Jednym z efektów zmian ustrojowych, jakie nastąpiły w Polsce po 1989 roku, była odbudowa samorządu terytorialnego. Odbudowa, bo w Polsce (a przede wszystkim w Polsce przedrozbiorowej) samorząd odgrywał ogromną rolę.
Bardzo często powtarzane powiedzenie, że samorząd w Polsce „powstał w roku 1990” jest po prostu nieprawdziwe. Głoszenie nieprawdy może wynikać z braku elementarnej wiedzy historycznej lub złej woli. Piszę o złej woli, ponieważ w środowiskach, które kształtowały i kształtują oblicze samorządu terytorialnego, jest głębokie przekonanie, że „My” to wszystko wymyśliliśmy, a ta dawna Polska nic godnego uwagi i naśladowania nie miała.
Musimy też pamiętać, że po 1989 w Polsce zmieniła się nie tylko sfera polityczna. Z perspektywy ponad trzydziestu lat nadal odczuwamy skutki przeprowadzonej przez Balcerowicza terapii szokowej polskiej gospodarki. Była ona jednym z głównych powodów, które umożliwiły powrót do władzy postkomunistów. Jednocześnie tworzyło to w Polsce atmosferę niepewności i braku zaufania do (wydawało się wówczas odzyskanego przez Polaków) państwa. Jeżeli jeszcze do tego dodamy zrozumiałą niechęć do centralistycznie zarządzanego, komunistycznego PRL, to przy tych nastrojach łatwo było przekonać społeczeństwo, że trzeba jak najwięcej kompetencji, władzy i pieniędzy przekazywać rozproszonej władzy samorządowej.
W pierwszych wyborach samorządowych przeprowadzonych w 1990 roku zdecydowane zwycięstwo odniósł Komitet Obywatelski, będący przeniesieniem na szczebel lokalny Komitetu Obywatelskiego, stworzonego przez środowiska skupione przy Lechu Wałęsie na potrzebę wyborów kontraktowych przeprowadzonych w czerwcu 1989 roku.
Kandydaci na radnych, a potem na wójtów, burmistrzów i prezydentów byli wyłaniani przez środowiska akceptujące porozumienia „okrągłego stołu”, a jednocześnie niechętne powstającym wówczas partiom politycznym.
Przez długie lata budowano niechęć do państwa, jego instytucji, szczególnie szczebla centralnego. Samorząd, czyli władza polityczna na szczeblu lokalnym miała być zawsze lepsza, efektywniejsza, tańsza i lepiej zaspokajać potrzeby obywateli.
Powstała swoista ideologia samorządowa. Dla jej wyznawców pochodzący z wyborów wójt jest z definicji bardziej predestynowany do podejmowania słusznych decyzji niż minister czy premier. Choć oni też pochodzą z wyborów. Idąc dalej tym tokiem myślenia, w przeciwieństwie do przedstawiciela władzy rządowej wójt zawsze prezentuje słuszny interes społeczny. Natomiast władza rządowa, myśli przede wszystkim, jak odebrać politykom lokalnym kompetencje, narzucić więcej obowiązków i nie dać na to środków. Mało tego, wbrew konstytucyjnej, ustawowej, funkcjonalnej i zdroworozsądkowej rzeczywiści ideolodzy samorządności sugerowali, że właściwie administracja samorządowa jest w swoich działaniach wyłączona z aparatu administracji państwa, a rząd z samorządem są w stałym systemowym konflikcie.
W środowisku działaczy samorządowych wielki opór wywołało wprowadzenie możliwości kontroli funkcjonowania samorządów przez NIK. Po wielkich targach ograniczono ją tylko do kontroli wydatków środków pochodzących z dotacji rządowych oraz unijnych, czyli środków przekazywanych z budżetu państwa na konkretne zadania, na przykład budowę drogi czy wydatki socjalne.
Poza tym nikt nie bada, może poza wąskim środowiskiem naukowym, działalności władz samorządowych pod względem racjonalności podejmowanych decyzji. Regionalne Izby Obrachunkowe i Samorządowe Kolegia Odwoławcze, badają działalność administracji samorządowej wyłącznie od strony formalnej podejmowanych decyzji, tak merytorycznych jak i prawnych.
Zadania samorządu lakonicznie, ale jasno określa Konstytucja RP w artykułach od 163 do 172. W art. 163 znajduje się fundamentalny przepis „Samorząd terytorialny wykonuje zadania publiczne niezastrzeżone przez konstytucję i ustawy dla organów innych władz publicznych”.
Natomiast art. 1 ustawy o samorządzie gminnym brzmi „Mieszkańcy gminy z mocy prawa wspólnotę samorządową”. Oznacza to, że wybierane w powszechnych wyborach władze gminy łamią prawo, kiedy podejmują działania, których celem jest antagonizowanie, skłócanie mieszkańców, przeciwstawianie jednych przeciw drugim.
Mimo zupełniej jednoznaczności przepisów prawa, w ostatnich latach część polityków samorządowych wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, marszałków bez żadnych skrupułów łamie Konstytucję wykraczają poza zakres swoich kompetencji. Chcą być uczestnikami polityki zastrzeżonej przez Konstytucje i ustawy do kompetencji Sejmu Senatu, Rządu. Prezydenta RP.
Wypowiedzi na temat sądownictwa, „praworządności”, polityki zagranicznej, podejmowane stanowiska, apele, listy sygnowane przez urzędników samorządowych są puszczane w obieg publiczny i mają uchodzić za głos ludu protestujący przeciw PiS-owskiej dyktaturze.
