Makkartyzm to ogólna nazwa działań politycznych, pozbawionych skrupułów metod śledczych, tworzenia atmosfery strachu, spekulacji, kreowania poczucia zagrożenia i podejrzeń w walce z „wewnętrznym zagrożeniem komunistycznym” w latach 1950-1954 w Stanach Zjednoczonych.
Przywołane pojęcie ukuto od nazwiska senatora Josepha McCarthy. Senator Joseph McCarthy sam nie był twórcą opisanego zjawiska, ale stanął na czele specjalnej podkomisji śledczej, a następnie Komisji do Badania Działalności Rządu. Komisji, która tak niechlubnie zapisała się w historii Stanów Zjednoczonych. Makkartyzm jest też synonimem działań określanych często mianem „polowania na czarownice”. W ramach którego to „polowania” poddano presji prawie 3 miliony obywateli Stanów Zjednoczonych. Szczególnie dotkliwe represje dotykały przemysłu rozrywkowego.
Dzisiaj po 73 latach od uchwalenia przez Kongres USA ustawy o działalności antyamerykańskiej, makkartyzm oznacza już nie tylko polowanie na szpiegów sowieckich, ale oznacza zespół działań mających na celu wytworzenie poczucia stanu zagrożenia w społeczeństwie po to, by usunąć z przestrzeni publicznej przeciwników politycznych.
Od opisywanych wydarzeń w USA minęły dziesięciolecia, historia zatoczyła swoje koło i przedstawione wyżej zjawisko pojawiło się nad Wisłą.
Dzisiaj w przededniu przejęcia władzy przez kakofoniczną, zintegrowaną jedynie nienawiścią do PiS, koalicję mamy do czynienia z zapowiedzią działań nakierowanych na szukanie w organach administracji państwowej zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. To swoiste „polowanie na czarownice” jest związane, jak sugeruje przygotowująca się do rządów liberalna lewica, z zagrożeniem dla demokracji ze strony, przecież legalnie działającej, mającej prawie ośmiomilionowe poparcie, partii politycznej Prawo i Sprawiedliwość.
W klimacie chaosu i budowania atmosfery podejrzeń, które wylewają się z lewicowo-liberalnych mediów, kreowana jest atmosfera strachu, w którą wpisuje się zapowiedź procesów politycznych, w tym postawienia przed Trybunałem Stanu: Andrzeja Dudy, Mateusza Morawieckiego, Adama Glapińskiego oraz wielu innych byłych posłów i urzędników publicznych.
Jednocześnie mająca powstać kakofoniczna koalicja planuje zwolnić, oczywiście w ramach podniesienia „standardów demokratycznych” i „praworządności” tysiące urzędników tylko z tego powodu, że zatrudnił ich na przestrzeni ostatnich ośmiu lat PiS.
Program czystek nakierowany tez na realizację zasady TKM ( Teraz K***a My ) w wydaniu niedawnej opozycji zaczyna być wprowadzany w życie. Jego częścią składową, w obszarze mediów, jest tworzenie list proskrypcyjnych dziennikarzy, których ma dotknąć faktyczny zakaz uprawiania zawodu. Taka sytuacja, publikowania list proskrypcyjnych (przez GW ) i wzywania donosicieli do ich uzupełniania, zdarza się po raz pierwszy w Polsce od 1989 roku i przypomina najgorsze praktyki stanu wojennego.
Cel prosty – siły polityczne czujące się zwycięzcami wyborów, już dziś dominujące w mediach, zamierzają utrwalić zdobytą władzę przez koncesjonowanie wolności słowa i pluralizmu w Polsce. Zapewne po to, by w ciszy i ciemności bezkarnie niszczyć państwo i okradać Polaków, jak to już bywało w przeszłości.
Jednocześnie czeka nas zapowiedziane w tzw. 100 konkretach Tuska „opiłowywanie katolików”. W bliskiej perspektywie otumanieni katolikofobią zwolennicy liberalnej lewicy, od kilku już lat systematycznie atakujący postać JPII, w ramach „opiłowywania” zapowiadają m.in. likwidację Funduszu Kościelnego. Przymierzają się też do wykreślenia oceny z religii na świadectwach szkolnych i wygenerowania utrudnień w nauczaniu religii poprzez obligatoryjne jej prowadzenie na pierwszej lub ostatniej lekcji. Równocześnie przeprowadzany jest atak na niedzielę, która w zamyśle liberalnej lewicy ma być normalnym dniem pracy dla pracowników handlu.
Keram