„Wyemigrowałem” z Warmii i Mazur do stolicy ponad 20 lat temu. To wystarczający czas, aby wyrobić sobie opinię o ludziach, sytuacjach, które tutaj widzę z innej – nazwijmy to- bliższej perspektywy.
Dzisiaj dzielę się obserwacjami o osobie…
W ostatnich dniach robi wszystko, aby było o nim głośno. Podróżuje po kraju, odwiedza „poszkodowanych” nowymi przepisami przedsiębiorców, w naprędce improwizuje konferencje prasowe. To wszystko oczywiście nie uchodzi uwadze dziennikarzy. I to nie tylko tzw. wolnych mediów. Ze zdziwieniem zauważam, że Donalda Tuska- bo o nim piszę – lansuje Telewizja Publiczna.
Tak! Celowo użyłem słowa „lansuje”, bo jak można nazwać pokazywanie w co drugim materiale faceta, którego jedynym obecnym dokonaniem jest to, że zawłaszczył sobie stanowisko szefa największej partii opozycyjnej? Rozumiem interes stacji TVN, hołubionej za rządów Tuska, natomiast kompletnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego nazwisko tego człowieka KILKADZIESIĄT razy dziennie pojawia się w wiadomościach i na paskach kanałów telewizji publicznej? „ Podatek Tuska”, „Tusk zabierze pieniądze Polakom”, „Antypolska szarża Donalda Tuska”. Po takiej dawce „informacji” człowiek boi się otworzyć lodówkę!
Spójrzmy na to jednak z innej perspektywy. Czy naprawdę musimy promować w najlepszych czasach oglądalności człowieka, który na to najzwyczajniej nie zasługuje? Przecież właśnie o to mu chodzi! Jak mawiał klasyk „nieważne jak – byleby pisali”.
Pamiętam Tuska z 2008 roku, pamiętam go też z roku 2014. Zderzam te obrazy z teraźniejszością. O ile w tych poprzednich „wydaniach” był niekwestionowanym i silnym liderem swojej partii, mógł się podobać swojemu elektoratowi, tak teraz jawi się jako człowiek wypalony i sfrustrowany, a przede wszystkim niemający pomysłu na przyszłość.
Po powrocie z Brukseli były przewodniczący Rady Europejskiej nie miał swoim fanatykom do zaoferowania nic więcej poza złośliwymi, a miejscami nawet wrednymi komentarzami. Zamiast wizji czy programu, marne docinki. Czy tego należy oczekiwać od polityka „europejskiego” czy wręcz „światowego formatu”, jak nazywają go sprzyjające mu media?
Teraz stary-nowy przewodniczący Platformy zaczął objeżdżać Polskę. Odwiedza rolników, przedsiębiorców, próbując wczuć się w ich problemy i punktując perturbacje związane z wprowadzaniem „Polskiego Ładu”. Ale nawet i tu czekają na niego niemiłe niespodzianki. Kilka dni temu przyznał, że musiał odwołać swoje spotkanie w Sokołach koło Zambrowa. Jako powód podał, że osoba, która miała go przyjąć, otrzymała informację, że mogą ją za to spotkać nieprzyjemności.
Tymczasem przyczyna okazuje się być zgoła inna. Jak podaje portal „Niezależna.pl” do zaproszenia Tuska chciał się przyłączyć miejscowy wójt. Zamierzał byłemu premierowi pokazać efekty decyzji rządu PO-PSL, które dotknęły właśnie Sokoły. Chodzi między innymi o zlikwidowaną w 2009 roku bocznicę kolejową, którą udało się uruchomić ponownie dopiero w ubiegłym roku. Z pewnością nie o takie obrazki chodziło sztabowcom Platformy. Trzeba było więc Sokołów „zdjąć” z trasy. Wróble na mieście ćwierkają, że Sokoły nie były tu wyjątkiem, a takich przypadków było więcej.
I ta sytuacja jest dobrym potwierdzeniem, że wbrew pozorom duża część Polaków nie zapomniała byłemu premierowi jego zasług. Chociażby tego co zrobił z OFE czy tego co zrobił z emeryturami. Tusk jest człowiekiem, który silnie polaryzuje. Ma zdeklarowanych zwolenników jak i przeciwników. Przy czym co ważne, i co niechętnie przyznają nawet w jego partii, elektorat negatywny przeważa.
Czy taki lider opozycji może być długofalowo zagrożeniem? Uważam, że nie.
Dlatego – moim zdaniem – nie należy przesadnie i spektakularnie pokazywać codziennie w mediach pana przewodniczącego.
Trzeba po prostu pozwolić mu odejść. Na zawsze.
Andrzej Bilewicz