W swoim zacietrzewieniu urzędnicy samorządowi domagają się nakładania na Polskę sankcji i odbierania należnych naszemu krajowi funduszy. Kuriozalnym przykładem fanatycznego zacietrzewienia były protesty przeciwko przekazywaniu Polsce funduszy na Krajowy Plan Odbudowy. Przecież znacząca część idących w dziesiątki miliardów euro środków, trafi do samorządów. Na co zostaną wykorzystane, zadecydują owi urzędnicy samorządowi i co najważniejsze – beneficjentami będą mieszkańcy, z których podatków owi urzędnicy pobierają pensje.
I jeszcze jeden godny zauważenia fakt. W Polsce wójtem, burmistrzem, prezydentem miasta zostaje się w wyniku bezpośrednich, powszechnych wyborów. Bez względu na to, czy zwycięstwo wyborcze przychodzi w pierwszej czy drugiej turze nigdy lider samorządu nie jest wybierany jednomyślnie. Jeżeli jeszcze dodamy, że frekwencja wyborcza najczęściej nie przekracza 50%, to jednoznacznie można stwierdzić, że wójt nie reprezentuje większości. Samo w sobie nie podważa to legalności i ważności wyborów. Jednak jasno pokazuje, że wielkim nadużyciem jest posługiwanie się mandatem pochodzącym z wyborów samorządowych w działaniach niemieszczących się w zakreślonych przez prawo kompetencjach i zadaniach.
Co więcej, nie przypominam sobie, aby w kampaniach wyborczych kandydaci na wójta, burmistrza czy prezydenta miasta obiecywali swoim wyborcom, że będą ich kosztem fanatycznie walczyli z rządem. Wolą mówić o współpracy, drogach, szkołach, rozwoju, wykorzystywaniu funduszy. Mało tego najchętniej mówią o sobie, że są całkowicie i wyłącznie apolityczni.
Rzeczywistość jest często zupełnie inna. Wykształciła się grupa polityków samorządowych, dla których najważniejszym celem funkcjonowania jest walka z rządem, Prezydentem RP i z instytucjami państwa polskiego. Trzaskowski, Jaśkowiak, Karnowski, Bruski, Grzymowicz i grupa innych próbuje zaistnieć na scenie politycznej uczestnicząc czy nawet organizując antyrządowe awantury. Jeszcze raz zapytam, kto wam broni porzucić samorządowe męczarnie i kariery polityczne w pełnej krasie i bez żadnych ograniczeń rozwijać w Sejmie, Senacie, a może nawet w pałacu prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu? Zrzućcie sobie z głów problemy Warszawy, Poznania, Sopotu, Bydgoszczy, Olsztyna! A może już wszystkie te małe problemy w Waszych miastach rozwiązaliście? I odważnie wkraczajcie w świat wielkiej polityki. Któż Wam broni?
Dobrym przykładem absurdalności i pokazu złej woli części polityków samorządowych była odmowa uruchomienia syren alarmowych 1 sierpnia dla uczczenia rocznicy Powstania Warszawskiego. Świadome i ostentacyjne niewykonanie plecenia wynikającego z Rozporządzenia Rady Ministrów pochodzącego zresztą z 2013 roku, samo w sobie powinno rodzić odpowiednie konsekwencje prawne. Czy ten wygłup był zgodny z wolą mieszkańców, którzy Powstanie Warszawskie traktują jak narodową świętość? Ciekawe czy na przykład najważniejszy urzędnik poznańskiego albo sopockiego ratusza obiecywał w kampanii wyborczej, że będzie ostentacyjnie łamał prawo i odmawiał uczczenia pamięci Powstańców Warszawskich. A może przez odmowę włączenia syren chcieli pokazać, że do atakowania rządu i pokazywaniu lekceważenia państwa polskiego można również używać pamięci o Powstaniu Warszawskim i jego bohaterów. Jako pewnik natomiast trzeba przyjąć, że chcieli wywołać rocznicowy dysonans, wprowadzić podziały i zakłócić rocznicę, a i umniejszyć pokazując, że są gotowi pamięć o bohaterach traktować instrumentalnie. A opowieści, że włączanie syren wystraszy uchodźców z Ukrainy tak samo obraża Ukraińców jak i Polaków.
Według Słownika języka polskiego pojęcie „sobiepaństwo” to „postępowanie samowolne, nieliczenie się z nikim i niczym; samowola, anarchia, arbitralność”.
W Polsce przedrozbiorowej bajecznie bogaci magnaci uwierzyli, że są potężni, wszechwładni, bezkarni. Władza państwowa (wówczas królewska), stanowiła przeszkodę na drodze do pełnej anarchii, w której nie było obciążenia żadnymi ograniczeniami, powinnościami, opłatami. Mogliby żyć sami dla siebie, korzystać z prawa, nie brać na siebie żadnych zobowiązań wobec wspólnoty, która ich potęgę wypracowała, a siłę i prestiż jej członkom zawdzięczali.
Dzisiaj, część polityków samorządowych idzie dokładnie tą samą ścieżką. Z jednej strony zachowują się, jakby w Polsce prawa nie było, domagają się od obcych interwencji w nasze wewnętrzne sprawy, negują wolę Polaków, a drugiej żądają, aby państwo dostarczało im funduszy na realizację ich często absurdalnych pomysłów, bez liczenia się z wolą mieszkańców oraz bez żadnej nad tym kontroli.
Ponad dwieście lat temu dla Polski bardzo źle to się skończyło. Choć sobiepanowie nadal mieli się dobrze, jeżeli nie przeszkadzali nadto zaborcom. Zachowali majątki, pozycje, wpływy, prestiż. Polski już nie było, ale dobre życie sobiepaństwa pozostało.
Czyżby znowu o to chodziło? Przecież w wielkiej federalnej Unii Europejskiej, ktoś musi miastami i gminami w jej imieniu i interesie zarządzać.
Jerzy Szmit