Wchodzimy w rok 2023 – rok wyborów parlamentarnych. Mimo iż formalnie kampania wyborcza jeszcze się nie rozpoczęła, to de facto trwa już od dłuższego czasu. Przedstawicieli obu przeciwstawnych sobie obozów politycznych, pretendujących do władzy: Zjednoczonej Prawicy i tzw. „totalnej opozycji” łączy przekonanie, że wynik wyborów na trwałe określi (a może nawet zabetonuje) kierunki rozwoju naszej Ojczyzny oraz jej pozycję w Europie i świecie. Wśród głosów pojawiają się nawet takie, które dowodzą, że zbliżające się wybory rozstrzygną o tak fundamentalnej sprawie, jak trwanie Rzeczypospolitej jako w pełni niepodległego państwa.
Z wypowiedzi polityków wynika, że stanęliśmy po raz kolejny w historii wobec wyboru, który zdecyduje nie tylko o dalszej historii naszej państwowości, ale i o życiu każdego z nas oraz o życiu następnych pokoleń.
Brzemienne w skutkach, może okazać się szczególnie zwycięstwo tzw. „totalnej opozycji”, zwłaszcza kiedy przyjmie się nieco dłuższą perspektywę czasową niż tę, do której przyzwyczaił nas kalendarz wyborczy oparty na 4-letnim systemie weryfikacji polskiego życia politycznego. Warto zatem spojrzeć na zagrożenia, jakie może nieść ze sobą powrót do władzy Tuka i postkomunistów, zwłaszcza w perspektywie kilkunastu lub kilkudziesięciu lat. Trzy z nich zostaną tutaj wskazane.
Płynąć w głównym, nurcie …
Pierwsze z zagrożeń związanych z przejęciem władzy przez opozycję wiąże się z naszą sytuacją geopolityczną. Dotyczy pozycji Polski w nowej, kształtującej się na naszych oczach,
architekturze politycznej Europy i świata. Strategia, którą realizować będzie przyszła koalicja liberalno-lewicowa, oparta zostanie zapewne na założeniu, że należy powrócić, jak to kiedyś eufemistycznie nazywano, do „płynięcia w głównym nurcie” polityki europejskiej. Zarówno dotychczasowe dokonania rządów koalicji PO – PSL w tym zakresie w latach 2007-2015, postawa Tuska jako Przewodniczącego Rady Europejskiej, ukształtowany w tym okresie system powiązań i zależności, a co za tym idzie psychologiczna niezdolność do zaprzeczenia całemu swojemu „dorobkowi” politycznemu tego okresu wskazywać może na to, że droga ta pozostanie jedyną możliwą do realizacji przez przyszły rząd ukształtowany przez środowisko tzw. „totalnej opozycji”.
W praktyce, powrót do wcześniej wypracowanego przez koalicję PO – PSL modelu kształtowania polityki zagranicznej oznaczać musi jej podporządkowanie polityce kreowanej przez rząd w Berlinie, a więc powrót do zależności władz w Warszawie od silnego ekonomicznie sąsiada – Niemiec.
Brak jednoznacznej krytyki postawy rządu berlińskiego w trakcie trwającej agresji Rosji na Ukrainę, niedostrzeganie, że jest on w dużym stopniu odpowiedzialny za rozpoczęcie wojny, sposób reagowania na ujawniane w mediach kulisy polityki rządu PO-PSL wobec Niemiec i Rosji, a także brak jednoznacznego zdystansowania się wobec własnej klientystycznej polityki wobec naszego zachodniego sąsiada zdają się jedynie potwierdzać, że po powrocie Platformy Obywatelskiej do władzy spodziewać się można kontynuacji tego, co było wcześniej.
Bezpośrednim efektem powrotu do „wasalistycznej” polityki wobec Berlina i Brukseli będzie, co naiwna część społeczeństwa uzna za sukces, zakończenie „konfliktu” z Unią Europejską, odblokowanie należnych Polsce pieniędzy i otwarcie brukselskich salonów dla polskich polityków. Dalekosiężne konsekwencje przyjęcia tej opcji politycznej mogą okazać się jednak niezwykle niebezpieczne i kosztowne.
