Dzięki objawieniu się Big Techu jako prawdziwego strażnika „nowej demokracji liberalnej”, zrobiło się niemałe poruszenie.
Oczywiście, ponieważ Big Tech uderza na obecnym etapie w faszystowskich trumpistów i inne formacje „skrajnej, populistycznej prawicy”, całe polityczna bolszewia wyje z zachwytu.
Oni oczywiście tego nie rozumieją, że na obecnym „etapie walki klasowej”, są swoistymi profitentami owych strażników, ale na następnym etapie, to oni położą głowę pod gilotynę. Takie są nieubłagane prawa rewolucji. Inaczej się postępu nie da zrobić.
Co ciekawe, okazuje się że w ramach amerykańskiej gospodarki wolnorynkowej, Google czy Apple mogą bezkarnie nie dopuszczać do tegoż rynku firm, które nawet trudno nazwać alternatywą dla ich pozycji na tymże rynku. Kiedyś monopole zwalczały inne monopole, walczyło się z odpowiadającymi sobie potencją rywalami. Teraz Big Tech ufny w swą siłę, próbuje niszczyć jakąkolwiek alternatywę już na etapie prenatalnym. Co skądinąd nie dziwi, no bo skoro na tym etapie można zabijać innych ludzi, to czemu nie firmy.
Ale najważniejszy jest z tego morał dla nas. Jeśli komuś się wydaje, że kolejne wybory w Polsce odbędą się w atmosferze, w której można będzie swobodnie operować na Facebooku, Twiterze, YouTube czy instrumentach Google, to mam dobrą radę. Są trzy lata i wykorzystajcie ten czas na przygotowanie odrębnych środków komunikacji społecznej. Żebyście się nie zdziwili jak Trump. Już za chwilę przećwiczymy ten nowy etap demokracji liberalnej w akcji przy okazji wyborów na Węgrzech.
Grzegorz Górski