W poprzednich „europejskich” tekstach wskazałem jako dwie wiodące przyczyny upadku Europy, brak przywództwa oraz coraz cięższy kryzys finansowy, paraliżujący zdolności do prowadzenia jakiejkolwiek, elementarnie spójnej polityki „europejskiej”. Uzupełniając ten wątek, zanim przejdę do wskazania głównych przyczyn tej finansowej zapaści, dodam tutaj, że obecna Unia – jak niegdyś Związek Sowiecki – z zapałem rzuca się do rozwiązywania problemów, które głównie sama prokuruje. Do tego stosuje tę samą metodę, jaką stosowali komunistyczni bonzowie w okresie, kiedy kołdra dramatycznie zaczęła się kurczyć i nie dawało się żadną miarą przykryć nią wszystkich marznących członków.
Ostatnim tego przykładem, jest kolejna „złota myśl” szefowej brukselskiej szulerni, czyli „stworzenie programu „REARM Europe”. Najpierw zaczęły się deklaracje, ileż to teraz w ramach owej „strategicznej samodzielności” Unia wyda na własną obronę, jak się rzuci nadrabiać stracony czas w obliczu „amerykańskiej zdrady”. Potem sztaby brukselskich krupierów zaczęły kombinować, skąd wyciągnąć na to kasę. Ostatecznie – wobec opisanej katastrofalnej sytuacji – „udało się” im skitrać 150 mld. Euro. Skąd? Poprzez zmianę nazwy wydatkowania środków, pierwotnie przeznaczonych na walkę ze skutkami pandemii (Next Generation). Może zatem „uda się” uzyskać zgodę różnych unijnych instytucji na taką operację, by skompromitowany program wygasić i uzyskać zgodę wszystkich państw, aby środki które miały być jeszcze nań pozyskane, zacząć wydawać na zbrojenia. Ale przede wszystkim zrolować zadłużenie i uzyskać choćby drobną prolongatę w jego spłacie. Unia bowiem ma już potężne problemy z obsługą obligacji, które emitowała, aby uzyskać środki na ów mający ją postawić na nogi „program odbudowy”. Jest to głównie konsekwencja ciągle zbyt wysokich stóp procentowych, które zwielokrotniły koszty obsługi długu. W tej sytuacji, żyrujące ten hochsztaplerski projekt kraje członkowskie, będą musiały więcej płacić za uzyskane „pożyczki” (no bo granty sfinansowały same sobie, wpłacając swoją dodatkową dolę do wspólnego wora).
Manewr „zbrojeniowy” ma więc dać jakiś oddech i oddalić katastrofę, ale głównym jego celem jest i tak zasilenie upadającego europejskiego przemysłu obronnego (zwłaszcza w Niemczech i Francji), który „rozwijając się” w ramach dobrodziejstw „zielonej polityki”, stracił dystans już nie tylko do Amerykanów, ale choćby do Korei czy Turcji. Dodatkowo cały „wielki projekt Ursuli”, jak dobrze pójdzie to owe „150 mld. Euro”, rozłożone na kilka lat. Ambitnie… USA tylko w tym roku wydadzą ok. 1 bln. USD, a Chiny ok. 250 mld. USD. I ci goście z brukselskiej szulerni opowiadają, że „gonią świat”, a do tego „mają prawo współdecydowania”. Nawet Rosja wyda w tym roku niemal tyle (135 mld. USD), ile oni chcą wydać w kilka lat.
Szukając przyczyn tej nagłej niemocy nie sposób ich nie odnaleźć zwłaszcza w samobójczym rozwijaniu „zielonego ładu”. O parareligijnej funkcji tego „klimatycznego” szaleństwa już pisałem. Od kilku miesięcy za sprawą zdecydowanych działań administracji Trumpa, budowany przez ćwierć wieku obraz „palącej się planety” legł w gruzach. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko prezydent zablokował kasę na „zielone inicjatywy” okazało się, że „coś było nie tak”. Nagle na oczy przejrzeli „eksperci”, mainstreamowe media „dostrzegły” że kreowany dotąd obraz był „może trochę przesadzony”. W niecały kwartał okazało się, że już większość Amerykanów nie wierzy i nie akceptuje suflowanych im latami bzdur i w żadnym razie nie chce ponosić ciężarów pomysłów idiotów tłumaczących, że energia z wiatraków czy baterii słonecznych jest tańsza niż ta z węgla czy z atomu. Dzięki temu, Amerykanie właśnie dynamicznie pogłębiają swoją przewagę nad przemysłem europejskim i odzyskują pole w rywalizacji z Chinami czy z Indiami. Bo koszty energii wywindowane w ostatnich latach przez „zielonych przygłupów”, zabijały ich zdolności konkurencyjne w rywalizacji z krajami, które ciągle opierały swoje ekonomie o energię węglową.
A Europa? Cały czas walczy, jak niegdyś Związek Sowiecki walczył o zwycięstwo komunizmu na świecie. Szefowa szulerni, mimo płynących z każdej strony próśb, żądań czy analiz trwa niewzruszenie na stanowisku, że Europa musi świecić wobec świata przykładem. Przypomnijmy – europejska tzw. emisja to ca 5-6 % emisji światowej. Szulerka chce zejść do zera tak szybko jak się da, bo to „zmieni świat”. Dla osiągnięcia tego „celu” jest gotowa zaorać europejską gospodarkę.
Mimo że kolejny raport Draghiego przestrzega przed tym samobójczym trendem, mimo że przemysł europejski (na czele z niemieckim) już głośno wyje, żeby skończyć z tym „zielonym szaleństwem”, szulernia dalej walczy o „zeroemisyjność”.
Sytuacja ta zresztą ilustruje, jak skorumpowaną strukturą jest dzisiaj centrala szulerni – no bo jakby miało być inaczej. Nie jest bowiem tajemnicą, że ta miłość do „zeroemisyjności” nie jest przecież bezinteresowna. Przywództwo szulerni, jak polscy magnaci w XVIII wieku jest gotowe sprzedać Europę – najpierw kawałkami, a potem całość pozostałego truchła – byle „coś tam dla siebie z tego uszczknąć”.
Ta skorumpowana banda zarzyna zatem kurę, która znosiła przez dziesięciolecia złote jaja, byle samemu coś z tego wynieść. „Zielona religia” i wynikające z niej wszelkie „programy” i „projekty”, są wyłącznie narzędziem pompowania kasy dla nowej, „europejskiej oligarchii”. Ogłupieni (znacznie bardziej niż byli dotąd Amerykanie) Europejczycy, jeszcze nie zdołali się ocknąć, bo jeszcze (choć z coraz większym trudem) ich narodowe rządy próbują ratować ich poziom życia. Są to jednak już ostatki, bo światowy okręt odpływa szybko. Europejski skansen za chwilę zacznie coraz bardziej gonić biednych niż bogatych.
Cdn.
Prof. Grzegorz Górski