Piotr Grzymowicz, po latach prezydentury osiągnął coś, czego nie udało się osiągnąć żadnemu innemu prezydentowi Olsztyna. Doceńmy to, bo to nie lada sztuka! W spór zbiorowy z ratuszem nad Łyną weszły wszystkie organizacje związkowe – również te z politycznej stajni Grzymowicza. Między żądaniami podniesienia wynagrodzeń wybija się to najważniejsze – urzędnicy chcą być traktowani… podmiotowo. To najgorsza ocena, jaką można wystawić pracodawcy!
Kwestie wynagrodzeń urzędników olsztyńskiego magistratu opisano i omówiono wielokrotnie i nic nowego nie da się tu dodać. Zacytujmy negocjatorów ze stron związkowych:
– Po kilku spotkaniach z panią wiceprezydent i panem prezydentem okazało się, że nie ma chęci zrozumienia naszych postulatów i chęci rozmów na temat wypracowania scenariusza na poprawę katastrofalnej sytuacji w wynagrodzeniach pracowników – to opinia Krzysztofa Tomasika z Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników MOPS i Zespołu Żłobków Miejskich.
– Mówiliśmy panu prezydentowi, że brak działań systemowych doprowadzi do takiej sytuacji. Uciekają od nas opiekunki, pielęgniarki… – mówi w mediach Bożena Szczęsna, przewodnicząca związków zawodowych przy DPS „Kombatant”.
Przewodniczący Rady OPZZ województwa warmińsko-mazurskiego, Jarosław Szunejko zachęca także inne związki zawodowe zrzeszające pracowników samorządowych gminy Olsztyn do dołączenia do sporu zbiorowego.
Kuligiem po ulicy Sikorskiego
Dzisiaj można pochylić się nad urzędnikami, którzy od początku kadencji Grzymowicza (wcześniej też – ale to temat na inną historię) byli narażeni nie tylko na takie sobie podejście ze strony petentów, którzy to właśnie na nich wylewali żale na to, że w Olsztynie jest, jak jest.
A jak jest? Bezsensownie rozkopane na zimę miasto to gigantyczne korki i zatłoczone autobusy oraz tramwaje. Te, którym szczęśliwie udało się wyjechać, bo przecież nowe olsztyńskie tramwaje okazały się nie do końca sprawne, szyny przy byle mrozie pękają, zaś taksówkarze – których jest w Olsztynie zbyt mało (jeżeli porównać ich liczbę z innymi miastami w Polsce) – dojeżdżają nie ze swojej winy bywa, że i ponad pół godziny po zamówieniu taksówki.
To również nieodśnieżone ulice, co Olsztyniacy odkryli w ostatnie święta Bożego Narodzenia, kiedy białe, pokryte śniegiem jezdnie nadawały się bardziej do świątecznego kuligu, niż do bezpiecznego przejechania z jednego końca miasta, na drugie.
Życie w Olsztynie nie jest lekkie, o czym przekonuje się każdy student na co dzień studiujący i mieszkający gdzie indziej, oraz wszyscy których piękne miasto zmusiło do emigracji ze swojej małej ojczyzny, a którzy teraz odwiedzają Olsztyn raz na kilka miesięcy, a może nawet raz na kilka lat.
To, że Olsztyniacy nie zauważają pewnych rzeczy wynika trochę z syndromu gotującej się żaby – żaba (co sprawdzono empirycznie) wrzucona do zbyt ciepłej wody próbuje z niej natychmiast uciec, jednak podgrzewana w wodzie nie zauważa zmiany temperatury i z czasem umiera we wrzątku.
Z pewnej perspektywy widać jednak aż nadto dobrze, że Olsztyn został cokolwiek tanio sprzedany. Proces tego oddawania miasta kawałek po kawałku kolegom i koncernom rozpoczął się już za prezydentury Czesława Małkowskiego. Dzisiaj w Olsztynie nie ma na przykład niezależnych kin (nie liczę tu Awangardy 2, która jest bardzo dobrym kinem studyjnym, ale to światłej przeszłości bardzo jej daleko). Nie ma już kina Grunwald, czy sztandarowego Kina Polonia, które w całej Polsce słynęło ze swojego żyrandola. Nie ma także Kina Kopernik, przez wiele lat jednego z najlepszych kin w kraju, a z pewnością doskonale przygotowanego do tego, żeby stać się podstawą centrum konferencyjnego w Olsztynie. Olsztyn jest zdominowany przez dwie gigantyczne sieci kin – Multikino i Helios Cinema, a miłośnicy X muzy na to, co zaproponują im firmy nastawione na zysk ze sprzedaży popcoprnu i Coca-Coli.
Niedaleko Planetarium Lotów Kosmicznych – kolejnej wizytówki miasta – powstał budynek, który bryłą przygniata budynek i planetarium, i nieodległego obserwatorium, które straciło już jakiekolwiek szanse na obserwacje astronomiczne.
Bezrefleksyjnie
Na nie najlepszą współpracę z miastem narzekają przystanie i kluby żeglarskiej nad jeziorem Ukiel, podobnie jak Aeroklub, który za prezydentury Grzymowicza delikatnie mówiąc przestał się rozwijać.
W Olsztynie zabrakło też miejsca dla przemysłu – rynek pracy władze miasta z ostatniej dekady spokojnie oddały w ręce galerii handlowych, które stały się nie tylko gigantycznymi sklepami dla sieci handlowych, ale także miejscem rozrywki i spotkań towarzyskich. Gastronomia w pięknym mieście nad Łyną też nie ma lekko.
Urzędnicy, którzy dostają żałośnie niskie wynagrodzenia (choć prezydentowi powodzi wyjątkowo dobrze), również są mieszkańcami miasta. Stoją w tych samych korkach i przedzierają się przez miasto w tych samych zatłoczonych środkach transportu. Nie ocenią stanu olsztyńskiej gastronomii z tego prostego powodu, że rzadko stać ich na wypady do restauracji, czy kawiarni. Doskonale rozumieją rozżalenie petentów, którzy przychodzą do ratusza i wyładowują swoje frustracje. Wiedzą również, że to pretensje kierowane do Piotra Grzymowicza – ale to oni dostają po głowie.
Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w następnych wyborach Piotr Grzymowicz nie dostanie poparcia swoich pracowników. I będzie to dla niego najlepsza ocena tej kuriozalnej prezydentury. Choć w głębi serca mam wątpliwość, czy zdobędzie się na jakąkolwiek refleksję w tej sprawie.
Paweł Pietkun