„Naród mię żaden nie zbawił ni stworzył;
Wieczność pamiętam przed wiekiem;
Klucz Dawidowy usta mi otworzył,
Rzym nazwał człekiem”C.K. Norwid „Moja ojczyzna”
Postępujący libertynizm życia publicznego i atrofia pamięci, będąca otuliną braku znajomości polskiej kultury i historii, powodują, że środowiska liberalno- lewicowe na czele z Donaldem Tuskiem coraz częściej i głośniej zaczynają domagać się usunięcia krzyża z przestrzeni publicznej.
Liberalna lewica zdaje się nie pamiętać, że po przyjęciu chrztu w 966 r. przez Mieszka I i poślubieniu księżniczki czeskiej Dobrawy to właśnie krzyż powstrzymał skutecznie panów niemieckich przed zagarnięciem rodzącej się wówczas Polski. Krzyż rozpostarł swoje opiekuńcze ramiona nad Polską i towarzyszył polskim rycerzom, polskiej szlachcie, polskiemu ludowi pod: Cedynią, Głogowem, Legnicą, Płowcami, Grunwaldem, Kircholmem, Cecorą, Oliwą. Był też z nami w czasie potopu szwedzkiego. To on w końcu stał się w dobie XIX-wiecznych powstań narodowych, obok orła w koronie i barw biało- czerwonych, symbolem polskiego narodu. Towarzyszył nam też w niełatwym XX stuleciu: podczas wojny polsko-sowieckiej, w czasie II wojny światowej. Ten symbol męki Chrystusa i znak Polaków, z przewieszoną na swoich ramionach stułą, był też razem z nami 2 czerwca 1979 r. w Warszawie, kiedy to Ojciec Święty wypowiadał pamiętne słowa: „Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!”.
Tymczasem niedawno, w trzydzieści ponad lat od zrzucenia komunistycznego zniewolenia, polityk z Gdańska – z wykształcenia ponoć historyk, współzałożyciel Kongresu Liberalno-Demokratycznego i Platformy Obywatelskiej – podczas czatu internetowego zorganizowanego przez PO na pytanie o to, czy w szkołach powinny wisieć krzyże. Mówi krótko – NIE i zaraz dodaje: „Bardzo chciałbym, żeby miejscem, gdzie wszyscy, którzy wierzą, mogli się spotkać, był kościół. (…) Miejsca publiczne takie, jak Sejm czy szkoła powinny być wolne od symboliki religijnej”.
W związku z powyższym zagubionym, a podążającym za tym politykiem, niektórym naszym rodakom, dedykuję zdarzenie, które miało miejsce w trakcie jednej z demonstracji poprzedzających wybuch Powstania Styczniowego. Otóż 8 kwietnia 1861 r. na placu Zamkowym w Warszawie odbyła się demonstracja patriotyczna, która została zmasakrowana przez stacjonujące w mieście wojska rosyjskie. Znajdujący się wówczas w czołówce manifestujących warszawiaków, niosący krzyż zakonnik, padł ranny od kuli moskiewskiej. Wówczas upuszczony przez niego krzyż, będący dla uczestników demonstracji symbolem ukrzyżowanego Chrystusa, a także cierpiącej Polski, został podjęty przez innego uczestnika protestu Michała Ladnego – 17-letniego chłopca narodowości żydowskiej, syna kupca drzewnego Chaima i Sary, który też został trafiony moskiewską kulą w chwili, kiedy niósł krzyż. Ciężko ranny Michał Ladny został przewieziony do szpitala, gdzie zmarł następnego dnia. Pogrzeb odbył się w nocy z 10 na 11 kwietnia. Ten żydowski bohater, który podniósł z ziemi wspomniany krzyż, będący dla niego zapewne nie symbolem Chrystusa i wiary w Niego, lecz symbolem Polski – Ojczyzny walczącej o niepodległość – spoczywa po dzień dzisiejszy na cmentarzu żydowskim przy ulicy Okopowej w Warszawie.
Od opisywanych wydarzeń minęło przeszło 160 lat. Niby inne czasy, inne realia, a jednak i dzisiaj są tacy pośród nas – ignorujący tradycję, doświadczenie historyczne, imponderabilia narodowe – którym ten odwieczny symbol Polski i Polaków niesiony przez żydowskiego chłopca w kwietniu 1861 roku mocno wadzi.
Keram