Wybór polityki proniemieckiej w naturalny sposób stanie w opozycji wobec dotychczasowej polityki proamerykańskiej, prowadzonej przez Zjednoczoną Prawicę, pokładającą nadzieję w tym, że kiedy Niemcy postrzegane będą coraz bardziej jako nieprzewidywalny i nielojalny sojusznikiem w NATO, a ich pozycja w Europie ulegnie osłabieniu, Stany Zjednoczone zdecydują się na trwałe przesunięcie strefy zabezpieczenia własnych interesów w Europie właśnie z Niemiec na tereny byłych państw Układu Warszawskiego.
W polityce krajowej wybór opcji proniemieckiej przez nowy rząd w Warszawie spowodować musi konflikt pomiędzy ośrodkiem prezydenckim (opcja proamerykańska) a nową koalicją rządzącą (opcja proniemiecka). W polityce zagranicznej natomiast, podporzadkowanie Berlinowi (prowadzącemu wobec agresji Rosji na Ukrainę politykę „gry pozorów” i „grania na czas”) skutkować będzie neutralizowaniem Polski jako głównego szlaku wsparcia militarnego dla Ukrainy oraz osłabieniem pozycji Polski w regionie, tzn. w relacjach z byłymi państwami Bloku Wschodniego, tworzącymi wschodnią flankę NATO.
Nastąpi wówczas obniżenie pozycji Polski wewnątrz Unii Europejskiej, jako podmiotu politycznego uzależnionego od Niemiec, co może poskutkować fiaskiem budowanego z mozołem silnego sojuszu państw „Trójmorza” skupionych obecnie wokół Polski. To z kolei może sprowokować Stany Zjednoczone do zrewidowania swojej polityki wspierania Europy Środkowo-Wschodniej (zwłaszcza, jeśli sytuacja na Ukrainie nie rozwijałaby się zgodnie z oczekiwaniami Waszyngtonu), co oczywiście w sposób diametralnie negatywny wpłynie na nasze bezpieczeństwo i możliwości obronne
Najdalej idącą konsekwencją takiego stanu rzeczy w dalszej przyszłości (kiedy na Kremlu zasiądzie jakiś nowy „reformator”, z którym będzie można znów robić szemrane interesy i który da pretekst „cywilizowanej Europie” do „normalizowania” relacji z Rosją „taką jaka ona jest”) będzie ponowne w historii samotne usytuowanie geopolityczne Polski pomiędzy współpracującymi ze sobą państwami: Rosją i Niemcami. To one posiadać będą wówczas narzędzia do wpływania na politykę wewnętrzną Polski oraz decydowania o jej „być” albo „nie być” na arenie politycznej Europy jako państwa podmiotowego. Tym bardziej stanie się to niebezpieczne, jeżeli ulegnie zachwianiu strategia administracji amerykańskiej, zakładająca w ramach globalnego konfliktu między Stanami a Chinami, dążenie do osłabienia Rosji jako potencjalnego silnego sojusznika Chin, czemu służyć ma wspieranie państw Europy Środkowo-Wschodniej, które jeszcze niedawno znajdowały się w sowieckiej strefie wpływów i które łączy wspólnota interesów, wynikająca z podobnej diagnozy zagrożeń ze strony Rosji. Jeżeli temu towarzyszyłaby przegrana przez Ukrainę wojna i rozszerzanie rosyjskiej strefy wpływów już nie tylko o Białoruś, ale i Ukrainę, to sytuacja stanie się jeszcze bardziej dramatyczna i niebezpieczna dla nas, a widmo wojny może stać się nieuchronne.
W stronę euro-kołchozu …
Drugie z zagrożeń związane z przejęciem władzy przez tzw. „totalna opozycję” wiąże się z kwestią wcielanego w życie już od pewnego czasu projektu politycznego budowania w Europie państwa federalistycznego, w którym rolę rozgrywającego odgrywać będą Niemcy, dążące do utrwalenia i rozwijania swojej pozycji jako hegemona w Europie. Niemcy, bazujące na potencjale ludnościowym i gospodarczym państw europejskich oraz surowcach naturalnych płynących z Rosji, przekonane o swojej wyjątkowej roli, jaką mają odegrać na kontynencie (nie pierwszy już raz w historii). Niemcy odbudowujący swój skompromitowany politycznie sojusz gospodarczo – polityczny z Rosją, sojusz szczególnie niebezpieczny dla państw znajdujących się pomiędzy nimi, których pozycja w przypadku zrealizowania się w/w scenariusza uzależniona byłaby w zdecydowanym stopniu od tych decyzji, które zapadałyby na osi Berlin – Moskwa.
