Zagadnienia opisane w poprzednim poście dotyczą w istocie kwestii „małych pieniędzy”, czyli „planu odbudowy”, a ściślej, to obecnie już bardziej „planu pogrążania się Unii”. Prawdziwe wyzwania są jednak związane z „dużymi pieniędzmi”, czyli środkami, które pozyskujemy w ramach siedmioletnich ram finansowych UE.
Są tu najpierw dwa aspekty, które dla uporządkowania dalszych rozważań, trzeba wybić.
Kwestia pierwsza to oszacowanie rzeczywistych przepływów netto w perspektywie owych siedmiu lat. Z decyzji budżetowych Rady Europejskiej wynika, jaki poziom środków winien hipotetycznie trafić do Polski, a chodzi tu głównie o środki w ramach tzw. polityki spójności (czy z grubsza dotacje dla rolnictwa i obszarów wiejskich oraz infrastruktura i rozwój regionalny terenów poniżej średniej unijnej). I trzeba tu od razu pamiętać, że środki te nie są żadną łaską (czy jak to bezczelnie bredził Scholz w Wwie, że to jakaś rekompensata Niemiec za zbrodnie II wojny światowej). Są to swego rodzaju opłaty za swobodny dostęp do polskiego rynku w warunkach braku pełnej konkurencyjności (czyli z upośledzeniem dla polskich podmiotów i konsumentów).
O ile jeszcze w 2022 roku i zapewne w 2023 roku wygląda na to, iż bilans tych przepływów będzie dla Polski szybko malejąco dodatni, o tyle od 2024 roku to już pewno będzie ujemny. Wynika to z tego, iż składka do budżetu UE (tak, pamiętajmy – te środki powstają ze składek, w tym naszej, a nie z jakichś czarów marów Brukseli) stanowi określony procent PKB oraz jego poziomu względem średniej unijnej. Tutaj nasze sukcesy w odbudowie PKB (jesteśmy chyba jedynym krajem, UE który w 2022 roku przekroczył poziom PKB z 2019 roku) stają się naszym przeciwnikiem. Ponieważ inni albo spadają, albo stoją w miejscu, my rosnąc musimy płacić więcej. Jeszcze przed pandemią wyglądało na to, że w tej perspektywie staniemy się płatnikiem netto, ale obecnie jest oczywiste, że ten czas jest na wyciągnięcie ręki.
Konkludując – może się okazać, że gdy na serio wystartujemy z funduszami europejskimi w tej perspektywie, to już będziemy płatnikiem netto.
Kwestia druga, to próby pozatraktatowego ograniczania środków z normalnego budżetu UE.
Tak jak pisałem, obecnie obowiązujące regulacje są bardzo ścisłe i ograniczają w istocie możliwości Brukseli do sytuacji, w których dochodzi do malwersacji środków unijnych bądź przypadków korupcji. Z tych tytułów Polsce nic nie można zrobić.
Dlatego sprokurowano wspomniane rozporządzenie KE, które pozwala wstrzymywać środki pod pozorem naruszeń „praworządności”. Stypulacje te są sprzeczne z Traktatami, które opisują procedury dojścia do takich sankcji (słynny art. 7), ale tu jak wiemy żałosne wystąpienie Timmermansa z 2016/17 roku ciągle nie uzyskało akceptacji Rady Europejskiej nawet większością kwalifikowaną (czyli prawie połowa państw się temu sprzeciwia).
Ale mamy świadomość, że skorumpowany Trybunał Lenaertsa przyklepie to bezprawie, a w ślad za tym KE przystąpi do prób zablokowania nawet tych środków, które wynikają z decyzji budżetowych (w tym kontekście to „kary” Trybunału Lenaertsa to rzeczywiście „drobne”).
W perspektywie oczywistości faktu, że wkrótce staniemy się płatnikami netto widać wyraźnie, że Bruksela i napędzający ją Berlin z wasalami uznali, że Polska ma stać się swoistą dojną krową dla UE. Czyli tak jak w XV-XVII wieku, dzięki temu że durna magnateria polska sprzedawała Holendrom zboże w cenach stałych z końca XV wieku, naszym kosztem budowała się potęga dzisiejszego Beneluksu, który handlował mąką z naszego zboża po całej Europie. Tam Proszę Państwa, inaczej niż u nas, pamięta się dobrze o źródłach swojego bogactwa.
To wobec takiego wyzwania przyjdzie nam stanąć w połowie tego roku. Można przypuszczać, że do końca prezydencji francuskiej Macron nie zaryzykuje akceptacji Francji dla tak twardej gry Brukseli (z uwagi na implikacje wewnętrzne w wyborach), ale od lata 2022 machina ruszy z całą mocą. I o ile do końca 2022 roku być może Czesi spowolnią te naciski, ale później trzy kolejne prezydencja (Szwecja, Hiszpania, Belgia) będą naciskać z pewnością na grilowanie Polski.
To właśnie będzie dla nas najpoważniejsze wyzwanie w stosunkach z Unią Europejską. Ale tę wojnę z Brukselą (i nie tylko) możemy wygrać. Jak? O tym już w poniedziałek w tekście na portalu TYSOL.
Prof. Grzegorz Górski