Dla wierzącego to nie tylko wspomnienie męki Jezusa, ale moment konfrontacji z własnym życiem. Wielki Piątek to nie teatr cierpienia — to zaproszenie, by spojrzeć Zbawicielowi w oczy i wyznać: Jezu ufam Tobie!
Wielki Piątek. Dzień ciszy, łez i prawdy. Dzień, który nie owija się w słowa, ale stawia człowieka twarzą w twarz z Krzyżem. To właśnie dziś, bardziej niż kiedykolwiek, można przylgnąć do cierpiącego Jezusa — z całym swoim chaosem, winą, grzechem i strachem. Bez masek. Bez pozorów.
To moment, w którym człowiek — nawet najbardziej pogubiony — może powiedzieć: Jezu, to wszystko moje. Moja niewierność. Moje odejścia. Moje milczenie tam, gdzie trzeba było mówić. Z moim gadulstwem, tam, gdzie trzeba było milczeć. A On, zamiast potępić, otwiera ramiona.
W tym roku Wielki Piątek zyskuje dodatkowy wymiar. Właśnie dziś, 18 kwietnia, rozpoczyna się nowenna do Bożego Miłosierdzia. Męka i łaska spotykają się w jednym punkcie. Ból i nadzieja idą razem. To nie przypadek — to znak. Bo tylko Miłosierdzie może ogarnąć to wszystko, czego po ludzku ogarnąć się nie da.
Wczoraj rozpoczęliśmy Triduum Paschalne — czas święty, bogaty w znaki i słowa. Ci, którzy przyszli do kościoła, usłyszeli fragment Ewangelii, w którym Jezus, Pan i Nauczyciel, klęka przed uczniami i obmywa im nogi. A Piotrowi mówi jasno: jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną.
Liturgia Wielkiego Piątku prowadzi nas dalej — ku adoracji i Podniesieniu Krzyża. Ku spojrzeniu, które ocala, wypala nasz, zaniesiony na krzyż grzech, swoją miłością. To spojrzenie przypomina, że nawet ci, którzy byli najbliżej Jezusa, zawiedli. Żaden z uczniów — poza Janem — nie wytrwał z Nim do końca. Nawet Piotr, ten „na skale”, trzykrotnie się Go wyparł.
Można sobie wyobrazić przerażenie uczniów. Może do tej chwili nadal myśleli, że Mesjasz przychodzi rządzić, rozdawać pozycje, zapewnić im dostatek i bezpieczeństwo? Kiedy ich wizja runęła — uciekli. Zostali z pustką, której nie da się zapełnić.
Piotr trzykrotnie wypowiedział słowa, które wypowiadamy także my: Nie znam Go. W rodzinie, w pracy, wśród znajomych. Kiedy wybieramy święty spokój zamiast świadectwa. Kiedy się nie wychylamy, bo nie wypada. Bo „wszyscy tak robią”. Bo chcemy być szczęśliwi — choćby kosztem przylegnięcia do krzyża.
Wielki Piątek pyta: Czy naprawdę znasz Jezusa? I nie chodzi o deklaracje. Chodzi o wybory. O konkret. O życie. Bo to właśnie tam — w relacjach, w decyzjach, w spojrzeniach — wciąż zapieramy się Boga. Czasem głośno. Częściej szeptem. A najczęściej — milczeniem, które boli bardziej niż zdrada.
Ewangelia mówi, że gdy Piotr po raz trzeci się wyparł, zapiał kur. A on — zapłakał. Nie było w tych łzach tylko żalu. Było coś więcej: skrucha, która otwiera drzwi. I decyzja, że można zacząć od nowa.
Krzyż nie jest znakiem potępienia. Jest zaproszeniem. Jezus mówi z niego każdemu z nas: pozwól, żebym cierpiał za ciebie. Pozwól Mi wejść w twoje ciemności. W twoje odejścia, rany, grzechy. Nie po to, by je wytykać — ale by je wziąć na siebie.
Wielki Piątek — w połączeniu z rozpoczęciem nowenny do Miłosierdzia — staje się wołaniem Boga do człowieka: Oddaj Mi wszystko. Nawet to, czego się boisz. Nawet to, co cię przygniata. Nawet to, co skrywasz od lat.
Grzech zawsze niesie konsekwencje. Niszczy. Rani. Ale największym dramatem nie jest sam grzech. Jest nim ucieczka od Chrystusa. To ciche, wygodne zaparcie się Boga — nie przez krzyk, ale przez obojętność. Przez życie „po swojemu”, „jak wszyscy”, z dala od prawdy i sumienia.
Wielki Piątek może nami wstrząsnąć. Może pokazać, kim się staliśmy. Ale — i to najważniejsze — może stać się początkiem. Bo jeśli dziś, patrząc na Krzyż, zapłaczemy nad sobą, to te łzy nie będą końcem. Będą jak u Piotra — pierwszym krokiem ku zmartwychwstaniu.
Jezusowi naprawdę warto zaufać!
Marek Adam