Także i w tej kwestii spodziewać się można przyjęcia przez nowy rząd postawy kapitulanckiej, o czym świadczyć mogą dość jednoznaczne zapowiedzi i oczekiwania prominentnych przedstawicieli opozycji, którzy już dziś, w sposób niezbyt zakamuflowany, wyrażają poparcie dla idei federalizacji Europy.
Realizacja koncepcji państwa federalnego, która stoi w sprzeczności z pierwotną ideą tworzenia Unii jako wspólnoty ojczyzn, musiałaby się wiązać z dalszymi działaniami, mającymi na celu stopniowe osłabianie pozycji państw narodowych. To skutkowałoby tworzeniem mechanizmów ograniczających ich kompetencje oraz możliwość wpływania na politykę eurokratów, np. przez wprowadzanie mechanizmu głosownia większościowego, wzmacnianie organizacji czy gremiów międzynarodowych czy różne formy uzależniania poszczególnych państw od decyzji centrum brukselskiego. Tego rodzaju wielotorowe zmiany będą miały np. skutki finansowe, czego jaskrawym przykładem już dziś jest chociażby zaciągnięcie wspólnej pożyczki przez państwa członkowskie Unii Europejskiej na realizację tzw. KPO czy sukcesywne wprowadzanie w kolejnych krajach jednolitej waluty – euro i podporządkowanie polityki fiskalnej oraz gospodarczej poszczególnych państw Europejskiemu Bankowi Centralnemu.
Osłabienie pozycji państw narodowych otworzy z kolei pole do dyktatu w sferze społecznej, kulturowej i światopoglądowej.
My też jesteśmy postępowi…
Trzecie z zagrożeń związanych ze zwycięstwem tzw. „totalnej opozycji” w najbliższych wyborach parlamentarnych wiąże się z pytaniem, jaką postawę przyjmie nowy rząd w Warszawie wobec toczącej się w Europie i świecie wojny o charakterze kulturowo-światopoglądowym. Jest to pytanie o postawę przyszłej władzy wobec dążeń neomarksistowskiej lewicy zachodnioeuropejskiej, wcielającej w życie założenia rewolucji antykulturowej, uderzającej w podstawy cywilizacji śródziemnomorskiej, a więc przede wszystkim w chrześcijaństwo. Rewolucji, której celem jest, podobnie jak w przypadku klasycznego marksizmu, dążenie w „imię postępu” i „dobra ludzkości” do daleko idącego przeobrażenia świata, radykalnego wyeliminowania starego porządku, stworzenia nowej rzeczywistości i nowego typu człowieka.
Dokonując modernizacji tępego i jawnie opresyjnego marksizmu (skompromitowanego w wydaniu sowieckim), wizjonerzy nowych czasów uznali za najbardziej efektywną dla osiągniecia własnych celów sferę kultury, która od wieków kształtowała tożsamość Europy. To ją, ich zdaniem, należy poddać daleko idącej metamorfozie, dążąc do dekompozycji chrześcijaństwa, rodziny, tradycyjnych „ról społecznych”, etyki katolickiej (w tym tradycyjnej moralności w sferze seksualnej), tradycji i wszelkich przejawów konserwatyzmu obyczajowego i politycznego oraz patriotyzmu.
W idee rewolucji wpisana jest przede wszystkim nienawiść wobec chrześcijaństwa i towarzyszącego mu przekonania o istnieniu naturalnego i obiektywnego porządku świata, mającego swe źródła w istnieniu transcendentnego bytu – Boga, a co za tym idzie istnienia obiektywnej prawdy o człowieku i obiektywnie istniejącego uniwersalnego porządku moralnego. Prawdy, która nie jest zależna ani od decyzji takiej a nie innej większości, ani od obecnie lansowanych mód czy pseudonaukowych trendów.
