Powstanie warszawskie, największy zryw ludności cywilnej w okupowanej Europie, nie ograniczał się tylko do Warszawy. Choć po decyzji Józefa Stalina o nieudzieleniu pomocy skazane na porażkę, dowiodło niezwykłego ducha Polaków. Zdobycie PAST-y czy Gęsiówki stały się symbolami waleczności powstańców. Niestety, często zapomina się o ich heroizmie poza Warszawą. Wypady na Truskaw czy Marianów w Kampinosie, których 74. rocznicę właśnie obchodzimy i gdzie rozbito bataliony rosyjskich degeneratów z SS, proszą o pamięć.
Na początku września sytuacja walczących w powstaniu stawała się coraz trudniejsza. I Front Białoruski wprawdzie przygotowywał się do szturmu na warszawską Pragę, ale służący u boku Rosjan Polacy mogli tylko przyglądać się płonącej Warszawie. Niektórzy decydowali się na własną rękę przedostać się na lewą stronę Wisły. Wielu zapłaciło za to najwyższą cenę, ginąc z rąk Niemców bądź strzelających w plecy Rosjan.
Skrzydła będącym w beznadziejnej sytuacji powstańcom podcinały również demoralizujące działania sowietów i Niemców. Ci pierwsi m.in. zabraniali aliantom, którzy chcieli zaopatrywać walczących Polaków korzystania z własnych lotnisk. Sami wprawdzie organizowali zrzuty sprzętu, ale robili to często bez spadochronów, żeby sprzęt ulegał zniszczeniu. Działania Niemców to niekończące się pasmo okrucieństwa i rzezi, także w stosunku do ludności cywilnej.
Najgorsze męty
Rzezie Woli czy Ochoty już na zawsze staną się synonimami niewyobrażalnego okrucieństwa wobec bezbronnej ludności cywilnej. Za pacyfikację Woli odpowiadały przede wszystkim jednostki podlegające gen. Heinzowi Reinefarthowi, w tym niesławna Brygada Dirlewangera, składająca się z najgorszych męt – morderców, gwałcicieli i kłusowników.
Stosunkowo mniej mówi się o Rzezi Ochoty, która również straszliwie ucierpiała szczególnie w pierwszych dniach powstania. W trwającej od 4 do 25 sierpnia fali zbrodni zginęło około 10 tys. mieszkańców tej dzielnicy. Za to bestialstwo odpowiadali przede wszystkim degeneraci z Brygady Szturmowej SS „RONA”.
Jednostka była złożona z rosyjskich kolaborantów. Już jesienią 1941 r., kilka tygodni po agresji na ZSRR, pod patronatem Niemców zaczęły powstawać rosyjskie oddziały. Specjalizowały się one przede wszystkim zwalczaniu sowieckiej partyzantki.
Na początku 1943 r. jeden z nich, którym dowodził Bronisław Kamiński, liczył 10 tys. osób i otrzymał nazwę Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa (RONA). Latem 1944 r. zainteresował się nią Reichsführer-SS Heinrich Himmler, chcący rozwijać wielonarodowe jednostki Waffen-SS.
RONA stała się brygadą szturmową, choć jej wartość bojowa była znikoma. Po wybuchu powstania warszawskiego około 1,7 tys. żołnierzy – wybierano głównie nieżonatych, żeby nie mieli oporów przed gwałtami – wysłano do tłumienia buntu. Do walki się nie nadawali, za to celowali w rabunkach i masakrach, często pod wpływem alkoholu. Setki kobiet zostało zgwałconych i zamordowanych przez nich w obozie przejściowym na terenie Zieleniaka przy ul. Banacha.
Horror na Zieleniaku
Lidia Ujazdowska we wstrząsającej książce „Zagłada Ochoty” zebrała relacje opisujące, jak pijani Rosjanie wieczorami wyciągali z tłumu młode kobiety.
