Totalsi zapowiadają ogólnopolskie wystąpienia w obronie wolności słowa – w Olsztynie podobno też. Mają protestować przeciwko przygotowanej ustawie, która pozwala, aby właścicielami mediów w Polsce były spółki z Europejskiego Obszaru Gospodarczego, czyli z Unii Europejskiej i krajów z UE stowarzyszonych.
Proponowane przez obóz rządzący rozwiązanie nie jest niczym nowym – wprost przeciwnie, jest dość powszechne w zachodnim świecie, bowiem gwarantuje mediom np. francuskim, niemieckim, czy belgijskim niezależność od obcego kapitału i zapewnia… właśnie wolność słowa.
Zdaniem totalsów przygotowana ustawa medialna – szybko ochrzczona przez nich jako Lex TVN (ach te nazwy! Było już przecież Lex Szyszko, o czym za chwilę) – pozbawi możliwość nadawania w Polsce sprzyjającemu Donaldowi Tuskowi i Platformie Obywatelskiej kanału TVN24.
Tonący chwyci się wszystkiego
Poniedziałkowe wydanie „Faktów” w TVN było praktycznie w całości poświęcone temu właśnie kanałowi. Być może słusznie – wszak TVN24 obchodzi właśnie 20 urodziny. Z materiałów puszczonych w „Faktach” TVN uważny widz mógł się dowiedzieć, że to najważniejszy a może i jedyny całodobowy telewizyjny kanał informacyjny w Polsce. A to nieprawda, bo jest jeszcze TVP Info i PolsatNews, dwie konkurencyjne stacje, które świetnie sobie na rynku polskich mediów radzą, odbierając TVN-owi spory kawałek tortu, który w założeniach miał w większości należeć właśnie do TVN24. I rzeczywiście, dopóki u sterów władzy trwał obóz Donalda Tuska, stacja była rozpieszczana, a jej dziennikarze rozpychali się łokciami na konferencjach prasowych. W programach publicystycznych gościli premierzy Tusk i Kopacz, a nierzadko i prezydent Bronisław Komorowski. Kiedy Polacy dal Platformie czerwoną kartkę – póki co na dwie kadencje – w stacji wciąż gościli ci sami goście z obozu Tusk-Kopacz-Komorowski, tyle że już nie byli premierami i prezydentami, a i nie mówili nic innego, niż zwykle. Programy zaczęły robić się nudne i przewidywalne, a stacja zaczęła tracić na oglądalności.
Nie tylko to – TVN24 od lat często spotykał się z zarzutami nieobiektywizmu a bywało, że i braku kompetencji.
Discovery, amerykański właściciel mając takie kłopotliwe aktywa, postanowił przeczekać na rozwój sytuacji. Prawdę mówiąc, gdyby TVN24 było taką perłą w amerykańskiej koronie, jak przedstawiają to szefowie stacji i totalna opozycja, Discovery już dawno założyłoby w Europejskim Obszarze Gospodarczym spółkę z oficjalnym biurem i kierownikiem tego biura – jednak tego nie robi.
Discovery i amerykańscy politycy, którzy „wyrazili zaniepokojenie o losy TVN24” doskonale wiedzą, że w projekcie ustawy nie ma nic, co zagrażałoby wolności słowa – bez względu na to, jak głośno taki zarzut będzie wykrzykiwany przez totalsów.
Zresztą na temat tzw. „Lex TVN” wypowiedziało się niedawno Centrum Monitoringu Wolności Prasy… wyrażając poparcie dla ustawy.
Zdaniem CMWP proponowane zmiany nie naruszają zasady wolności słowa, a ich celem jest jedynie ochrona rynku medialnego przed przejmowaniem kontroli nad nadawcami przez podmioty spoza EOG (w praktyce – spoza Unii Europejskiej), a więc również z państw mogących stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa Państwa Polskiego”.
Pamiętna wiewiórka
Podobną obronę i zagrzewanie ulicy do walki o wolność słowa już przerabialiśmy. W 2016 roku o zamachu na wolne media grzmiał Adam Michnik, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”. Na jednym ze spotkań KOD w Koszalinie przekonywał, że „Gazeta Wyborcza” jest szykanowana przez nowy obóz rządzący poprzez nie wykupowanie przez instytucje państwowe i spółki Skarbu Państwa reklam i ogłoszeń w „Wyborczej” oraz rezygnację z masowej prenumeraty (niechcący zdradzając, że model biznesowy GW opierał się właśnie na obozie Donalda Tuska i jego urzędnikach – kiedy zmieniła się władza, gazeta przestała sobie radzić na wolnym rynku i dzisiaj… jest gdzie jest).
– W tej chwili „Gazeta Wyborcza” jest na celowniku władzy – przekonywał Michnik. I przyznawał, że zmiana władzy nie była gazecie na rękę. – To nas straszliwie walnęło po kieszeni – mówił sugerując, że skutkiem przykręcenia kurka ze strumieniem pieniędzy z urzędów i spółek Skarbu Państwa są zwolnienia grupowe w redakcji (te wypowiedzi Michnika do dzisiaj można znaleźć w internecie).
Również wtedy totalsi krzyczeli o tłamszonej wolności słowa. Nie przeszkadzało im, że ten sam tytuł prowadził w internecie akcję przeciwko zmianom w prawie dotyczącym polskich terenów cennych przyrodniczo (wówczas totalsi mówili na te zmiany „LEX Szyszko” – od nazwiska ówczesnego ministra środowiska). Internetowym symbolem „LEX Szyszko” podbijanym m.in. przez „Wyborczą” stało się sławne zdjęcie martwej wiewiórki leżącej na ściętym drzewie – rzekomo właśnie w puszczy, która miała ucierpieć wskutek decyzji Ministerstwa Środowiska.
Z czasem okazało się, że zdjęcie było zrobione nie w puszczy, a w warszawskim Parku Szczęśliwickim, gdzie fotograf położył martwą wiewiórkę na złamanym konarze drzewa (a nie ściętym drzewie) i strzelił jej fotę.
Zdjęcie mogli – w kontekście „LEX Szyszko” właśnie – oglądać na ekranach telewizorów również widzowie TVN24.
Czy, jeżeli Discovery nie zdecyduje się na uregulowanie kwestii prawnych i założenie spółki właścicielskiej TVN zgodnie z nowym polskim prawem (co trwa tydzień i kosztuje – ze znalezieniem biura w EOG – około 100 euro), Polacy rzeczywiście zostaną pozbawieni wolności słowa? Myślę, że nie bardziej, niż kiedy spadały nakłady i czytelnictwo „Gazety Wyborczej”.
Trudno oprzeć się przekonaniu, że totalsi, którzy wolności postrzegają jedynie przez pryzmat własnych interesów finansowych i politycznych, z hasłem „zgoda na twoje poglądy, pod warunkiem że je zmienisz na moje”, zaczynają się przejadać. Nie tylko nad Wisłą.
Paweł Pietkun