W tym celu, jak zakładają zwolennicy „postępu”, należy opanować w pierwszej kolejności media, wykorzystać zdominowane lewacką myślą środowiska uniwersyteckie i polityczne, stworzyć nowe ustawodawstwo tak, aby stało się „postępowe” oraz „uwolnić sądy”, aby pilnowały wdrażania tego nowego ustawodawstwa, a areną działań ideologicznych uczynić szeroko rozumianą oświatę i kulturę (w tym sztukę). W ten sposób uda się wyzwolić „nowego człowieka” od „opresyjnej” i „zniewalającej”, wg, nich, kultury śródziemnomorskiej.
Celem ataku stać się mają przede wszystkim dzieci i młodzież. To w nich najłatwiej zaszczepić zniekształcone wyobrażenie o świecie, o tożsamości człowieka, seksualności, wykorzystać naturalny dla ich wieku bunt wobec norm, autorytetów, rodziców, czyniąc z niego narzędzie prawdziwie destrukcyjne. Oczywiście, pod hasłami wolności i tolerancji, w rzeczywistości „wolności, która zniewala” i „tolerancji represyjnej”, zgodnie z którą jakakolwiek forma braku akceptacji dla „nowej ideologii” uznawana jest za przejaw nienawiści, którą należy zwalczać
Neomarksistowska rewolucja antykulturowa, znajduje wyraz w rozmaitych nurtach współczesności, niosących określone zagrożenia. Jednym z nich jest ekspansja ideologii LGBT i ideologii gender, u źródeł której leży przekonanie, że płeć ma charakter kulturowy, a więc może być poddana wielokrotnym modyfikacjom przez samego człowieka. Jest to przekonanie iśćcie szatańskie, bo nie tylko zaprzecza prawu naturalnemu, ale i stawia człowieka w miejscu Boga jako jedynego kreatora samego siebie. Wiąże się z nim promocja tzw. „małżeństw” homoseksualnych, transseksualizmu i innych form „ekspresji seksualnej”, aborcji na życzenie, seksualizacji dzieci oraz skrajny feminizm (dążący do eliminacji biologicznego podziału osób ze względu na płeć). Jeszcze innym niebezpieczeństwem staje się ekoterroryzm czy polityka multi-kulti, której elementem jest wymuszana w kolejnych państwach europejskich polityka migracyjna. Temu wszystkiemu towarzyszy, co jest stałym pragnieniem postępowców począwszy od Rewolucji Francuskiej, dążenie do zneutralizowania (osłabienia, „zreformowania”, wyeliminowania) pozycji Kościoła katolickiego w świecie.
Grunt pod nią przygotowała koncepcja tzw. „poprawności politycznej”, której konsekwencją staje się ograniczenie wolności słowa, relatywizm poznawczy i relatywizm moralny. Całość ma się natomiast dokonać na drodze żmudnej i konsekwentnej inżynierii społecznej, wdrażanej systematycznie, w różnym tempie w poszczególnych krajach, czyli wielkiej manipulacji ideologicznej, której celem jest niemal podprogowe przekształcanie świadomości pojedynczych osób i całych społeczeństw.
Wobec tych, w swojej istocie, przejawów neokomunizmu będą się musiały określić elity polityczne, które zdobędą władzę po jesiennych wyborach 2023 roku, np. proponując konkretne rozwiązania legislacyjne czy prowadząc taką, a nie inną politykę oświatową.
Tu zapewne prym będzie wieść przyszły sojusznik PO w nowej układance rządowej – środowiska związane z dawną SLD, w szczególności jej młode kadry, nawiązujące do tradycji europejskiej i światowej tzw. „Nowej Lewicy”, zakładającej, że „imię postępu” i „wyzwolenia człowieka” (w tym nowego „proletariatu” – rzekomo prześladowanych mniejszości seksualnych) należy dokonać destrukcji i destabilizacji „opresyjnej” kultury Zachodu (opartej, ich zdaniem, na szeroko rozumianej dominacji) jako zniewalającej człowieka i ograniczającej jego pole ekspresji, np. w sferze obyczajowej. To oni właśnie zdają się być najmocniej zaczadzeni oparami „nowej utopi” i myślą już jedynie kategoriami idącej z nią w parze „nowomowy”.
