Zwycięstwo Donalda Trumpa wstrząsnęło także i niemiecką sceną polityczną. Przewodniczący opozycyjnej bawarskiej CSU Markus Söder wyszedł i powiedział do rządzącej koalicji: spadajcie! A ci grzecznie podwinęli ogony i oświadczyli „spadamy”, robimy głosowanie, a potem przyspieszone wybory.
Olaf Scholz próbuje siebie i partię SPD ratować. W polityce krajowej już nie jest w stanie nic zdziałać. Wobec tego chce zaprowadzić pokój na Ukrainie, oczywiście przed Trumpem, czyli na niemieckich warunkach. Oficjalnie po dwóch latach wznowił rozmowy z Putinem i stara się być pośrednikiem między Moskwą a Kijowem. Świadomość, że wojna będzie wygaszana, staje się coraz bardziej oczywista. Jak zawsze w takich okolicznościach najważniejsze pytanie brzmi: na czyich warunkach ma to się odbyć?
Berlin (co jest zrozumiałe) chce, aby wróciły stare dobre czasy: do Berlina płynął tani gaz i ropa, a do Moskwy euro. Potem euro wracały do Berlina, który zamieniał je na mercedesy i inne precjoza, a tani gaz i tania ropa napędzały gasnącą niemiecką gospodarkę.
Kijów chce wygnać Moskali ze swojego terytorium i dostawać następne setki miliardów dolarów i euro na swoją odbudowę.
Kreml nie chce oddać tego, co zdobył, ale chętnie wróciłby do układu Pax Germanica.
Ponieważ na polach bitew nastąpiła głęboka stagnacja i żadna ze stron nie może dokonać przełamania przeciwnika. Nawet jeżeli Ukraińcy będą w stanie atakować cele wewnątrz Rosji, to po pierwsze – zgoda dotyczy broni o zasięgu do 300 km, po drugie – obejmuje Obwód Kurski. Więc generalnej strategicznej różnicy to nie uczyni.
Stany Zjednoczone zostały do wojny wciągnięte z racji swojej mocarstwowej pozycji i faktu, że agresorem był ich główny polityczny rywal – Rosja. Biden nie miał ani nie wypracował żadnego politycznego planu na tę wojnę. Wystarczyło mu, że mógł uruchamiać setki miliardów dolarów, które zasilały amerykański przemysł zbrojeniowy. Z Waszyngtonu nie wypłynęła żadna koncepcja powojennego układu sił na Ukrainie i jak miałyby wyglądać jej relacje z Zachodem i Rosją.
Zwycięstwo Donalda Trumpa w Ameryce zmieniło sytuację. Każda wojna kiedyś się kończy. A amerykański prezydent chce ją zakończyć z kilku powodów: obiecał, że to zrobi, chce odnieść sukces we wprowadzaniu pokoju, a setki miliardów dolarów woli wydawać na swoje cele wewnętrzne i rywalizację handlową z Chinami. Ponadto warunki, na jakich będzie zakończona wojna, mogą przynieść poszerzenie wpływów USA w Europie, a przez to osłabienie pozycji Rosji (zresztą już nastąpiło to po wstąpieniu Finlandii i Szwecji do NATO). Co warto też zauważyć, nawet Łukaszenka nie dał się wciągnąć do bezpośredniej napaści na Ukrainę.
Ukraina tę wojnę pod względem strategicznym wygrała. Wielkimi ofiarami i bohaterstwem swoich żołnierzy i narodu oparła się Rosji. Wolny świat potwierdził swoim czynem, pieniędzmi i bronią, że wolną i niepodległa Ukraina jest potrzebna i nie może zniknąć z mapy. To doprawdy ogromny triumf narodu ukraińskiego. Okaleczona i pewnie okrojona, ale ocalała i miejmy nadzieję, zdolna do odbudowy. Zapłaciła za to dramatyczną cenę krwi, zniszczenia i wyludnienia. Co gorsza, będzie płacić dalej. Najbardziej dramatyczny wybór dla Ukrainy to wizja oddania części terytorium (Rosja okupuje obecnie około 10 % jej powierzchni) w zamian za realne gwarancje bezpieczeństwa ze strony Zachodu. Podstawową gwarancję będzie szybka i realna droga do integracji ze strukturami Zachodu: militarnymi, politycznymi, gospodarczymi.