„Zapadł wieczór i noc, rozświetlona przez pożary domów w pobliżu Zieleniaka. Było czerwono i krwawo. Zaczęła się piekielna noc. Pijane grupy rozwydrzonych mołojców deptały po ludziach, szukając młodych kobiet i dziewczyn. Potem wlekli je pod mur i tam w nieludzkim wrzasku, śmiechu i wyciu, gwałcono je (nawet po jedenastu na jedną dziewczynę). Po tym, półnagie leżały, nieraz z nogami opartymi o mur, zastrzelone przeważnie strzałem w brzuch lub piersi”.
Właśnie ronowcy padli ofiarą zemsty Polaków w Kampinosie. Co ciekawe, byli również tępieni przez samych Niemców. Dowódca brygady gen. Bronisław Kamiński, nazywany „katem Ochoty”, został zabity za rabunki na niesłychaną skalę. Chciał wyjechać z Warszawy z kilkoma walizkami złota i kamieni szlachetnych. Jak ustalił wybitny historyk prof. Norman Davies, Niemcy pozbyli się go, pozorując wypadek drogowy w Łodzi.
Teraz powstańcy. Równolegle z walkami w samej Warszawie, prowadzili oni działania w Puszczy Kampinoskiej, nieco na zachód od miasta. Oddziały VIII Rejonu „Łęgów” Obwodu VII „Obroża” Okręgu Warszawskiego AK miały poważną nazwę, ale – jak wszystkie oddziały powstańcze – cierpiały niedobór broni. Przed wybuchem powstania w dwóch batalionach jedynie około 400 żołnierzy miało broń.
W ostatnich dniach lipca sytuacja uległa znaczącej poprawie po tym, jak z Kresów Wschodnich przedostało Zgrupowanie Stołpecko-Nalibockie AK, liczące 861 dobrze uzbrojonych i przeszkolonych żołnierzy, którym przewodził por. Adolf Pilch „Dolina”. Przywieźli oni niebagatelny arsenał – 11 cekaemów, 10 elkaemów, 31 erkaemów, 625 karabinów, 53 pistoletów, 794 granaty i ponad 200 sztuk amunicji.
Ułańska fantazja
Legendarny „cichociemny” zdobył duże doświadczenie w walkach partyzanckich zarówno przeciwko Niemcom, jak i Rosjanom. Miał przy tym ogromną fantazję. Przeprawiając się przez Wisłę pod Nowym Dworem Mazowieckim z taborem liczącym ponad 150 furmanek zrobił to jawnie, mostem, na oczach Niemców.
Pilch objął dowództwo nad wszystkimi polskimi jednostkami w regionie, do których dołączyli powstańcy z samej Warszawy, a którzy w pierwszych dniach walk wycofali się z miasta. Łącznie Grupa „Kampinos” liczyła około 2,7 tys. żołnierzy i 700 koni. Zajmowane przez Armię Krajową tereny nazwano „Niepodległą Rzeczpospolitą Kampinoską”.
Kresowiacy świetnie walczyli. Niemcom dali się we znaki już 31 lipca, jeszcze przed wybuchem powstania. W Aleksandrowie rozbili kompanię Wehrmachtu. Zabili około 50 żołnierzy nieprzyjaciela i zdobyli broń oraz amunicję, przy stratach własnych wynoszących zaledwie dwóch rannych.
Jeszcze większym sukcesem było wybicie niemieckiego oddziału, który zapuścił się w puszczę w okolicach miejscowości Kiścienne. Tam, tracąc po jednym zabitym i rannym, oddział rtm. Zdzisława Nurkiewicza „Nieczaja”, dowódcy I Dywizjonu 27 Pułku Ułanów AK, zabił 140 Niemców i wziął do niewoli 10 jeńców. Ledwie 30 zdołało uciec.
Żołnierze zgrupowania kilkakrotnie szturmowali Warszawę, ale nie zdołali odmienić losów powstania. Wykorzystano ich m.in. w nieudanych atakach na lotnisko bielańskie. Szczególnie dotkliwa była porażka w krwawych walkach o Dworzec Gdański, w których w dniach 20-22 sierpnia zginęło około pięciuset kresowiaków, niemających doświadczenia w walkach ulicznych.