Nie lepiej prezentuje się tu Platforma Obywatelska, której coraz trudniej tworzyć zasłonię dymną dla jej rzeczywistych intencji i zamiarów. Jej zwrot w kierunku ideologii lewicowej w ostatnich latach jest aż nazbyt oczywisty. I nie chodzi tu zapewne tylko o pozyskanie tradycyjnego elektoratu lewicy czy typową dla tej formacji bezideowość i cynizm. W rzeczywistości tylko człowiek naiwny jest dziś w stanie uwierzyć, że w PO zachowała się jeszcze jakaś frakcja konserwatywna. A nawet jakby istniała (zresztą, co to za konserwatyści, którzy ciągle chcą tkwić w partii, która chce „opiłowywać katolików” i której po drodze z Martą Lempart), to i tak trzeba będzie zapłacić haracz lewakom w nowej układance rządowej, którą łączyć będzie jeden podstawowy aksjomat – zdobycie i utrzymanie władzy. W ich przekonaniu sytuacja w Polsce, biorąc pod uwagę stan świadomości znacznej części młodego pokolenia, dojrzała już zapewne do zapalenia zielonego światła dla neomarksistowskiej rewolucji, już nie cząstkowej, ale pełnowymiarowej.
Konsekwencją tego w perspektywie historycznej może stać się powrót do czasów znanych nam z okresu komuny: łamania charakterów (np. lekarzy pozbawionych ochrony „klauzuli sumienia” czy nauczycieli przymuszanych do demoralizowania młodego pokolenia), dwójmyślenia (kiedy znów dzieci w domach będą mogły usłyszeć znaną z PRL-u frazę: „Ale nie mów tego w szkole…”), monopolu nowej „jedynie słusznej” „prawdy objawionej”, nawet jakby była najbardziej absurdalna i sprzeczna z logiką oraz naturalnym porządkiem świata, cenzury zamykającej usta prawdzie i zdrowemu rozsądkowi oraz bierności wszystkich tych, którzy w swojej bezsilności obserwować będą wokół siebie świat, który coraz bardziej szaleje, także u nas – w Polsce, staczając się w odmęty absurdu i zniewolenia. A kto wie, czy w dalszej przyszłości nie czeka nas powrót do czasów, kiedy po wyczerpaniu mechanizmów represji sądowych czy administracyjnych, sięgnie się wobec opornych po rozwiązania siłowe. Taka jest bowiem logika każdej próby wcielania w życie założeń sprzecznych z naturą ludzką i obiektywnym porządkiem świata „utopii”, że na końcu pozostaje jej tylko tępa, bezrozumna siła i przemoc.
* * *
Zmiana pozycji geopolitycznej Polski w Europie i świecie, kapitulancka postawa wobec hegemonistycznych dążeń Niemiec konsekwentnie realizujących projekt federalistycznej Unii Europejskiej („euro-kołchozu”), wyrzeczenie się spuścizny chrześcijańskiej kultury śródziemnomorskiej i akces na rzecz neomarksistowskiej rewolucji kulturowej (świata bez Boga) – to trzy kluczowe dla naszej Ojczyzny zagrożenia, które perspektywicznie może otwierać dojście do władzy tzw. „totalnej opozycji”. Zagrożenia dla naszej tożsamości i państwowości. Nie jedyne, a jednak szczególnie brzemienne w skutki. Warto bowiem pamiętać, że raz rozpoczęte procesy, zwłaszcza dotykające naszego polskiego genotypu (wolności i wiary) bardzo trudno zatrzymać, a w dłuższej perspektywie czasowej mogą się okazać nieodwracalne. Warto mieć to na uwadze, wrzucając kartę do urny wyborczej.
Mają bowiem racje, zarówno Tusk, jak i Kaczyński, podkreślając kluczowe znaczenie najbliższych wyborów. Rzeczywiście …. jesienią 2023 roku decydować będziemy o sprawach fundamentalnych.
Władysław Orzechowski