Dyskusja olsztyńskich samorządowców spod flagi Lewicy i Koalicji Obywatelskiej oraz ich poparcie bądź ganienie rządu polskiego w związku z zapowiedzią weta dla unijnego budżetu świadczą wyłącznie o tym, że żaden z nich nie przeczytał Traktatu o Uniach Europejskich, czy Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Przede wszystkim jednak świadczą o gigantycznych… kompleksach. Ludzie, którzy nie najlepiej radzą sobie z rządzeniem piaskownicą chcieli zaistnieć w polityce międzynarodowej, a marzy im się nawet rozdawanie w niej kart.
Kiedy czytam słowa prezydenta Olsztyna Piotra Grzymowicza powołującego się na zdanie samorządu miasta (nie całego – trzeba dodać), który pisze, że „największym niepokojem obserwuje zapowiedzi rządu RP o zawetowaniu budżetu Unii Europejskiej na lata 2021-2027” odnosząc się do powiązania wypłat z unijnego budżetu z wymogiem praworządności państw członkowskich nie mogę nie sięgnąć do słów Marka Twaina, który w innych czasach i okoliczności skrytykował boleśnie, nie tak odmiennych od olsztyńskich samorządowców, prowincjonalnych amerykańskich polityków.
Kłamią albo nie wiedzą
– Lepiej milczeć i uchodzić za idiotę, niż się odezwać i rozwiać wątpliwości – powiedział Twain. I to chyba dobry moment, żeby olsztyński odprysk totalnej opozycji wziął sobie te słowa do serca.
Bezspornie prezydent Olsztyna i radni totalnej opozycji mają dużo szczęścia (choć z pewnością wcale go nie doceniają). Ich zdanie odrębne wobec działań polskiego rządu nie przebiło się do świata. Prawdę mówiąc nie trafiło nawet do Warszawy. A jeżeli ktoś w stolicy o nim słyszy nieodmiennie uśmiecha się od ucha do ucha. Nie tylko dlatego, że dokument przyjęty przez olsztyński samorząd przypomina trochę wezwanie mrówki do słonia, żeby zszedł jej z drogi, ale również dlatego, że świadczy o tym, że panowie i panie głosowali za oświadczeniem, którego znaczenia nie rozumieli bo odwoływało się do dokumentów, jakich nie widzieli na oczy. Nie widzieli ich nie dlatego, że to dokumenty szczególnie tajemnicze – nie widzieli ich, bo nie chciało im się ich przeczytać. A mowa o podpisanym przez Polskę Traktacie o Uniach Europejskich oraz dokumentach regulujących zasady działania wspólnoty – rzecz w dyskusji o UE absolutnie podstawowa.
Z traktatów wynika wprost, że jakiekolwiek działanie Komisji Europejskiej (uprzedzającej, że w podziale pieniędzy z budżetu pominie Polskę i Węgry) polegające na nie wypłaceniu środków pomocowych dla dwóch lub więcej państw będzie złamaniem podstawowych zasad funkcjonowania UE.
– Żadne działania UE nie mogą naruszać rynku wewnętrznego ani spójności gospodarczej, społecznej i terytorialnej. Nie mogą one także stanowić przeszkody ani dyskryminacji w handlu między państwami członkowskimi, ani prowadzić do zakłócenia konkurencji między nimi – wyjaśnia w ekspertyzie prof. Tomasz Grzegorz Grosse z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.
Gdyby pojawił się fundusz wsparcia postpandemicznego pomijający dwóch członków UE, w sposób oczywisty i bezpośredni naruszyłby konkurencyjność na rynku wewnętrznym Unii. Spór w tej sprawie między Warszawą i Budapesztem a Brukselą zakończyłby się przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej w ciągu jednego posiedzenia – to złamanie podstaw istnienia UE.
Nie tylko to – Komisja Europejska, która mówi o tzw. wzmocnionej współpracy, czyli porozumieniu krajów z pominięciem Polski i Węgier, tak naprawdę wetowany z budżetem UE fundusz pomocowy chce zastąpić protezą, czyli… niskooprocentowanym kredytem. Na arenie międzynarodowej jest kilkanaście instytucji, które chcą udzielać kredytów państwom, czy też grupom państw. Pukają również do drzwi polskiego ministerstwa finansów. Pośrednik w Brukseli nie jest nam niezbędny!
Zresztą generalnie cały Funduszu Odbudowy ma się opierać na kredycie – Polska, wbrew słowom lokalnych polityków z Olsztyna, nic nie straci, po prostu będzie mogła się kredytować gdzie indziej – jeżeli rząd uzna, że jest taka potrzeba. Również to nie jest wiedzą tajemną, po prostu radni i prezydent przeoczyli te informacje, albo nie chciało im się poczytać.
Ta ważna (kiedyś zgniła) Unia
Jednak samorządowcy postanowili zabłysnąć. Czy było tak, że Piotr Grzymowicz, który stoi za całym zamieszaniem postanowił pojawić się w światowej polityce, przeczuwając, że w żaden inny sposób Brukseli nie odwiedzi w roli innej, niż turysta? Jest u schyłku kariery i z każdym miesiącem jego atuty ulatniają się, bo niedociągnięcia w rządzeniu nie największym przecież miastem są coraz wyraźniej widoczne nawet dla tych, którzy na niego głosowali.
Czy radni najpierw głosując, a potem podpisując się pod dokumentem również chcieli nasycić swoje międzynarodowe polityczne ambicje?
I Grzymowicz, i totalsi wypowiadają się ex cathedra mówiąc o praworządności, mówiąc o ważnej obecności Polski w Zjednoczonej Europie. A przecież jeszcze robiąc kariery w PZPR mówili o UE, że to imperializm i zniewolenie.
Nawiasem mówiąc, duża część naszych samorządowców siedzi w ratuszu, bo nie udało im się przekonać wyborców, żeby ci dali im mandat do Sejmu. Każda podobna wypowiedź wielkich polityków na zesłaniu to podświadoma chęć wykorzystania efektu halo (efektu, który polega m.in. na tendencji do automatycznego przypisywania zapożyczonych cech osobowościowych). Wierzą, że mówiąc o międzynarodowej polityce stają się międzynarodowymi politykami. Zdarza się, że taki zabieg działa, ale… trzeba mówić mądrze. A jeżeli nie ma się nic do powiedzenia, to cóż… zostaje posłuchać Marka Twaina.
Paweł Pietkun