„Doliniacy” nie mieli zaś problemów z przebijaniem się do miasta. Oddzielały ich bowiem od Warszawy jednostki węgierskie, których Niemcy woleli nie używać w walce, gdyż znając przyjaźń polsko-węgierską, wiedzieli, że sprzymierzeńcy prędzej przejdą na stronę powstańców. W odwodzie też nie palili się od powstrzymywania Polaków, wobec czego Niemcy zastąpili ich w okolicach Puszczy Kampinoskiej właśnie ronowcami.
W Truskawiu i Sierakowie Rosjanie robili to samo, co wcześniej na Ochocie, Śródmieściu Południowym czy Muranowie. Skupili się na terroryzowaniu ludności cywilnej, mordach i grabieżach. Powstańcy stoczyli z nimi kilka potyczek, m.in. przez niemal tydzień dzielnie bronili się we wsi Pociecha. Ostrzeliwani również przez artylerię, zadali ronowcom znaczne straty – około 60 zabitych i 38 rannych. Zginęło jednak 21 powstańców, zaś 35 zostało rannych.
Dowództwo zgrupowania oceniło, że zamiast wyczekiwać ronowców, należy ich wytropić i z zaskoczenia zaatakować, zanim otrzymają kolejne uzbrojenie, a już dysponowali bronią pancerną i artylerią. Prosili o to partyzantów również sami mieszkańcy wiosek, które zaatakowali degeneraci Kamińskiego.
„Dolina” zdecydował się na dwa równoległe ataki – na sąsiadujące ze sobą Truskaw i Sieraków, leżące na zachodnim skraju puszczy oraz nazajutrz, zachęceni sukcesem, na Marianów na południu, obok Leszna.
W Truskawiu stacjonowało około 500 Rosjan – batalion piechoty oraz bateria artylerii. „Dolina”, świetnie obeznany z walką partyzancką, zdecydował się na atak niewielkimi siłami. Z 600 ochotników wybrał 70. Każdy otrzymał broń maszynową i granaty. Atakiem na Sieraków dowodził mjr Alfons Kotowski „Okoń”, który miał do dyspozycji około stu żołnierzy.
Podejście pod Sieraków nie było łatwe, trzeba było bowiem przekraść się przez osłonięte pola, wymijając nieprzyjacielskie posterunki. Dzięki temu można było jednak od razu zaatakować tyły.
Dla świetnie wyszkolonych partyzantów nie było to trudne. Wymarsz z Wierszy nastąpił wieczorem 2 września, dotarcie na do punktu wypadowego ułatwiła mgła i jasny księżyc. Na miejsce powstańcy dotarli około północy.
„Dolina” podzielił grupę szturmową na trzy części, którymi dowodzili por. Lech Zabierk „Wulkan”, por. Aleksander Wolski „Jastrząb” i por. Tadeusz Gaworski „Lawa”. Sam Pilch trzymał się tej ostatniej.
Około północy powstańcy weszli do Truskawia, które jednak było opuszczone. Pewien staruszek poinformował żołnierzy, że Rosjanie zadekowali się na końcu wsi; ostrzegł też, że w nocy dołączył do nich kolejny batalion, co sprawiało, że dysproporcja była jeszcze większa. Mimo to „Dolina” zdecydował się na atak, licząc na efekt zaskoczenia.
Całkowite zaskoczenie
O godz. 1 w nocy padło ustalone hasło: „sobota”. Nastąpił szturm. Ronowcy byli kompletnie zaskoczeni. Część zginęło, zanim zdążyli otworzyć oczy, niektórzy spłonęli w stodołach, gdzie nocowali. Znaczna część nie była w stanie się bronić, gdyż była zamroczona alkoholem.
Wielu Polaków przyznało, że przebieg starcia miał więcej wspólnego z „rzezią”. Napastnicy wiedzieli, że mają do czynienia z mordercami i nie brali jeńców. Kto nie znał hasła – ginął.
Wieś stanęła w płomieniach, ale atak trwał. Przerwano go tylko na chwilę, żeby wzięte przez Rosjan zakładniczki mogły uciec z płonących budynków.