Czy jest inne wyjście? Czy np. Stany Zjednoczone tak dozbroją Ukrainę, że będzie w stanie uderzyć na Rosję na tyle silnie, aby złamać ją militarnie, gospodarczo, aby odzyskać utracone terytoria łącznie z Krymem? Albo dalej prowadzić wojnę w dotychczasowy sposób i czekać aż Rosja wyczerpie swoje siły i zasoby? Niestety Ukraina z powodów obiektywnych jest tego znacznie bliższa. Z drugie strony, czy USA i Zachód mogą porzucić Ukrainę i oddać ją Putinowi? Oczywiście nie. Nie ma żadnych wątpliwości, że to Rosja jest agresorem i ponosi pełną i wyłączną odpowiedzialność za całe zło, jakie wyrządziła ta wojna. Zasługuje na potępienie i izolację. Tylko jak pokazuje historia, o sprawiedliwość dziejową na tym świecie bardzo trudno. A każda wojna musi się kiedyś zakończyć.
Ruszył więc wyścig, na czyich warunkach wojna zostanie zakończona. Na niemieckich: akceptacji zagarnięcia przez Rosję części Ukrainy, powrotu do wymiany gaz za mercedesy? Ukraina dostanie jakieś mgliste gwarancje bezpieczeństwa i przez dwadzieścia lat będzie negocjować przyjęcie do UE, a Rosja wróci do rodziny cywilizowanych państw?
Czy na warunkach amerykańskich. Ukraina traci część swojego terytorium, ale wkracza na realną i szybką ścieżkę integracji z Zachodem: polityczną, gospodarczą i wojskową (otwarta ścieżka do NATO). Rosyjskie kurki z gazem i ropą dalej są zamknięte. A Ukraina dostaje gigantyczne zasilenie finansowe i organizacyjne na odbudowę (choć pod nadzorem, żeby ograniczyć korupcję i wszechwładzę oligarchów).
Olaf Scholz na koniec swojej misji próbuje wytargować w Moskwie i w Kijowie zakończenie wojny na swoich warunkach. Czyli jak zawsze biedni i napadnięci mają pokryć koszty agresji i nie gniewać się, że zostali napadnięci. Spieszy się, bo wie, że czasu właściwie już nie ma, a dla Kijowa jego oferta jest bardzo marna. Będzie naciskał razem z von der Leyen na Zełenskiego, łudząc pomocą UE i swoimi gwarancjami. Ukraina musi rozstrzygnąć jaki plan wybiera. W styczniu 2025 w Białym Domu będzie Trump, a w kanclerzem nie będzie Scholz.
A gdzie w tym wszystkim Polska? My wygraliśmy razem z Ukrainą. Putin wojnę przegrał i nie ma teraz szans na dalszą agresję. Który pokój jest dla nas lepszy: niemiecki czy amerykański? Nie ma wątpliwości, jak ma wyglądać pokój w wersji niemieckiej. Będąca pod wpływem Berlina UE będzie chciała wymusić na Polsce i na innych krajach wschodniej Europy ponoszenie kosztów integracji Ukrainy przede wszystkim w rolnictwie i transporcie. Bruksela wiele razy pokazała, że naszych argumentów nie słucha. Co gorsza, Tusk i jego ekipa stawiać się Berlinowi nie mają zamiaru. W Waszyngtonie dzięki Trumpowi i kontaktom polskiej prawicy z nim i jego otoczeniem możemy przedstawić nasz punkt widzenia i być może wprowadzić go do dyskusji.
Prezydent Andrzej Duda przygotowuje spotkanie z Prezydentem Donaldem Trumpem i to będzie niepowtarzalna okazja, aby polskich sprawach porozmawiać na poważnie.
Jerzy Szmit