we wszystkich europejskich krajach, w których obowiązują lockdowny o mniejszej, lub większej intensywności. Pod koniec ub. roku brytyjska firma, która dostarcza książki do programów telewizyjnych i filmów, przedstawiła dane, z których wynika że w czasie lockdownu odnotowała wzrost sprzedaży książek do domów i małych biur.
– Wypełnione grzbietami półki mają służyć jako tło podczas spotkań na zoomie i publicznych występów – informuje firma. Najważniejsze kryteria? Ładna okładka i możliwość dopasowania jej do pozostałych. Czyli dokładnie takie, jakie stosują polscy totalsi.
Z tego trendu bezspornie wyłamał się były prezydent Olsztyna Czesław Małkowski. Choć trudno podejrzewać go o niechęć do słowa pisanego – wszak był ostatnim szefem cenzury na Warmii i Mazurach – nie pokazuje „książkowego tła”. W niedawnej sesji zdjęciowej na jednego z tabloidów w koszuli dość mocno opiętej na brzuchu, zasiadał w wygodnym, skórzanym fotelu na tle półki z… figurkami i statuetkami. Trudno to ocenić…
Paweł Pietkun