Po ochłonięciu ronowcy zaczęli stawiać opór. Strzelali z karabinów maszynowych i granatników, ale w chaosie głównie razili swoich kompanów. Przy użyciu granatników PIAT likwidowano kolejne punkty oporu. Granatami wybito natomiast dowództwo batalionu, które ukryło się w jednej z piwnic.
„Pijane to wszystko było, darli (przepraszam, że się wyrażę) mordy, ale byli pijani w drebiazgi (sic!). A ponieważ już się przyzwyczaili, że nie pytać, tylko strzelali, to nasi już wiedzieli. Dlatego myśmy użyli tej ich metody – nie pytać, tylko walić. Nasi strzelali jak z sita. Podobnież natłukliśmy ich tam, chyba koło trzysta trumien wywieźli. Zemściliśmy się za Warszawę, bo to byli ci wycofani z Ochoty i niby to na odpoczynek, i zniszczyć bandytów w Puszczy Kampinoskiej” – wspominał Władysław Maciejczak „Lwowski”, cytowany we wspaniałej książce Wojciecha Königsberga „AK 75. Brawurowe akcje Armii Krajowej” (Znak Horyzont 2017).
Ronowcy, tak odważni w atakowaniu cywilów, zaczęli uciekać w popłochu, dostając się w ogień żołnierzy „Wulkana” zabezpieczających lewą flankę. Wielu Rosjan zostało dobitych przez żądnych zemsty za wcześniejsze zbrodnie mieszkańców Truskawia.
Ogromny sukces
Sukces wypadu był ogromny. Przy stratach wynoszących 10 zabitych i 10 rannych, zabito być może nawet około 250 Rosjan, jak zeznali potem mieszkańcy wsi, zaś kolejnych stu raniono. Zniszczono również kilkanaście dział i zapasy amunicji. Inne źródła mówią o 91 albo 123 zabitych.
Polacy zniszczyli również artylerię, którą dysponowali SS-mani. Były plany, żeby ją przejąć, ale gdy okazało się, że jej ewakuacja jest niemożliwa, zdecydowano się ją unieszkodliwić. Wywieziono jedno działo kaliber 75 mm, wóz z amunicją artyleryjską, dwa ciężkie moździerze, 1 ciężki karabin maszynowy, 13 ręcznych karabinów maszynowych, kilkanaście pistoletów maszynowych oraz amunicję i granaty. Zabezpieczono również kosztowności, który Rosjanie zrabowali uprzednio w Warszawie.
Mniej szczęścia miała grupa, która wybrała się na Sieraków. Gdy oddział „Okonia” dotarł do wsi, okazało się, że dzień wcześniej Rosjanie ją opuścili. Byli to zresztą ci sami SS-mani, którzy przenieśli się do Truskawia i tam zostali rozbici przez żołnierzy Pilcha.
Mimo braku możliwości nawiązania walki w Sierakowie, na „Okonia” posypały się gromy za decyzję o frontalnym ataku. Wystarczyło bowiem, że Rosjanie stawiliby opór i mogłoby dojść do porażki, okupionej dodatkowo dużymi stratami.
Sukcesem zakończył się za to kolejny wypad – na Marianów, gdzie stacjonowały dwie kompanie rosyjskiego SS. Zdecydowano się pójść za ciosem i utwierdzić Niemców w przekonaniu, że AK prowadzi działania zakrojone na szeroką skalę. Liczono, że odciąży to walczących w samej Warszawie.
Zadanie dla ułanów
Opracowanie ataku „Dolina” zlecił „Nieczajowi”, zaś wykonać go mieli jego ułani. Wywiadowcy donieśli, że wprawdzie ronowcy okopali się we wsi, to jednak atak był możliwy od strony Grądów i Powązek, gdzie mieściły się niemieckie posterunki, na które w razie czego liczyli Rosjanie.
W tym przypadku również postawiono na ochotników. Wybrano 80 żołnierzy i uzbrojono ich w broń maszynową. Wymarsz z miejscowości Krogulec nastąpił w niedzielę 3 września, około godz. 20. Po drodze również udało się niepostrzeżenie wyminąć kilka wrogich czujek. Pod Marianowem Polacy stanęli około północy, poczekano jednak na księżyc i na pozycjach wyjściowych ułani stanęli około trzeciej nad ranem.
