Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że w polskiej polityce mogą zajść istotne zmiany. Promowany od wielu miesiąc kandydat PSL Władysław Kosiniak – Kamysz stawał się zdecydowanym liderem opozycji. Kandydatka PO była oceniana na kilka procent poparcia. A to oznaczało, że lider ludowców rzeczywiście mógł liczyć na drugi wynik w wyborach i ewentualnie walkę z Andrzejem Dudą w drugiej turze wyborów. A w konsekwencji jego pozycja ogromnie wzrosłaby, a wraz z nim urosłaby cała formacja na czele której stoi. Platforma po sromotnej porażce musiałby dokonać głębokiej przebudowy, być może nawet ze zmianą nazwy i oczywiście kierownictwa. Lewica z kolei musiałaby wychodzić z gigantycznego kaca po tym, jak na swojego kandydata wzięła ambasadora ruchów LGBT. Rozkoszny był pomysł aby zakładać, że twardy trzon, tęskniącego do PRL aktywu, zechce popierać zwiewnego, ekscentrycznego bywalca brukselskich salonów. Szymon Hołownia kandydat TVN w owym czasie bardzo liczył się jako potencjalny główny konkurent Andrzeja Dudy.
Cóż wtedy należało zrobić, aby uwolnić polska politykę od PO? Bardzo prosta odpowiedź. Trzeba było zrobić wybory w maju. Jeśli już nie 10, to tydzień lub dwa później. Oprócz PO, wszyscy zyskaliby na tym. Zaczynając od Ojczyzny naszej ukochanej (zamieszanie wyborcze utrudnia walkę z COVID 19), przez PSL, Lewicę, Hołownię. Ale zgodzić się Prawem i Sprawiedliwością?! Nigdy, choćbym miał gardłem zapłacić, z Kaczyńskim nigdy nie pójdę. Będziemy negować wszystko, co zostanie zaproponowane. Na każdą propozycję będziemy mówili: NIE! Jesteśmy w końcu totalną opozycją i na żadne układy z pisiorami nie pójdziemy. My bronimy najwyższych wartości, choćby Polskę miało to drogo kosztować.
Tymczasem Polska i Prawo i Sprawiedliwość sobie poradziły. Wybory co prawda nie w maju, ale odbędą się w czerwcu. Tyle, że sytuacja uległa zupełnej zmianie. Nowy kandydat PO, ponownie skupił swój elektorat i już nie ma żadnych wątpliwości, kto jest liderem opozycji i głównym konkurentem Andrzeja Dudy. Pozostali kandydaci wrócili na swoje naturalne, kilkuprocentowe poparcie i już nie ma szans, aby cokolwiek liczyli się w rywalizacji o urząd Prezydenta Rzeczypospolitej. Mają pięć lat na przemyślenie, czy dobrze zrobili blokując przeprowadzenie wyborów w maju. Może z tej lekcji wyciągną wnioski, że czasem w polityce warto wyłączyć doktrynerstwo i zacietrzewienie, a włączyć myślenie.
Czołowy działacz PSL, wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski wyraża żal na pograniczu pretensji, że PO i PiS dogadało się w sprawie terminu wyborów. PiS pozwolił na zmianę kandydata na prezydenta, a PO nie kwestionuje czerwcowych wyborów, który to termin jest ich zdaniem niekonstytucyjny… Panie marszałku, nie wiem, czy ktoś z kimś dogadywał się, czy nie, ale tak jakoś wyszło. Trzeba było poprzeć majowy termin wyborów i wtedy Pana partyjny szef byłby już liderem opozycji. A tak: jak zwykle przed wami walka o przekroczenie progu wyborczego.
Czasem warto zrobić zwrot akcji. Do czego namawiam koleżanki i kolegów z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Świat dzisiaj się nie kończy.
Jerzy Szmit