Słowo „towarzysz” oznacza kolegę, przyjaciela lub sojusznika. Może być towarzysz podróży, niedoli, ale też zabawy. Określenie nobilitujące grupę społeczną towarzysze-komuniści, jak to tylko oni potrafią spieprzyć każdą dziedzinę życia, splugawili również ten szlachetny „tytuł”. Za ich sprawką stało się określeniem pejoratywnym i znaczy tyle co bolszewik, komuch, czerwony, stalinowiec, pezetperowiec, partyjniak, aparatczyk, by w końcu przybrać znaczenie: lewak.
Słowo to używane jest już od pradawna. Spotkać je można np. w Biblii: „ … towarzyszyli Mu [Jezusowi] także uczniowie.”[Łk 22,39] i „ … towarzyszy Pawła … ”[Dz 19.29]. Niezależnie od języka czy to aramejskiego czy greckiego oznaczało ono właśnie współuczestnika wydarzeń. Był też towarzysz husarski – tytuł nobilitujący – szlachcic służący w wojsku autoramentu narodowego. Nowego znaczenia słowo „towarzysz” nabrało od czasów rewolucji francuskiej (właściwie antyfrancuskiej), a upowszechniło się z powstaniem i szerzeniem idei socjalizmu. Uważano je za bardziej egalitarny (równościowy) status osoby. A „zrównywania” najczęściej dokonywano za pomocą gilotyny. Od rewolucji październikowej przyjęło się jako określenie komunisty.
W PRL-u towarzysze byli z „robotniczej”, z nazwy (jak zwykle określenie oznaczało coś wręcz przeciwnego), PZPR – struktury administracyjnej zarządzającej państwem od szczytów władzy po najdrobniejszy zakład pracy i gminę. Ambicją towarzysza było zdobyć szczyt peerelowskiej partyjnej hierarchii, bić pokłony przed kolejnymi „gensekami” (generalnymi sekretarzami ZSRR), a jednocześnie żyć według zachodnich standardów. Egalitaryzm nie przeszkodził towarzyszom w wytworzeniu „czerwonej burżuazji” – elity władzy komunistycznej – rządzącej i uprzywilejowanej grupy komunistów. Przykładem jest synalek Jaroszewicza – „playboy” i „panisko”, ze względu na styl życia zwany „czerwonym księciem”. Stasia Gierkowa robiła wypady na „zgniły” Zachód do fryzjera i na zakupy rządowym samolotem. Zresztą Bierut i Cyrankiewicz – amator drogiego kawioru też byli przyzwyczajeni do luksusów. Obecny beneficjent komunizmu, towarzysz Cimoszewicz w 1981r. był stypendystą Programu Fulbrighta na Uniwersytecie Columbia. Nie każdemu robotnikowi było to dane. Nie stroniono też od przedwojennych polskich konwenansów. Xawery Dunikowski, przyjaciel Moczara, w 1950 r. dedykował: „Jaśnie Wielmożnemu [sic!] Panu [sic!] Prezydentowi miasta Olsztyna Czesławowi Browińskiemu”. Towarzyszowi?![1]
Obecnie przepoczwarzyli się poprzez Socjaldemokrację Polską, Sojusz Lewicy Demokratycznej (za PRL-u „demokracja ludowa” – władza ludu ludowa; tacy rozgarnięci właśnie są), Lewicę /Partię?/ Razem o poglądach socjaldemokratycznych (tym razem ukrytych) na Nową lewicę, czy odwrotnie. Już trudno się połapać. A może im o to chodzi?
W tzw. III RP chcą uchodzić za „panów”, (to „panowie nie wyjechali do Londynu”?) a co najmniej za kolegów. Niestety kolegów jeszcze znajdują. Towarzysz Aleksander Kwaśniewski (jeden człowiek a odmienił los wielu setek) został „panem” prezydentem, chociaż w pierwszej kolejności przysługiwał mu tytuł związany z „chorobą filipińską”, albo „pourazowym zespołem przeciążeniowym goleni prawej (dlaczego nie lewej? – może jakiś „freudowski” uraz do lewactwa?), na którą „cierpiał”. Nie afiszują się z sierpem i młotem, chociaż nadal czczą zbrodniczą Armię Czerwoną z tym właśnie godłem w olsztyńskich „szubienicach”.
Obecnie „neotowarzysz” Biedroń też chce zostać „panem” … prezydentem!? I to RP!? A jego „partner(ka?)” był(a)by: „Pierwszy(a) Dam RP”? Byłoby bardzo „śmiszeknie”.
Antoni Górski
[1] Komunikaty Mazursko-Warmińskie, 1998, nr 3(221), str. 415.