„Dolina” wydał rozkaz podzielenia oddziału na siedem grup – każda miała zaatakować inne gospodarstwo, w którym spali Rosjanie. Tym razem sygnałem do ataku była zielona raca. Polacy zaatakowali jednocześnie, ponownie całkowicie zaskakując SS-manów. Ci w popłochu wyskakiwali z domostw i byli natychmiast zabijani. Wielu zginęło również w wynik chaotycznego ostrzału Niemców ze strony Powązek i Grądów.
„Walka trwała około pół godziny, ułani przeszli przez wioskę jak huragan, strzelając do wybiegających z chat, w kalesonach i koszulach, półprzytomnych nagłym zerwaniem ze snu »własowców«, zagarniając mimochodem cały ich pluton do niewoli. Uderzenie zakończyło się pełnym sukcesem. Partyzanci, zabierając z sobą zdobyczną broń, natychmiast po wystrzeleniu przez »Dąbrowę« (ppor. Zygmunta Koca – przyp. red.) białej rakiety – sygnału zakończenia akcji – zawrócili prosto na las, gdzie pozostawili konie” – opisywał zmarły w marcu tego roku rtm. Marian Podgóreczny „Żbik” cytowany przez portal Polska-zbrojna.pl.
Kara za rabunki
Ułani wycofali się ze wsi, tym razem zabierając jeńców. Ci, przy których znaleziono kosztowności zrabowane w Warszawie, zostali rozstrzelani. Polacy skierowali się w okolice wsi Grabiny, gdzie czekały na nich konie.
Straty po stronie AK były jeszcze mniejsze niż poprzedniej nocy. Zginął st. wachm. Aleksander Kraszewski „Bogusz”, zaś pięciu zagończyków zostało rannych. Rosjanie stracili około stu żołnierzy zabitych i około 20 rannych. Zdobyto również pewne ilości broni oraz konie.
Po dwóch klęskach oddziały RONA, które już wcześniej miały niskie morale, zostały wycofane. SS-mani z tej jednostki nie walczyli już z żołnierzami Zgrupowania „Kampinos”, ograniczyli się do terroryzowania ludności cywilnej.
W połowie września zostali skierowani do Raciborza, gdzie stacjonowali inni ronowcy – wkrótce przeniesiono ich na poligon do Wirtembergii i utworzono z nich 29 Dywizję Grenadierów SS. Potem dywizję jednak rozwiązano, a jej żołnierzy skierowano do innych jednostek. Niektórzy zostali po wojnie wydani sowietom, którzy rozprawili się ze zdrajcami.
Brawurowy atak
W nocy z 6 na 7 września 1944 r. „Doliniacy” przeprowadzili jeszcze jeden brawurowy atak – na broniony przez około 30 SS-manów tartak w Piaskach Królewskich, z którego drewno miało posłużyć budowie przepraw przez Wisłę. AK-owcy zabili wszystkich Niemców, tracąc najpewniej siedmiu zabitych i 11 rannych.
Kresem sukcesów Grupy „Kampinos” była klęska w bitwie pod Jaktorowem 29 września, podczas próby ewakuacji zgrupowania z Puszczy Kampinoskiej. Zginęło wówczas około 150 polskich żołnierzy, w tym mjr Alfons Kotowski „Okoń”. „Dolina” w towarzystwie około 80 żołnierzy zdołał przebić się w okolice Piotrkowa, gdzie jego oddział walczył na szlaku, wcześniej wytyczonym przez mjra Henryka Dobrzańskiego „Hubala”.
Mimo ostatniej porażki, odniesionej w starciu z elitarnymi niemieckimi oddziałami, w których byli żołnierze m.in. dywizji SS „Totenkopf” i „Wiking”, żołnierze Zgrupowania „Kampinos” zapisali wspaniałą kartę. Ich bohaterskie wyczyny podnosiły morale i wlewały nadzieję w serca walczących w powstaniu warszawskim.
AUTOR: ŁUKASZ ZARANEK
źródło: PORTAL TVP.INFO